![]() |
Ani Ponton, ani Dziki |
Podczas jednej z lekcji pani Brzeżańska była pochłonięta wyprowadzaniem jakiegoś zawiłego wzoru z elektrotechniki. Niestety my - banda profanów (Va 1975) - nie umieliśmy odpowiednio uszanować owego twórczego zaangażowania i nie zachowywaliśmy należytej powagi, za to zachowywaliśmy - ale się - i na domiar złego hałaśliwie. W pewnej chwili wyprowadzona z równowagi Pani Profesor odwróciła się od tablicy i nabrzmiałym pogardą głosem, wzmocnionym dramatycznym gestem i takąż mimiką, wyrzekła: - Tak rzucać perły przed wieprze... Skonsternowani patrzyliśmy po sobie, nie bardzo wiedząc, do czego „pije" nasza wychowawczyni. Dopiero znacznie później okazało się, że chodziło o przypowieść ewangeliczną: perłami była w tym przypadku wiedza i chęć podzielenia się nią przez Panią Profesor, wieprzami zasię - rzecz jasna my, którzyśmy nie poznali czasu nawiedzenia swego... |
|
Inna z niezliczonej liczby lekcji z Eryką, która próbuje na tablicy dojść do jakiejś ważkiej elektrotechnicznej konkluzji. Ze strony klasy dobiega szmerek, który akurat dziś szczególnie przeszkadza, wyraźnie niebędącej w nastroju, naszej wychowawczyni. Nagle rozeźlona Eryka odwraca się i w pasji wykrzykuje w dość wysokiej tonacji: - Ja ci dam smarkaczu: ble, ble, ble!
|
Onego czasu Eryka przyszła na lekcję mocno czymś zaaferowana i od razu kazała nam rozwiązywać zadania z wiekopomnego podręcznika: Masewicz, Paul „Podstawy elektrotechniki". Sama natomiast usiadła za katedrą i zajęła się jakimiś ważkimi obliczeniami. Pochłonęły one Panią Profesor tak dalece, iż w zamyśleniu wsparła głowę na dłoni, skutkiem czego słynny (w całej szkole i okolicach) ze swej obfitości biust zagościł na połowie blatu, rozlewając się na nim niczym świeżo wyrobione ciasto. To właśnie szczególnie ubawiło siedzącego tuż przy katedrze Piotrka P., który - chyba trochę bezwiednie - odstawił pantomimę, przedstawiającą podnoszenie i umieszczanie na blacie rzeczonego biustu. Robił przy tym arcykomiczne miny i używał -jakby to powiedziała pani prof. Kopeć - całego bogactwa środków onomatopeicznych. Kiedy zorientował się, że - bliski posikania - patrzę na jego wyczyny, zrobił przestraszoną minę i natychmiast „schował" wyłożony uprzednio biust pod ławkę. Tego już nie zdzierżyłem i parsknąłem śmiechem, który uszedł, na szczęście, uwadze, znajdującej się wtedy w innym świecie Pani Profesor.
|
Dwie anegdoty zapamiętane przez mojego kolegę klasowego, Piotrka Kajzera: W którejś z równoległych klas (chyba „d"), siedzący pod oknem kolega schylił się po coś pod ławkę. W tym momencie, wskutek przeciągu, rama okienna odchyliła się, a delikwent podnosząc głowę wyrżnął w nią baaardzo mocno. Krzyknąwszy, krzywi się z bólu i syczy; w tym momencie podbiega Eryka i ze słowami: - Mój ty biedaku! - łapie go za tę głowę, głaszcze po guzie i przyciska na siłę do rzeczonego obfitego biustu. Cierpiętnik próbuje się wyrwać, ale za każdym razem Eryka przyciąga go ponownie. I tak kilkakrotnie. Z tego wydarzenia klasa miała niezły ubaw, ale biedak z guzem miał przez dłuższy czas przechlapane, gdyż sprawa rozniosła się po szkole i kojarzono go jako tego, który miał niewątpliwą „przyjemność"... *** Eryka rozwiązuje jakiś problem na tablicy. Oparła głowę o tablicę i myśli, widać że intensywnie. W klasie absolutna cisza. Nagle któremuś z kolegów, który prawdopodobnie boleśnie się uderzył, wyrywa się słowo, powszechnie uważane za niecenzuralne. Eryka, nie odrywając głowy od tablicy, mówi w głębokim natchnieniu: - Nie klnijcie, nie klnijcie! W takiej chwili jak ta, wszyscy powinni myśleć! Na którejś z przerw Bogdan W. (Va 1975), w pełen dramatyzmu sposób, opowiada kolegom mrożący krew w żyłach dowcip: - Idzie Eryka Placem Klasztornym z dwoma nożami w plecach... - No i co, i co dalej? - dopytują się zaintrygowani słuchacze. - Nie wiem, ale dobrze się zaczyna... - z powagą kończy Bogdan.
|
Przytoczona dykteryjka blednie jednak wobec numeru, który wykręcili Pani Marii nieco starsi od nas jej wychowankowie (Vd rocznik 1968). Pewnego dnia Eryka, zmierzając w stronę szkoły przechodziła, jak zawsze, obok kościoła św. Wojciecha. Właśnie zamierzała wejść do środka, kiedy jej uwagę przyciągnęła świeżo przyklejona klepsydra. Pani Profesor odruchowo zerknęła, kogóż to Najwyższy powołał przed swój tron i w najwyższym zdumieniu odczytała co następuje: „W dniu.... zasnęła w Panu, zaopatrzona św. Sakramentami śp. Maria Brzeżańska...". Na ciąg dalszy owej historii spuśćmy dyskretną zasłonę milczenia.
|
A oto bardzo sympatyczna anegdotka, którą nadesłała przemiła Barbara Sawicka-Zappa (Vb 1967): Pierwszego kwietnia, a więc w prima aprilis, ktoś z naszej klasy podał hasło: "robimy kawał Eryce!". Rada w radę, cała klasa (jeden "aspołeczny" chłopak próbował protestować, ale został wyniesiony na rękach) wymyśliła, aby się schować na lekcji z Eryką w kotłowni. Jak postanowiono, tak zrobiono. Cichuteńko przesiedzieliśmy w kotłowni przez całą lekcję. Po dzwonku na przerwę wyszliśmy wszyscy po kolei z naszej kryjówki, bardzo z siebie zadowoleni. Aliści, wchodząc do klasy, najzwyczajniej zbaranieliśmy. Okazało się, że nasze płaszcze i teczki - zniknęły! Podyrdaliśmy więc spiesznie do Eryki z zapytaniem, gdzie to wszystko się podziało. A ona, spokojniutko i z czarującym uśmiechem, odpowiedziała:
- Prima aprilis za prima aprilis!
Nasze rzeczy zostały w rewanżu przez Panią Profesor uwięzione w pokoju nauczycielskim, a my musieliśmy grzecznie, cicho i cierpliwie siedzieć w klasie do 15.30 i czekać na jego otwarcie.
Musieliśmy przyznać, że było to nawet dowcipne - nie podejrzewaliśmy Eryki o tyle humoru. No i więcej już nie robiliśmy psikusów na prima aprilis!
|
A t
Zdawać by się mogło, że o tak spektakularnej postaci naszej szkoły, jaką była Eryka, wiadomo wszystko. Nic bardziej błędnego! Podczas jednej z rozmów w tzw. "gronie", Pani Maria ze swadą opowiada o aurze towarzyszącej dawnym pochodom pierwszomajowym: - Kiedyś majowe dni były cieplejsze niż teraz. Kiedy byłam młodą dziewczyną i brałam udział w pochodzie pierwszomajowym, szłam tylko w majtkach (ma się rozumieć, pani inżynier miała na myśli garderobę dolną, która towarzyszyła bluzce). A w ręku trzymałam co? - Oszczep! Bo ja byłam... oszczepniczką!!!
|
Wszystkie anegdoty o nauczycielach znajdziesz TUTAJ. |
Komentarze obsługiwane przez CComment