• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Wsparcie strony absolwentów E-E Bytom

new 1new
Od wielu lat z dumą podkreślamy i szczycimy się
faktem, że w Internecie funkcjonuje strona
absolwentów Energetyka-Elektronika w Bytomiu.
Jeśli lubisz tę stronę i uważasz, że powinna dalej
istnieć 
w Internecie, to prosimy rozważ jej
wsparcie. Aby 
to zrobić proszę kliknij TUTAJ.
Instrukcja krok po kroku jak wpłacić jest TUTAJ.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

szkola 1 pomn 108x73Kolejna część wspomnień absolwentów i nauczycieli czasu spędzonego w szkole jak również okresu po ukończeniu szkoły i wejście w czas zakładania rodziny i pracy zawodowej. Część z nich pisana była dosyć dawno i być może autor chciałby coś dodać lub zmienić - prosimy o kontakt! Dane kontaktowe są na końcu artykułu.


W latach 1966 – 1973 pracowałem na warsztatach przy ul. Powstańców Warszawskich w Bytomiu. I tam poznałem wielu wspaniałych ludzi, mam na myśli nauczycieli zawodu. Między innymi byli to: Król, Nowakowski, Nikodemowicz, Czajkowski, i inni. Były dwie Koleżanki, Urszula i (drugiej imienia nie pamiętam).
Chciałbym przypomnieć kol. Arenta; pracowałem z nim od 1967 do 1973. Był to wspaniały człowiek i dobry pedagog. Z nim spotkałem się po raz pierwszy w 1959 roku w LOK (Liga Obrony Kraju), tam po szkoleniu poszedłem na kurs naprawy „Radia i Telewizji. W LOK'u pan Arent był wykładowcą na tych kursach. Poza tym prowadził krótkofalarstwo; mieli dużą radiostację krótkofalową. Z rozmów pamiętam, że był samoukiem.
W czasie wojny budował sam odbiorniki radiowe. W roku 1957 przyszła do Polski telewizja, wtedy zaczął się pasjonować telewizją, a następnie sam ją wykładał. W naszej szkole był bardzo lubiany przez młodzież, nie pozwolił nikomu dać „dwóje - mówił: "Kiedyś się nauczy".
Jego oczkiem w głowie były dziewczyny, o których mówił: „Albo się nauczą zawodu albo będą myć garnki i bawić dzieci. W roku 1973 straciłem z nim kontakt.
I tutaj apel do czytających naszą stronę i absolwentów danego okresu, proszę piszcie o znanych wam nauczycielach, jak również o sobie, bo ta strona w Internecie to karta historii naszej niezapomnianej szkoły, a wszyscy stwierdzicie, że to był to najpiękniejszy okres w naszym życiu.

Jerzy Georg Harmak 
4a 1959

 

 


 Wspomnienie pewnej jesieni

Nasz Klub urządzał tyle wspaniałych imprez, że jest trudność z wyborem tej jednej do opisania. Zdecydowałam się na wybór tego wieczoru, bo dokumentuje on fakt, że nasza niezastąpiona Basia, świetnie zna się na ludziach i potrafi wydobyć z nich piękno, dobro i potencjalne możliwości, o których innym  członkom Klubu się nie śniło.

Dzięki temu pewnego jesiennego wieczoru, spotkaliśmy się w nastrojowym wnętrzu kawiarni "Cafe Cabaret" przy bytomskim rynku, na wieczorze poezji Marii Brzeżańskiej, naszej zmarłej Koleżanki - nauczycielki przedmiotów zawodowych. Dla większości z nas autorka wierszy była tylko śmieszną "Eriką", pryncypialną starą panną, o ścisłym umyśle i małej wrażliwości uczuciowej. Pięknie interpretowane wiersze ukazały nam głębię duszy i umysłu Marysi Brzeżańskiej, która potrafiła zadumać się nad przyrodą, losem człowieka w wymiarze filozoficznym, naszym stosunkiem do Boga i bliźnich. Skromność nie pozwoliła Marysi chwalić się tym, że publikowano Jej twórczość np. w "Gościu Niedzielnym", więc większość z nas nie wiedziała, że pod skorupą oschłości, kryła się dobra poetka, przynosząc zaszczyt tym, których uczyła i którzy z Nią pracowali.

Wieczór był bardzo wzruszający i zaowocował ukazaniem się kilku tomików wierszy, pięknie ilustrowanych przez zmarłego Maksymiliana Papiorka, zawierających teksty nie tylko Marysi ale też innych Koleżanek, które zdecydowały się pokazać swój poetycki dorobek, publicznie.

Dzięki obecności na w/w wieczorze, wielu absolwentów i nasza młodzież dowiedziała się także, jakie skarby kryją się czasem w sercach często niedocenianych nauczycieli.

"Spieszmy się kochać ludzi - tak szybko odchodzą" - tego też nauczył nas ten wieczór.

Krystyna Igła 
Nauczycielka

 

 


 W piątej klasie przepadła nam – jak to często bywało - lekcja z maszyn, bowiem druh Joaś Baron, czyli popularny „Rumcajs” był zajęty sprawami harcerskimi. Ktoś wpadł na pomysł, żeby zagrać w salonowca. Temat chwycił i już po chwili na naszej ławce (pierwszej w środkowym rzędzie) siedział jeden z kolegów z rozłożonym skafandrem na kolanach. Zawijał rzeczonym okryciem głowę delikwentowi, który wypinał wstydliwą część ciała do egzekucji. Zabawa była przednia, a emocje jeszcze większe. Ze śmiechu bolały nas brzuchy, choć nie była to najbardziej boląca część ciała – niekoniecznie ze śmiechu. Szczególnym przypadkiem był Tomuś Wnuk, który dziwnie często dostawał cięgi i jakoś nie mógł wyczaić, od kogo. W rezultacie opuścił spodnie i chłodził rozpalony zadek na... klasowej lamperii. Inny ewenement stanowił Ernest Janik, czyli popularny „Ynst”, który po otrzymaniu potężnego „strzału” w cztery litery po prostu się... rozpłakał.

Na początku klasy drugiej przyszedł do nas Ponton na pierwszą lekcję materiałoznawstwa. Zajęcia były zupełnie luzackie, a dobrotliwy – jak nam, naiwniakom, się wtedy wydawało - pan profesor podyktował pięć punktów do zeszytu, z których ostatni brzmiał: „oczekiwanie na dzwonek”. Ponieważ była to ostatnia lekcja, aż nas korciło, żeby „urwać się” wcześniej do domu. Któryś z kolegów, siedzących blisko drzwi, korzystając z nieuwagi nauczyciela szczęśliwie zwiał, czym zachęcony próbowałem pójść w jego ślady. Niestety, przez wahadłowe drzwi wyjściowe wchodziła akurat jakaś klasa, więc w akcie desperacji czmychnąłem do pobliskiej toalety. Na moje nieszczęście Ponton poszedł mnie szukać i tam też właśnie znalazł. Podszedł do mnie i nic nie mówiąc wyciął mi swoim wielkim łapskiem w paszczę, aż zadzwoniło, po czym najspokojniej obrócił się na pięcie i wyszedł. Poszedłem więc z lekko opuchniętą fizjonomią do domu i cierpiałem podwójne katusze: fizyczne i psychiczne, bowiem nikomu się nie mogłem przyznać, za co i od kogo oberwałem w kły…

W tejże klasie drugiej, podczas którejś z przerw, kilku z kolegów poczuło wyraźny przypływ sił witalnych, z którym nie bardzo mogli sobie poradzić. W efekcie dostało się paru krzesłom, a za okno poleciała szafa, wyrzucona mocarnymi rękami kolegi, mierzącego 193 cm, a noszącego podówczas pseudo „Ursyn”.

Rzecz jasna, taki wybryk nie pozostał bez echa, tak więc wszczęto dochodzenie. W trakcie tegoż była obecna nasza wychowawczyni, Eryka, tudzież dyrektor Borowiec. Przez dłuższy czas byliśmy przypierani do muru w rzeczonej sprawie, wreszcie „Ursyn” widząc, że się sianem nie wykręci zrobił odpowiednio dramatyczną minę i – niczym Konrad Wallenrod - bohatersko oświadczył:

- To ja w takim razie wezmę winę na siebie…

Krzysztof Woźniak  
kl. Va rok 1975.

 




W 1954 r. lustracji miała podlegać kl. II c z rocznika 1957 naszej szkoły.
Miał to przeprowadzić prof. Edward Makula. Zapomniał jednak, że w czasie przerwy dyżurny miał zakaz wpuszczania uczniów do klasy.

Klasa II c, to uczniowie wyrośnięci, wysocy, silni i zdecydowani. W tym czasie dyżur pełnił kolega Gajdzik; wzrost słuszny, ręka jak łopata, a Profesor malutki o kędzierzawych włosach, okrągłej buzi przypominającej twarz ucznia, a nie pedagoga. Kiedy prof. Makula wszedł do klasy, to  kolega Gajdzik jak nie walnie Go w plecy, aż Profesorowi dech zaparło - Co tu chłopczyku robisz?  Edzi … Edzi … Edzio Makula jestem i będę wykładał w waszej klasie. Gajdzika zamurowało, oczywiście przeprosił.
makula edward Profesor przeprosiny przyjął - śmiał się - a my wszyscy, kibice w korytarzu, razem z nim… Od tego czasu nazwaliśmy profesora Makulę „Edziu. Wykładał kilka przedmiotów zawodowych, był wymagający, ale też  tolerancyjny. Rozumiał młodzież,  potrafił wpajać nam swoje zainteresowania techniką i szybownictwem.

Jedna z naszych koleżanek latała, brała udział w zawodach z dużym powodzeniem, niestety zginęła w trakcie wykonywania skomplikowanych ewolucji. W Pałacu Młodzieży w Katowicach prowadził warsztaty techniczne wspólnie z prof. Przybylskim. Pomimo niedogodności komunikacyjnych dużo uczniów uczęszczało na te zajęcia. Mieliśmy też pecha, bo gdy nie chcieliśmy iść na pierwszą lekcję, usprawiedliwialiśmy się opóźnieniem pociągu. Riposta Wychowawcy była zdecydowana - prof. Makula was widział jak na wagary szliście. Prof. Makula jeździł z Katowic autobusem i zawsze w takich przypadkach nasze usprawiedliwienia się „zmywały”.


  Kontakt z nami: Kliknij Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Komentarze obsługiwane przez CComment