• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Wsparcie strony absolwentów E-E Bytom

new 1new
Od wielu lat z dumą podkreślamy i szczycimy się
faktem, że w Internecie funkcjonuje strona
absolwentów Energetyka-Elektronika w Bytomiu.
Jeśli lubisz tę stronę i uważasz, że powinna dalej
istnieć 
w Internecie, to prosimy rozważ jej
wsparcie. Aby 
to zrobić proszę kliknij TUTAJ.
Instrukcja krok po kroku jak wpłacić jest TUTAJ.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

min


Absolwent 5b1 1993
Technikum Elektroniczne
Specjalność: Elektronika ogólna
Wychowawca: Barbara Biskup

Jak ukończyć Technikum Elektroniczne będąc humanistą i nie zwariować... To dziwny czas mojego życia.

 W wieku 15 lat, zdałem do elitarnej w tamtym czasie szkoły jako jeden z najlepszych absolwentów podstawówki. Z czerwonym paskiem na świadectwie pomaszerowałem do Elektronika z przeświadczeniem, że jestem „ścisłowcem". Myliłem się!
Praktyka dość szybko wyprostowała moją wizję siebie. Ze zdziwieniem zacząłem dostrzegać, że koledzy z klasy przewyższają mnie znacząco umiejętnościami szybkiego liczenia, rozumieniem funkcjonowania układów scalonych, czy pojmowaniem zasad działania diody Zenera.
Po mniej więcej roku wiedziałem, że popełniłem spory błąd - i to na własne życzenie. Pewnie nie przetrwałbym tego czasu, gdyby nie koledzy, którzy okazali się wyjątkowo inteligentnymi, wrażliwymi i twórczymi ludźmi. To towarzystwo było wielkim darem, jaki dostałem od losu. Innymi byli pedagodzy - chwała im za wyrozumiałość i pobłażanie dla odmieńca, który trafił im się jak kukułcze jajo w sprawnie funkcjonującym mechanizmie klasy o profilu „Elektronika Ogólna". Byli zbyt dobrymi ludźmi by mnie wyrzucić i chyba doszli do wniosku, że jakoś dowiozą mnie na „dostatecznych" do końca...
Odkryciem było dla mnie spotkanie z prof. Wiesławą Nowak, uczącą języka polskiego - zafascynowaną Witkacym i kochającą teatr. To jej w dużej mierze zawdzięczam to, że rozwijałem przez pięć lat swoje zainteresowanie literaturą i teatrem.
Ale jak już wspomniałem, szkoła schodziła z każdym rokiem na plan dalszy, zepchnięta na trzecie miejsce podium przez dwa żywioły, które wciągnęły mnie niczym wir - a były to 4 Drużyna Harcerska w pobliskim IV LO i prowadzony przez Wiesława Ciecieręgę zespół teatralny w Domu Kultury przy ul. Powstańców Warszawskich.
Powód dla którego zostałem harcerzem był prozaiczny. Nasza klasa była w 100% męska, a drużyna do której wstąpiłem, składała się z ok. 65 dziewczyn i 15 chłopaków - nie trzeba było mnie nadmiernie namawiać... Spotkałem tam prawdziwych przyjaciół. Ludzi mądrych i wrażliwych, którzy do dziś są mi bliscy.
Za to Teatr w Domu Kultury stał się dla mnie odkryciem na miarę olśnienia. To tam po raz pierwszy na żywo zobaczyłem Dorotę Pomykałę i Jerzego Trelę - moich późniejszych pedagogów. To tam z potworną tremą wypowiadałem na scenie pierwsze słowa. Zafascynowany poezją Wojaczka, Bursy, Nowaka, czy Grochowiaka startowałem w konkursach recytatorskich, recytując wiersze lub śpiewając poezję, co wówczas było dla mnie najważniejszą sprawą na świecie.
Te dwie fascynacje sprawiły, że moja frekwencja w szkole zaczęła drastycznie spadać. W czwartej klasie zacząłem jak lunatyk oglądać wszelkie możliwe do zobaczenia spektakle teatralne w całej Polsce, co łączyło się z regularnym opuszczaniem zajęć. W ciągu sześciu miesięcy zaliczyłem około 80 przedstawień! Jeździłem na spektakle do Krakowa, Katowic, Warszawy, na różne festiwale teatralne. Potrafiłem zorganizować sobie dzień tak, by rano obejrzeć „Zemstę" w Teatrze Śląskim, na 16-tą być na Shaefferze w Piwnicy Teatralnej w Krakowie na Sławkowskiej a o 19-tej na Scenie Kameralnej Starego Teatru oglądać Kalkwerk Lupy i nocą wrócić do Bytomia.
Po pierwszym półroczu wychowawczyni wzięła mnie na stronę i zapytała co się dzieje, bo mam zaledwie 37% obecności. Gdy powiedziałem jej prawdę - wykonała gest, który do dziś uważam, że uratował mi życie - skreśliła większość moich nieobecności, apelując bym starał się nie przesadzać...
Postarałem się, choć zaległości nie byłem już w stanie nadrobić. Matematyczce obiecałem, że nie pomyślę nawet o zdawaniu matury z przedmiotów ścisłych.
Zacząłem przygotowywać się z historii i angielskiego. Niestety prof. Nafalski, uczący nas tego przedmiotu przez dwa pierwsze lata szkoły, zmarł w międzyczasie. Bardzo mi go brakowało, zwłaszcza, że wcześniej nie doceniałem wagi wiedzy historycznej w moim życiu. Do dziś zresztą większość literatury, którą czytam jest z historią związana. Największym problemem było jednak samo dopuszczenie do matury, co wiązało się ze zdaniem egzaminu dyplomowego i obronieniem pracy... Pewnie gdyby nie fakt, że był to pierwszy rok, gdy wprowadzono nową wówczas, sześciostopniową skalę ocen oraz pomoc profesora Gauze, nie zostałbym technikiem elektronikiem dyplomowanym z oceną mierną...
Jestem wdzięczny tym wszystkim, którzy okazali mi wtedy litość... i zaufanie, że pomimo nie spełniania oczekiwań zasługuję na to, by dać mi szansę iść swoją drogą.
Dziś, gdy zdarza mi się uczyć innych, pamiętam tych, którzy byli moimi wychowawcami, pedagogami a nie tylko nauczycielami.

Dziękuję, że daliście mi szansę...

Spotkanie z Jackiem Królem – zobacz TUTAJ

Komentarze obsługiwane przez CComment