Absolwent 5b1 1993
Technikum Elektroniczne
Specjalność: Elektronika ogólna
Wychowawca: Barbara Biskup
Jak ukończyć Technikum Elektroniczne będąc humanistą i nie zwariować... To dziwny czas mojego życia.
W wieku 15 lat, zdałem do elitarnej w tamtym czasie szkoły jako jeden z najlepszych absolwentów podstawówki. Z czerwonym paskiem na świadectwie pomaszerowałem do Elektronika z przeświadczeniem, że jestem „ścisłowcem". Myliłem się!
Praktyka dość szybko wyprostowała moją wizję siebie. Ze zdziwieniem zacząłem dostrzegać, że koledzy z klasy przewyższają mnie znacząco umiejętnościami szybkiego liczenia, rozumieniem funkcjonowania układów scalonych, czy pojmowaniem zasad działania diody Zenera.
Po mniej więcej roku wiedziałem, że popełniłem spory błąd - i to na własne życzenie. Pewnie nie przetrwałbym tego czasu, gdyby nie koledzy, którzy okazali się wyjątkowo inteligentnymi, wrażliwymi i twórczymi ludźmi. To towarzystwo było wielkim darem, jaki dostałem od losu. Innymi byli pedagodzy - chwała im za wyrozumiałość i pobłażanie dla odmieńca, który trafił im się jak kukułcze jajo w sprawnie funkcjonującym mechanizmie klasy o profilu „Elektronika Ogólna". Byli zbyt dobrymi ludźmi by mnie wyrzucić i chyba doszli do wniosku, że jakoś dowiozą mnie na „dostatecznych" do końca...
Odkryciem było dla mnie spotkanie z prof. Wiesławą Nowak, uczącą języka polskiego - zafascynowaną Witkacym i kochającą teatr. To jej w dużej mierze zawdzięczam to, że rozwijałem przez pięć lat swoje zainteresowanie literaturą i teatrem.
Ale jak już wspomniałem, szkoła schodziła z każdym rokiem na plan dalszy, zepchnięta na trzecie miejsce podium przez dwa żywioły, które wciągnęły mnie niczym wir - a były to 4 Drużyna Harcerska w pobliskim IV LO i prowadzony przez Wiesława Ciecieręgę zespół teatralny w Domu Kultury przy ul. Powstańców Warszawskich.
Powód dla którego zostałem harcerzem był prozaiczny. Nasza klasa była w 100% męska, a drużyna do której wstąpiłem, składała się z ok. 65 dziewczyn i 15 chłopaków - nie trzeba było mnie nadmiernie namawiać... Spotkałem tam prawdziwych przyjaciół. Ludzi mądrych i wrażliwych, którzy do dziś są mi bliscy.
Za to Teatr w Domu Kultury stał się dla mnie odkryciem na miarę olśnienia. To tam po raz pierwszy na żywo zobaczyłem Dorotę Pomykałę i Jerzego Trelę - moich późniejszych pedagogów. To tam z potworną tremą wypowiadałem na scenie pierwsze słowa. Zafascynowany poezją Wojaczka, Bursy, Nowaka, czy Grochowiaka startowałem w konkursach recytatorskich, recytując wiersze lub śpiewając poezję, co wówczas było dla mnie najważniejszą sprawą na świecie.
Te dwie fascynacje sprawiły, że moja frekwencja w szkole zaczęła drastycznie spadać. W czwartej klasie zacząłem jak lunatyk oglądać wszelkie możliwe do zobaczenia spektakle teatralne w całej Polsce, co łączyło się z regularnym opuszczaniem zajęć. W ciągu sześciu miesięcy zaliczyłem około 80 przedstawień! Jeździłem na spektakle do Krakowa, Katowic, Warszawy, na różne festiwale teatralne. Potrafiłem zorganizować sobie dzień tak, by rano obejrzeć „Zemstę" w Teatrze Śląskim, na 16-tą być na Shaefferze w Piwnicy Teatralnej w Krakowie na Sławkowskiej a o 19-tej na Scenie Kameralnej Starego Teatru oglądać Kalkwerk Lupy i nocą wrócić do Bytomia.
Po pierwszym półroczu wychowawczyni wzięła mnie na stronę i zapytała co się dzieje, bo mam zaledwie 37% obecności. Gdy powiedziałem jej prawdę - wykonała gest, który do dziś uważam, że uratował mi życie - skreśliła większość moich nieobecności, apelując bym starał się nie przesadzać...
Postarałem się, choć zaległości nie byłem już w stanie nadrobić. Matematyczce obiecałem, że nie pomyślę nawet o zdawaniu matury z przedmiotów ścisłych.
Zacząłem przygotowywać się z historii i angielskiego. Niestety prof. Nafalski, uczący nas tego przedmiotu przez dwa pierwsze lata szkoły, zmarł w międzyczasie. Bardzo mi go brakowało, zwłaszcza, że wcześniej nie doceniałem wagi wiedzy historycznej w moim życiu. Do dziś zresztą większość literatury, którą czytam jest z historią związana. Największym problemem było jednak samo dopuszczenie do matury, co wiązało się ze zdaniem egzaminu dyplomowego i obronieniem pracy... Pewnie gdyby nie fakt, że był to pierwszy rok, gdy wprowadzono nową wówczas, sześciostopniową skalę ocen oraz pomoc profesora Gauze, nie zostałbym technikiem elektronikiem dyplomowanym z oceną mierną...
Jestem wdzięczny tym wszystkim, którzy okazali mi wtedy litość... i zaufanie, że pomimo nie spełniania oczekiwań zasługuję na to, by dać mi szansę iść swoją drogą.
Dziś, gdy zdarza mi się uczyć innych, pamiętam tych, którzy byli moimi wychowawcami, pedagogami a nie tylko nauczycielami.
Dziękuję, że daliście mi szansę...
Spotkanie z Jackiem Królem – zobacz TUTAJ
Komentarze obsługiwane przez CComment