• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Zamawianie biuletynu

Bieżące wiadomości

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Ani Ponton, ani Dziki
Nie zastąpi nam Eryki,
Duża F-ka", włos rozwiany,
Widok to niezapomniany...

 

 Podczas jednej z lekcji pani Brzeżańska była pochłonięta wyprowa­dzaniem jakiegoś zawiłego wzoru z elektrotechniki. Niestety my - banda profanów (Va 1975) - nie umieliśmy odpowiednio uszanować owego twórczego zaangażowania i nie zachowywaliśmy należytej powagi, za to zachowywali­śmy - ale się - i na domiar złego hałaśliwie. W pewnej chwili wyprowadzona z równo­wagi Pani Profesor odwróciła się od tablicy i nabrzmiałym pogardą głosem, wzmocnio­nym dramatycznym gestem i takąż mimiką, wyrzekła:

 - Tak rzucać perły przed wieprze...

  Skonsternowani patrzyliśmy po sobie, nie bardzo wiedząc, do czego „pije" nasza wychowawczyni. Dopiero znacznie później okazało się, że chodziło o przypowieść ewangeliczną: perłami była w tym przypadku wiedza i chęć podzielenia się nią przez Panią Profesor, wieprzami zasię - rzecz jasna my, którzyśmy nie poznali czasu nawie­dzenia swego...

 

Inna z niezliczonej liczby lekcji z Eryką, która próbuje na tablicy dojść do jakiejś ważkiej elektrotechnicznej konkluzji. Ze strony klasy dobiega szmerek, który akurat dziś szczególnie przeszkadza, wyraźnie niebędącej w nastroju, naszej wychowawczyni. Nagle rozeźlona Eryka odwraca się i w pasji wykrzykuje w dość wysokiej tonacji:

  - Ja ci dam smarkaczu: ble, ble, ble!

 

 Onego czasu Eryka przyszła na lekcję mocno czymś zaaferowana i od razu kazała nam rozwiązywać zadania z wiekopomnego podręcznika: Masewicz, Paul „Podstawy elektrotechniki". Sama natomiast usiadła za katedrą i zajęła się jakimiś ważkimi obliczeniami. Pochłonęły one Panią Profesor tak dalece, iż w zamyśleniu wsparła głowę na dłoni, skutkiem czego słynny (w całej szkole i okolicach) ze swej obfitości biust zagościł na połowie blatu, rozlewając się na nim niczym świeżo wyrobione ciasto.

To właśnie szczególnie ubawiło siedzącego tuż przy katedrze Piotrka P., który - chy­ba trochę bezwiednie - odstawił pantomimę, przedstawiającą podnoszenie i umieszcza­nie na blacie rzeczonego biustu. Robił przy tym arcykomiczne miny i używał -jakby to powiedziała pani prof. Kopeć - całego bogactwa środków onomatopeicznych. Kiedy zorientował się, że - bliski posikania - patrzę na jego wyczyny, zrobił przestraszoną minę i natychmiast „schował" wyłożony uprzednio biust pod ławkę. Tego już nie zdzierżyłem i parsknąłem śmiechem, który uszedł, na szczęście, uwadze, znajdującej się wtedy w innym świecie Pani Profesor.

 

Dwie anegdoty zapamiętane przez mojego kolegę klasowego, Piotrka Kajzera:

W którejś z równoległych klas (chyba „d"), siedzący pod oknem kolega schylił się po coś pod ławkę. W tym momencie, wskutek przeciągu, rama okienna odchyliła się, a delikwent podnosząc głowę wyrżnął w nią baaardzo mocno.

Krzyknąwszy, krzywi się z bólu i syczy; w tym momencie podbiega Eryka i ze słowami: - Mój ty biedaku! - łapie go za tę głowę, głaszcze po guzie i przyciska na siłę do rzeczonego obfitego biustu. Cierpiętnik próbuje się wyrwać, ale za każdym razem Eryka przyciąga go ponownie. I tak kilkakrotnie.

Z tego wydarzenia klasa miała niezły ubaw, ale biedak z guzem miał przez dłuższy czas przechlapane, gdyż sprawa rozniosła się po szkole i kojarzono go jako tego, który miał niewątpliwą „przyjemność"...

***

Eryka rozwiązuje jakiś problem na tablicy. Oparła głowę o tablicę i myśli, widać że intensywnie. W klasie absolutna cisza. Nagle któremuś z kolegów, który prawdopo­dobnie boleśnie się uderzył, wyrywa się słowo, powszechnie uważane za niecenzuralne. Eryka, nie odrywając głowy od tablicy, mówi w głębokim natchnieniu:

 - Nie klnijcie, nie klnijcie! W takiej chwili jak ta, wszyscy powinni myśleć!

Na którejś z przerw Bogdan W. (Va 1975), w pełen dramatyzmu sposób, opowiada kolegom mrożący krew w żyłach dowcip:

 - Idzie Eryka Placem Klasztornym z dwoma nożami w plecach...

  - No i co, i co dalej? - dopytują się zaintrygowani słuchacze.

  - Nie wiem, ale dobrze się zaczyna... - z powagą kończy Bogdan.

 

 Przytoczona dykteryjka blednie jednak wobec numeru, który wykręcili Pani Marii nieco starsi od nas jej wychowankowie (Vd rocznik 1968). Pewnego dnia Eryka, zmie­rzając w stronę szkoły przechodziła, jak zawsze, obok kościoła św. Wojciecha. Właśnie zamierzała wejść do środka, kiedy jej uwagę przyciągnęła świeżo przyklejona klepsy­dra. Pani Profesor odruchowo zerknęła, kogóż to Najwyższy powołał przed swój tron i w najwyższym zdumieniu odczytała co następuje: „W dniu.... zasnęła w Panu, zaopa­trzona św. Sakramentami śp. Maria Brzeżańska...".

  Na ciąg dalszy owej historii spuśćmy dyskretną zasłonę milczenia.

 

A oto bardzo sympatyczna anegdotka, którą nadesłała przemiła Barbara Sawicka-Zappa (Vb 1967):

Pierwszego kwietnia, a więc w prima aprilis, ktoś z naszej klasy podał hasło: "robimy kawał Eryce!". Rada w radę, cała klasa (jeden "aspołeczny" chłopak próbował protestować, ale został wyniesiony na rękach) wymyśliła, aby się schować na lekcji z Eryką w kotłowni. Jak postanowiono, tak zrobiono. Cichuteńko przesiedzieliśmy w kotłowni przez całą lekcję. Po dzwonku na przerwę wyszliśmy wszyscy po kolei z naszej kryjówki, bardzo z siebie zadowoleni. Aliści, wchodząc do klasy, najzwyczajniej zbaranieliśmy. Okazało się, że nasze płaszcze i teczki - zniknęły! Podyrdaliśmy więc spiesznie do Eryki z zapytaniem, gdzie to wszystko się podziało. A ona, spokojniutko i z czarującym uśmiechem, odpowiedziała:
- Prima aprilis za prima aprilis!
Nasze rzeczy zostały w rewanżu przez Panią Profesor uwięzione w pokoju nauczycielskim, a my musieliśmy grzecznie, cicho i cierpliwie siedzieć w klasie do 15.30 i czekać  na jego otwarcie.

Musieliśmy przyznać, że było to nawet dowcipne - nie podejrzewaliśmy Eryki o tyle humoru. No i więcej już nie robiliśmy psikusów na prima aprilis!

 

 A teraz coś absolutnie wyjątkowego:

 

Zdawać by się mogło, że o tak spektakularnej postaci naszej szkoły, jaką była Eryka, wiadomo wszystko. Nic bardziej błędnego! Podczas jednej z rozmów w tzw. "gronie", Pani Maria ze swadą opowiada o aurze towarzyszącej dawnym pochodom pierwszomajowym:

- Kiedyś majowe dni były cieplejsze niż teraz. Kiedy byłam młodą dziewczyną i brałam udział w pochodzie pierwszomajowym, szłam tylko w majtkach (ma się rozumieć, pani inżynier miała na myśli garderobę dolną, która towarzyszyła bluzce).  A w ręku trzymałam co? - Oszczep! Bo ja byłam... oszczepniczką!!!

 

Wszystkie anegdoty o nauczycielach znajdziesz TUTAJ.

Komentarze obsługiwane przez CComment