• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Wsparcie strony absolwentów E-E Bytom

new 1new
Od wielu lat z dumą podkreślamy i szczycimy się
faktem, że w Internecie funkcjonuje strona
absolwentów Energetyka-Elektronika w Bytomiu.
Jeśli lubisz tę stronę i uważasz, że powinna dalej
istnieć 
w Internecie, to prosimy rozważ jej
wsparcie. Aby 
to zrobić proszę kliknij TUTAJ.
Instrukcja krok po kroku jak wpłacić jest TUTAJ.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Ciężka czasem była praca
Na rosyjskim u Ignaca,
Każdy musiał być obryty
Z wiersza i z piosenek z płyty.

 

Dodano
nową
anegdotę!

Jeden z najdawniejszych naszych absolwentów, Jerzy Harmak (IVa 1959) tak wspomina postać Profesora:

Pierwsza moja przygoda, którą w szkole przeżyłem, miała miejsce podczas lekcji rosyjskiego z profesorem Dobrowolskim (pseudo „Ignac”). Wychodziłem jednymi drzwiami, a drugimi wchodziłem (i to parę razy) i stukałem w tylną ścianę. W pewnym momencie pan Dobrowolski nie wytrzymał i popędził za mną. Nie miałem innego wyjścia, tylko uciekać do damskiej ubikacji, która właśnie była z tyłu. Tam mnie, niestety, dopadł. Nie było wcale wesoło, oberwałem po głowie i kopał mi do d... aż do klasy, która oczywiście pękała ze śmiechu.

Jesienią 1956 roku, kiedy byliśmy w II klasie, wpadłem na pomysł, żeby kupić prof. Dobrowolskiemu patefon. Podjąłem się zbiórki pieniędzy. Uczniowie dawali od 10 groszy do 2 złotych. Zbieraliśmy po wszystkich klasach. Zebraliśmy około 57 zł. Dołożyłem resztę i za te pieniądze kupiłem ów sprzęt w sklepie muzycznym w Bytomiu na pl. Kościuszki. "Ignac" chodził dumny z patefonem po klasach i różnych płyt uczył nas rosyjskich piosenek.

Jerzy Harmak, IVa 1959

Równolatek Jerzego, Janusz Dobrzelewski (IVc 1959) zapamiętał Profesora tak:

Pewnego razu zdecydowaliśmy się pójść do kina „Bałtyk” w Bytomiu na szlagierowy film, jakim był „Człowiek w żelaznej masce”. Ktoś jednak, widząc naszą wagarującą grupę, doniósł o tym, gdzie trzeba. Profesor Dobrowolski został oddelegowany do przyprowadzenia nas do szkoły. Wszedł za bramkę, przez którą bileterka wpuszczała do kina, i po jednym nas wyłapywał, ustawiając pod ścianą. Ja przechodzę, Profesor złapał mnie za kołnierz, popatrzył mi w twarz i mówi:

- Przepraszam pana, myślałem że to uczeń z naszej szkoły. - Ale kochani koledzy postawieni pod ścianą parsknęli śmiechem i głosami na całe gardło ryknęli:

- Panie profesorze, to jest Dobrzelewski! – na co prof. Dobrowolski znów złapał mnie za kołnierz, mówiąc:

- Nu, choliera, chciałeś mnie oszukać! - Dwójkami doprowadził nas do szkoły, gdzie dostaliśmy wspaniałą „koronkę” i od dyrektora, i od wychowawcy.

Kochany człowiek pedagog, przyjaciel młodzieży, umiał z nią rozmawiać; a my, do pewnego momentu, wykorzystywaliśmy Jego dobre strony . Mówił zawsze akcentem huculskim, uwielbiał język rosyjski. Podkreślał że najpiękniejszym językiem na świecie jest właśnie rosyjski - ma w sobie miagkije znaki, delikatne brzmienie, tego nie mają inne języki.

Profesor zadał nam do nauki wiersz Puszkina "U kamorie dub zielonyj" (piszę fonetycznie) . Była lekcja chemii, a Profesor zmienił zajęcia chemii  na odpytywanie wiersza. Nie pomogły prośby, aby nam opowiedział o przygodach lotniczych, o walkach nad Włochami; wiersz i koniec. Nie byliśmy przygotowani i jak zawsze uczyliśmy się na ostatni gwizdek. Jeden z nas zagadał Profesora, drugi wstawił otwartą książkę z wierszem pomiędzy fiolki z odczynnikami i tak zaczęło się czytanie wiersza. Profesor był zadowolony, że młodzież tak wspaniale nauczyła się i deklamowała wiersz do czasu,  jak jeden z kolegów za bardzo przechylił głowę w stronę książki, co Profesor zauważył. Wstał z miejsca i bez słowa wyszedł.

Na następnych lekcjach więź pomiędzy uczniami a pedagogiem prysnęła, wyczuliśmy jaką krzywdę wyrządziliśmy mu naszym postępowaniem. Następnego dnia cała klasa postanowiła przeprosić Profesora i nauczyć się wiersza na "blachę". Lekcja chemii; delegowana przez nas grupa przeprasza Profesora i prosi o przepytanie nas z w/w wiersza. Każdy z nas wychodzi na środek klasy - z dala od chemikaliów, fiolek i innych odczynników - i deklamuje wiersz, aż miło słuchać. Profesor dyskretnie się rozgląda, czy to przypadkiem nie jest jeszcze jeden nasz wybryk. Upewniwszy się, że nie, uśmiecha się szczerze. Od tego czasu taka historia nigdy się nie powtórzyłą, a sympatia Profesora do nas wzrosła. Do dnia dzisiejszego podczas spotkania każdy z nas recytuje cały wiersz płynnie lub z dowolnego miejsca z huculskim akcentem.

Janusz Dobrzelewski, IVc 1959

Profesor Dobrowolski uczył i nas języka rosyjskiego, ale niestety bardzo krótko, raptem parę lekcji, gdyż potem był chory, a następnie zmarł.

Charakteryzował się dość niecodziennym, groźnym wyglądem - miał twarz i ręce pokryte bliznami.

Dał nam od razu na początku „do wiwatu”, bo zadał nauczenie się na pamięć dość dużego fragmentu poematu Puszkina - „Rusłan i Ludmiła”, oczywiście po rosyjsku. Zapowiedział, że kto się nie nauczy, niech nie liczy na zaliczenie przedmiotu i przejście do następnej klasy. Trzeba tu dodać, że w tych czasach rosyjski był traktowany bardzo poważnie, w odróżnieniu od np. angielskiego, który był przedmiotem nadobowiązkowym!

Na klasę padł wtedy blady strach! Co było zrobić! Przysiadłem „fałdów”, wykułem tekst „na blachę” i zgłosiłem się na następnej lekcji do odpowiedzi-recytacji aby mieć to z głowy.

Część klasy miała jednak problem! A że prof. Dobrowolski znał nas jeszcze słabo – były to pierwsze jego lekcje w tej klasie liczącej ok. 40 uczniów - dochodziło do tego, że niektórzy, aby zaliczyć „ruski” wysyłali pod tablicę innego kolegę, który miał już opanowany tekst. Pamiętam nawet jak zamieniali się marynarkami, aby bardziej uprawdopodobnić taki „przekręt”.

Śmierć Profesora – wstyd to teraz powiedzieć – była dla niektórych jakby wybawieniem. Nie musieli już wykuwać na pamięć „Rusłana i Ludmiły”.

Z opowiadań prof. Dobrowolskiego pamiętam tylko, jak mówił, że w Szwecji są „maszyny do bicia uczniów” (sic!). Miało to być coś w rodzaju łoża z mechaniczną łopatą, dodatkowo nasmarowaną jakąś farbą – czernidłem?

Tak sobie teraz myślę, że chyba trochę tęsknił za taką maszyną...

 

Mie­czysław Studziński Vb 1963

Wszystkie anegdoty o nauczycielach znajdziesz TUTAJ.

Komentarze obsługiwane przez CComment