![]() |
Dostawali ostrej fazy, |
|
W 1954 roku lustracji miała podlegać klasa II c z rocznika 1957 naszej szkoły. Miał ją przeprowadzić prof. Edward Makula. Zapomniał jednak, że w czasie przerwy dyżurny miał zakaz wpuszczania uczniów do klasy. Dodać tu trzeba, że klasa II c to wyrośnięte dryblasy, wysocy, silni i zdecydowani. W tym czasie dyżur pełnił kolega Gajdzik: wzrost słuszny, ręka jak łopata, a Profesor - malutki, o kędzierzawych włosach i okrągłej buzi, przypominającej raczej twarz ucznia, a nie pedagoga.
Ledwo prof. Makula wszedł do klasy, a Gajdzik (mając na względzie wspomniany zakaz) jak Go nie walnie w plecy, aż Profesorowi dech zaparło:
- Co tu, chłopczyku, robisz? – tu zmierzył przybysza z góry niezbyt życzliwym wzrokiem.
- Edzi… Edzi… Edzio Makula jestem i będę wykładał w waszej klasie… – wykrztusił nieśmiało skonfundowany bezceremonialnym przywitaniem Profesor. Gajdzika aż zamurowało – kiedy wróciła mu mowa, oczywiście solennie przeprosił. Profesor przeprosiny przyjął – śmiał się nawet (choć pewnie w plecach czuł skutki walnięcia potężną Gajdzikową prawicą), a my wszyscy – liczni kibice w korytarzu – razem z Nim. Od tego czasu nazwaliśmy profesora Makulę „Edziu”.
|
nadesłał Janusz Dobrzelewski IVc 1959 |
W Katowicach było kino, gdzie leciały filmy non-stop. Kiedyś poszedłem na wagary i pojechałem do tego kina na jakiś film, który mnie szczególnie zainteresował. Po wyjściu z seansu miałem wielkiego pecha – prof. Makula przyłapał mnie na Rondzie na przejściu dla pieszych. On sam miał chyba czerwonego Triumpha (nagroda za tytuł mistrza świata), i stojąc na światłach zobaczył mnie na zebrze, a nie w szkole. Zatrąbił na mnie i kazał mi czekać, aż zaparkuje. Gdy zapytał mnie, co tu robię, wstawiłem mu, jak mawiał Jurek Homel (kolega z klasy), „bałak” o konieczności przywiezienia z Oddziału Wojewódzkiego „Toto-Lotka” pustych kuponów do kolektury. Gwoli wyjaśnienia dodam, że w tamtych latach mój ojciec miał taki punkt w Bytomiu, na ulicy Piekarskiej. ![]() Na moje szczęście oddział ten też znajdował się na rynku; dla pewności resztę rodziny zrobiłem chorych, więc musiałem się poświecić dla dobra ogółu - i stąd wagary. Jednak „Edi” nie byłby sobą, gdyby tego - bardzo wiarygodnego (rzecz jasna, według mego ówczesnego pojęcia) kłamstwa - nie skonfrontował z moim ojcem. Ten częściowo wybronił mi tyłek, mówiąc, że to prawda, ale dodał również, że oddział wojewódzki jest czynny do godziny 17, w związku z czym wcale nie musiałem wagarować. Koniec końców prof. Makula, spotkawszy mnie w szkole powiedział, że dyrektor Wieruszewski miał rację, twierdząc, że „jestem Judaszem o twarzy świętego Jana”. |
nadesłał Jan Słanina Va 1966 |
Podstawą u Makuli był zeszyt z odpowiednio zanotowanym wykładem (z rysunkami). Kto tego nie miał, dostawał za karę wykład do przepisania - 10 razy. Nie przepisałeś? Progresja! Na następne zajęcia już było 20! Co, nie masz? No to przyniesiesz 40! Oj, dobrze poznaliśmy to słowo! Rekordziści przynosili po PIĘĆSET (!) przepisywanych wykładów i do tego z rysunkami! Nie popuścił! "Edziu" - bo tak go nazywaliśmy, miał pięknego, biało-czerwonego Triumpha Heralda 1200 (nagroda za tytuł mistrza świata) i zawsze parkował go przodem do wejścia. Ponieważ dał nam mocno w kość tym pisaniem, zebraliśmy się w czwórkę i przestawiliśmy to cacko bokiem. Ponoć wyjechać mu się nie udało, dopiero chłopcy z wieczorówki postawili go normalnie. Na drugi dzień „Edziu” nawet słówkiem nie wspomniał o tym incydencie, tak jak nie wspomina się zeszłorocznego śniegu. I tym nas dopiero dobił...
Nie dziwię się też jego słowom, które – pół żartem, pół serio - żegnając się z naszą klasą i szkołą (odchodził na etat pilota LOT-u do Warszawy), do nas skierował: - Wolę czterdzieści tysięcy koni mechanicznych niż czterdziestu koni w waszej klasie!
|
nadesłał Krzysztof Pudłowski Va 1966 |
|
Wszystkie anegdoty o nauczycielach znajdziesz TUTAJ. |
Komentarze obsługiwane przez CComment