![]() |
Bohaterem kolejnych naszych wspomnień jest Mieczysław Czepulonis, osoba wielce zasłużona dla powojennego Bytomia, a w szczególności dla Opery Śląskiej. Początkowo tenor, a następnie wieloletni inspicjent sceny operowej - współreżyserował niezliczoną ilość spektakli, czuwał nad ich przebiegiem. Obdarzony był przy tym niepoślednimi talentami - wokalnym i pedagogicznym, które były mu bardzo pomocne w jego niełatwej pracy. (Artykuł był publikowany 10 lat temu na poprzedniej stronie absolwentów) |
„…Uczestniczyliśmy codziennie w nabożeństwach majowych, różańcowych, czy mszach. Później krzywo na to patrzono, ale nie zabraniano wyraźnie uczęszczania do kaplicy. Na organach grali Zofia Ludwiczakówna (Pawlik) nasza koleżanka i Mieczysław Czepulonis – kolega z mojej klasy, późniejszy solista Opery Poznańskiej i Bytomskiej. Był on członkiem chóru szkolnego, wspaniale prowadzonego przez prof. Stanisława Jaworskiego”. Zatem ulubieńcem Polihymnii był Pan Mieczysław już od młodzieńczych lat. Uczucie to było obopólne - od połowy lat 50 występował na deskach Opery Śląskiej (m.in. w "Czarodziejskim flecie", "Uprowadzeniu z seraju" i "Tosce"). Jak się zaraz okaże - swą miłością do pieśni potrafił także skutecznie zarażać innych. Dowodem na to są wciąż żywe wspomnienia naszych kolegów – absolwentów Energetyka: Jana Jendrzeja i Ernesta Giesy (Va 1965) oraz Henryka Cebulli (Va 1967): |
![]() Zażywny ów jegomość wyjmuje kamerton, uderza o kant ławki, a następnie swym potężnym głosem wyśpiewuje gamy w różnych tonacjach. W ślad za nim każdy z nas dostaje szansę zaprezentowania swych wokalnych możliwości. Nie wypadło to zbyt olśniewająco - prócz mnie wybrał z naszej klasy zaledwie pięciu. Początki były trudne, ale fascynujące. Zresztą jak cała nauka tej przepięknej formy śpiewu. Pomimo, że próby były dobrowolne, to prawie zawsze po lekcjach przychodziliśmy na próby w komplecie. Do dziś pamiętam Jego uwagi: „Trzymaj przeponę, śpiewaj okrągło, głos wychodzi z przodu ust, nie gardłowo!”, które powtarzał do znudzenia. A gdy nam wyszła pierwsza pieśń, satysfakcja była ogromna. |
![]() Mieliśmy w klasie kolegę, którego nazwaliśmy już wtedy „Emerytem”. Miał on to do siebie, że jak tylko znalazł coś pod ręką, co mogło być choćby lichą namiastką idiofonu, np. pulpit ławki albo i krzesło, to bębnił po tym zapamiętale, robiąc przy tym wygibasy, których nie powstydziłby się dzisiaj żaden artysta estradowy. „Emeryt” bębnił też zawsze rytmicznie, tak więc nie bez podstaw sądziliśmy, iż będzie on w niedalekiej już przyszłości podporą chóru. Profesor Czepulonis podszedł do niego, wprawił w ruch swój kamerton i zaintonował dość niskie „Aaaaaaaaaa”, które kandydat na chórzystę miał powtórzyć. Ku ogólnemu zdziwieniu „Aaaaaaaaaaa” naszego kolegi wypadło jednak znacznie niżej. Czepulonis spojrzał nań z ukosa, oddalił się nieco, uderzył w kamerton i wyartykułował znowu swoje: „Aaaaaaaa”, ale już wyżej. „Emeryt” skupił się w sobie, niczym Caruso przed występem, powiódł wzrokiem po klasie i wydał z siebie donośne „Aaaaaaa”.... na tej samej wysokości co poprzednio. Ja miałem już łzy w oczach. Czepulonis zmarszczył brew, oddalił się od „Emeryta” jeszcze bardziej, wszedł na podest i stanął przed tablicą. Uderzył znów w kamerton, wziął głęboki oddech i po chwili z jego ust wybrzmiało bardzo już wysokie „Aaaaaaaaa”. Na to „Emeryt” chrząknął fachowo, wziął też głęboki oddech i w odpowiedzi ryknął swoje „Aaaaaaa”… na tej samej wysokości, jak poprzednie. Trudno opisać co się wtedy w klasie działo: jeden przeciągły, ogłuszający rechot, klaskanie i tupanie nóg (chyba z zachwytu!), a ja płakałem ze śmiechu tak bardzo, że jeszcze w domu bolała mnie przepona... |
![]() |
![]() HC: Janie, z całą pewnością śpiewaliśmy razem. Ja byłem II głosem, a że do wielkoludów się nie zaliczałem, to musiałem się prezentować w pierwszym szeregu. Było to bardzo nieszczęśliwe miejsce, bo Profesor często podchodził do nas, słuchając, który to fałszuje. Z mojej klasy też było kilku chłopaków, ale ich nazwisk już nie pamiętam. Jeden z naszych chórzystów, Romek Pieczyk z równoległej klasy Vd, napisał na Naszej Witrynie wzmiankę o Czepulonisie i naszym chórze oraz umieścił listę osób, które sobie przypomniał. |
|
![]() |
HC: Niezwykle mile wspominam dzisiaj nasze próby chóru, które odbywały się w naszej niewielkiej auli Technikum, bądź dużej auli Ekonomika, jeśli mieliśmy próby z dziewczętami. A brzmienie naszych głosów, prowadzonych przez Profesora było naprawdę wspaniałe. Jeszcze dziś mam w uszach rozpisaną na głosy pieśń, która była chyba naszym szlagierem: Rano, rano, raniusieńko, Rano po rosie, rano po rosie, Wyganiała Kasia wołki, Rozwidniało się, rozwidniało się.... Gdy doszły do tego basy naszego chóru, to autentycznie szyby aż dzwoniły. A cóż dopiero mówić, gdy tę harmonię dźwięków wzbogaciły jeszcze dźwięczne, dziewczęce głosy naszych dziewczyn z Ekonomika! Istna rozkosz dla uszu... |
JJ:![]() A inne pieśni? Przecież nauczył nas ich wiele. Pamiętasz Heniu, z jaką skrupulatnością nauczał? Miałem wrażenie, że chce z nas zrobić największych mistrzów. Gdy my byliśmy pewni, że śpiewamy nadzwyczajnie, On ciągle coś doszlifowywał, odsłaniał nam nowe, coraz trudniejsze elementy sztuki śpiewu chóralnego po to, by wprowadzić nas w dużo głębsze, dużo bardziej profesjonalne tajniki tej niesamowitej sztuki. A Jego mimika podczas prób i występów! On podkreślał nie tylko wyrazem twarzy, ruchami warg, ruchami dyrygenckiej batuty, czego od nas chce, czego oczekuje, gdzie forta powinna być pełniejsza, potężniejsza, ale Jego oczy w danym momencie mówiły tak wiele. Po odśpiewaniu pieśni mogłeś od razu wywnioskować, czy jest zadowolony, czy też nie za bardzo. Wspaniały człowiek i pedagog! Zawdzięczam Mu tyle doznań, uniesień, tyle fantastycznych wrażeń. Dowodem na wyjątkowość naszego chóru był fakt, że frekwencja na próbach była nadzwyczajna. Nie wiem, jak ty, ale ja i inni koledzy z mej klasy byliśmy zauroczeni Jego Pracą, naszym śpiewem, brzmieniem pieśni! Jestem pewny, że wszyscy członkowie chóru - Jego uczniowie - na zawsze pokochali pieśni chóralne… |
![]() |
Na zakończenie tych nadzwyczaj ciekawych wspomnień wypada nadmienić, że wiele lat później po opisywanych wydarzeniach, bo w roku 1996, Mieczysław Czepulonis wystąpił (jako Ojciec) w surrealistycznej operze do muzyki Józefa Skrzeka i Lecha Majewskiego „Pokój saren”, wystawionej w Operze Śląskiej i nagrodzonej Złotą Maską. Inscenizacja zebrała wielce pochlebne recenzje w prasie krajowej i zagranicznej. Rok później na kanwie dzieła operowego nakręcono film, w którym Pan Mieczysław również wziął udział, a partnerowali mu m.in. Rafał Olbrychski, Elżbieta Mazur i Agnieszka Wróblewska. |
"Pokój saren", Opera Śląska 31 marca 1996, fot. Wojciech Kucharczyk |
"Pokój saren", Opera Śląska 31 marca 1996, fot. Augustyn Paweł |
Wspomnienia kolegów spisał, komentarzem i zdjęciami opatrzył |
Komentarze obsługiwane przez CComment