• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Zamawianie biuletynu

Bieżące wiadomości

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Druga część wspomnień Jerzego Harmaka (IVa 1959) poświęcona jest najróżniejszym perypetiom, które nasz bohater przeżywał w klasie trzeciej, czyli w roku szkolnym 1957/58. Aż się wierzyć nie chce, że to już przeszło 60 lat temu...

Wakacje przed klasą trzecią – to jeden miesiąc obóz, a drugi praca, w bazie samochodowej, a właściwie minipraktyka. W bazie tej pracował mój ojciec i on mi to załatwił. Wracając do szkoły - był to trudny rok, ale czułem się jak w wojsku w drugim roku.

W tym czasie byłem członkiem Samorządu Szkolnego i przyszła mi do głowy myśl, żeby otworzyć sklepik uczniowski w naszej szkole. Pomysł ten został zaakceptowany przez Samorząd i dyrekcję, więc zacząłem działać, w czym pomagał mi Józek Grabowski. Pierwszymi towarami były: zeszyty, pióra, stalówki, ołówki itp. artykuły szkolne. Następnie podpisałem umowę z PSS w Bytomiu który dostarczał nam pieczywo, w tym różne "kołoczki". Towar brałem w komis - czego nie sprzedałem, zabierali z powrotem, w związku z czym nic nie traciłem. Sklepik ten prowadziłem do końca III klasy.

Na początku roku dyrektor Wieruszewski kupił sobie motocykl marki WFM.  Nie byłoby w tym nic wielkiego, gdyby nie to, że po czasie stałem się jego mechanikiem. Kiedy miał ze swą "maszyną" jakiś problem, to mnie wołał; dla mnie to była wielka gratka, bo parę razy mogłem jechać do domu, żeby to naprawić, a rano przyjechać do szkoły. Było to  coś wspaniałego dla 16-latka, i to bez prawa jazdy.

Przyznać się muszę, że w czasach szkolnych głowę miałem pełną najrozmaitszych "wspaniałych" pomysłów na ułatwienie sobie życia. Jednym z nich było zgłaszanie się na początku okresu do odpowiedzi. Dostawałem jakiś tam (z reguły przyzwoity) stopień i już na te lekcje nie chodziłem – oprócz przedmiotów technicznych, pracowni elektrycznych i warsztatów. W tym czasie było nas w klasie 30 osób i dużo materiału, więc nauczyciele nie mieli czasu pytać parę razy w trakcie okresu, który trwał mniej więcej dwa i pół miesiąca.

Jak już wspomniałem, duży problem miałem z panem Kozerą, który, co prawda, dawał mi na okres „państwowy” dostateczny, ale z góry zapowiedział: - Ty i tak matury nie zdasz.

To mnie trochę zniechęciło, ale na zawodowe przedmioty chodziłem. W połowie trzeciej klasy pan Kozera zachorował i zaczęła nas uczyć pani Kopeć, u której – o dziwo! – miałem nawet czwórki. Miałem też super skróty z wszystkich lektur, bo nie przeczytałem żadnej (!), czytałem tylko książki techniczne. Dobijała mnie ortografia - i tak jest do dziś.

Następnym moim problemem był rysunek techniczny, a w zasadzie pismo techniczne, bo rysunki miałem super. Cóż jednak z tego, skoro przez to pismo więcej niż trójkę nie dostawałem. Poszedłem jednak po rozum do głowy i dogadałem się z kolegą, który bardzo ładnie pisał. Ja wykonywałem dwa rysunki, a on je opisywał. Profesor Lidowski, nasz nauczyciel rysunku technicznego, widząc „moje” postępy, powiedział:

- No, nareszcie nauczyłeś się ładnie pisać – i tak zaczęły mi lecieć piątki.

W styczniu, za zgodą dyrektora Wieruszewskiego, zacząłem ze starszymi kolegami organizować w sobotę zabawy szkolne. Dyrektor miał znajomości w bytomskiej jednostce wojskowej i albo załatwiał nam małą orkiestrę, albo bawiliśmy się przy magnetofonie, który przez jedną sobotę grał u nas, a przez drugą - w Budowlance.

 

 Dyrektor Wieruszewski z uczniami klasy IIIa Technikum Gospodarki Komunalnej (rok szkolny 1957/58). Wśród stojących na chodniku drugi z prawej - autor wspomnień, Jerzy Harmak, pierwszy z lewej - Andrzej Bogacki.

 

Kiedy nadeszła wiosna, w głowach zaczęły nam dojrzewać różne psie figle. I tak na prima aprilis "zamieniliśmy się szkołami" z zaprzyjaźnioną klasą z obecnego IV LO im Sikorskiego, a z początkiem maja całą klasą pojechaliśmy na Stadion Śląski kibicować naszym kolarzom walczącym na trasie Wyścigu Pokoju. Oba epizody zostały opisane TUTAJ

Kolejny mój problem – zdawanie z języka rosyjskiego. W tym roku kończyła się nauka tego przedmiotu, na szczęście w klasie maturalnej już go nie było. Tu poradziłem sobie w inny sposób. Wykorzystałem fakt, że profesor Dobrowolski za komuny niezbyt się przykładał i wołał do uczniów do odpowiedzi nie po nazwisku, tylko po numerze. Kiedy wywołał (mój) numer 7, wstała obecna moja żona i wyrecytowała wiersz z książki, która leżała otwarta na ławce. W trakcie jej recytacji w klasie panowała taka cisza, że słychać było brzęczenie przelatującej muchy. Dopiero, kiedy „Ignac” powiedział: - Dziękuję, siadaj – wszyscy odetchnęli z ulgą.

Jednak najgorsze zaczęło się wtedy, kiedy dyrektor Wieruszewski dowiedział się, że mam 120 (!) godzin nieusprawiedliwionych. Mama została wezwana do szkoły, gdzie odbyła się trudna rozmowa w trójkę. Musiałem solennie przyrzec, że odtąd będę chodził na wszystkie lekcje i pozdaję wszystkie braki. To mnie zmobilizowało - było mi bardzo wstyd, bo Wieruś miał do mnie wielkie zaufanie. Nie miałem wyboru – po prostu musiałem się poprawić. W ten sposób zdałem do czwartej klasy – dzięki dyrektorowi Wieruszewskiemu.

(ciąg dalszy nastąpi)

Zapraszam do lektury innych artykułów na tym blogu!

Krzysztof Woźniak Va 1975

Komentarze obsługiwane przez CComment

Nasze forum

new
Zapraszamy na nasze Forum !!

Ostatnio zarejestrowani

  • HUBANC
  • Mojra
  • MJaskulski
  • bazyli
  • marmur@wp.pl

Popularne

Zegar

Reklamy