foto1
Spotkanie w Niemczech
foto1
Spotkanie w Niemczech
foto1
Wycieczka do Chin
foto1
Dubaj - Diabelski młyn
foto1
DeepSpot - Dubaj
Jako zarejestrowany na naszej stronie absolwentów, możesz tutaj założyć sobie bloga, rodzaj strony internetowej zawierającej odrębne, zazwyczaj uporządkowane chronologicznie wpisy. Zawierające osobiste przemyślenia, uwagi, spostrzeżenia, komentarze, rysunki, nagrania (audio i wideo) - przedstawiające w ten sposób światopogląd autora. Blogi mają też wiele innych zastosowań: mogą być używane jako wortale poświęcone określonej tematyce. Read More...

Zamawianie biuletynu

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

 

 

Nadejście uczniowskiej wiosny w dawnych czasach obwieszczał - nie jak dziś półoficjalny Dzień Wagarowicza, ale - prima aprilis. W tym dniu brać żakowska płatała rozmaite figle, w których prym wiodły, oczywiście, wagary.

Oryginalną formą „uczczenia” tego dnia podzielił się z nami Georg Harmak (Jerzy Harmak, IVa 1959):

W roku 1958 byliśmy w trzeciej klasie. Nadszedł 1 kwietnia, czyli prima aprilis. Miałem kolegów w ogólniaku na Sikorskiego, z którymi uzgodniliśmy zamianę: oni przyszli do naszej klasy, a my – to znaczy nasza IIIa TE – poszliśmy do ogólniaka. Po dzwonku wchodzi nauczyciel, patrzy na nas i mówi:

- Przepraszam pomyliłem klasy!

I tu zrobiliśmy błąd, bo ryknęliśmy śmiechem; wtedy ten pan się zorientował i powiedział:

- Ale to nie szkodzi, będziemy prowadzić lekcję.

Był to nauczyciel matematyki; wziął nas w obroty i zaczął odpytywać. Na szczęście miał poczucie humoru, ale dyrekcja ogólniaka była nieco oburzona.

Natomiast u nas – nie pamiętam już który nauczyciel wszedł do naszej klasy… i zgłosił sprawę Wierusiowi. Jak pamiętacie, (a nie wszyscy znali naszego kochanego dyrektora) Wieruś był popędliwy; wpadł do klasy jak piorun. Z opowiadań kolegów wiem, że w pierwszej chwili padł na nich blady strach.  Ale był to typowy odruch naszego dyrektora; po paru chwilach już mu przeszło i był łagodny jak kotek. Nam po powrocie powiedział, że nas wyrzuci w ze szkoły… ale tylko do jutra :))

 

 

Kilka tygodni później - wspomina dalej Jurek - dokładnie 4 maja 1958 roku, był piękny majowy dzień. Na stadionie w Chorzowie znajdowała się meta III etapu Wyścigu Pokoju (Łódź – Chorzów). Od rana w klasie wrzało i były burzliwe dyskusje. Siedzimy i czekamy na drugą lekcję, bo pierwsza wypadła. Wiadomo, że w takich razach zawsze w uczniowskich głowach rodzą się „grzeszne” myśli. No i przegłosowano, że jedziemy do Chorzowa; było dwóch, czy trzech, którzy zostali, ale nikt się tym nie przejmował. Wychodziliśmy pojedynczo, żeby nikt z nauczycieli nie słyszał. Na stadionie kibicowaliśmy naszym kolarzom, ale tym razem nie stanęli na „pudle” – era Staszka Gazdy była dopiero przed nami. Na drugi dzień w szkole była afera – dyrektor się znów rozsierdził i padło hasło o rozwiązaniu klasy - podobnie jak kilka lat później, w klasie u kolegi Józefa Kupki. Ale na szczęście też skończyło się na strachu!

 

Wracając do prima aprilis – na tzw. wewnętrzne wagary (czyli bez opuszczania szkoły) poszła tego dnia klasa Vb rocznik 1967, czyli tegoroczni Jubilaci (50-lecie matury). Wspomina Barbara Sawicka-Zappa:

Pierwszego kwietnia ktoś z naszej klasy podał hasło: "robimy kawał Eryce!". Rada w radę, cała klasa (jeden "aspołeczny" chłopak próbował protestować, ale został wyniesiony na rękach) wymyśliła, aby się schować na lekcji z Eryką w kotłowni. Jak postanowiono, tak zrobiono. Cichuteńko przesiedzieliśmy w kotłowni przez całą lekcję. Po dzwonku na przerwę wyszliśmy wszyscy po kolei z naszej kryjówki, bardzo z siebie zadowoleni. Aliści, wchodząc do klasy, najzwyczajniej zbaranieliśmy. Okazało się, że nasze płaszcze i teczki - zniknęły! Podyrdaliśmy więc spiesznie do Eryki z zapytaniem, gdzie to wszystko się podziało. A ona, spokojniutko i z czarującym uśmiechem, odpowiedziała:

- Prima aprilis za prima aprilis!

Nasze rzeczy zostały w rewanżu przez Panią Profesor uwięzione w pokoju nauczycielskim, a my musieliśmy grzecznie, cicho i cierpliwie siedzieć w klasie do 15.30 i czekać  na jego otwarcie.

Musieliśmy przyznać, że było to nawet dowcipne - nie podejrzewaliśmy Eryki o tyle humoru. No i więcej już nie robiliśmy psikusów na prima aprilis!

 

 No, cóż – jakby na to nie patrzeć, stwierdzić trzeba, że klasa Basi wybrała średnio fajny sposób uchylenia się od zajęć. Ale to jeszcze nic! Niektórzy z uczniów - w ramach wspomnianych wagarów taktycznych - decydowali się na prawdziwe męczeństwo, aby tylko uniknąć złej oceny z przedmiotu. Aby nie być gołosłownym, przytoczmy wspomnienia Jana Jendrzeja (Va 1965):

Będąc już uczniem trzeciej klasy, wyliczyłem sobie, że z polskiego wychodzi mi całkiem dobra średnia na okres. Całkiem dobra średnia oznaczała w moim wypadku trójkę, bez jakichkolwiek minusów.

W naszej szkole za moich czasów zatrudniona była młoda i ambitna dentystka, która, ku naszej uciesze, plombowała bardzo dobrze nasze zęby. Aby nie byś gołosłownym, to powiem, że wykonana przez nią plomba w moim zębie dotrwała do dzisiaj, czyli skutecznie chroni mego zęba od przeszło 50 lat.

Jednak wracając do polskiego, właśnie w tym dniu nie byłem przygotowany do lekcji. By wyniku tak w pocie czoła wypracowanej oceny u Pani Profesor Kopeć nie zmarnować, zdecydowałem, że na przerwie przed polskim pójdę po prostu do dentystki i usunę zęba, który tylko do usunięcia się nadawał. W ten sposób uniknę ewentualnego przepytywania mnie.

Pani stomatolog dała mi zastrzyk znieczulający i kazała poczekać w poczekalni.

I nie byłoby nic dziwnego w tej historii, bo tego typu zabiegi chroniące przed przepytaniem były przez uczniów stosowane, gdyby nie fakt, że zęby mam wyjątkowo mocne i wyrwanie jednego z nich dla tak filigranowej młodej kobiety, jaką była nasza dentystka, okazało się praktycznie niewykonalne. By szczegółowo nie opisywać wszystkich jej zabiegów, powiem, że przez cały boży dzień przeżywałem istne katusze i dopiero inny dentysta, chłop z konkretną siłą w rękach, z problemem sobie poradził.

Potem długo się zastanawiałem, czy nie lepiej było przygotować się do lekcji polskiego, niż tyle wycierpieć!

 

(ciąg dalszy nastąpi)

 

Zapraszam do lektury innych artykułów na tym blogu!

 

Krzysztof Woźniak Va 1975

Komentarze obsługiwane przez CComment