Jesteś tutaj: Strona Startowa
Blogi Użytkowników
Krzysztof Woźniak
W - jak wiosna, W - jak wagary cz. 2



|
Nadejście uczniowskiej wiosny w dawnych czasach obwieszczał - nie jak dziś półoficjalny Dzień Wagarowicza, ale - prima aprilis. W tym dniu brać żakowska płatała rozmaite figle, w których prym wiodły, oczywiście, wagary. |
W roku 1958 byliśmy w trzeciej klasie. Nadszedł 1 kwietnia, czyli prima aprilis. Miałem kolegów w ogólniaku na Sikorskiego, z którymi uzgodniliśmy zamianę: oni przyszli do naszej klasy, a my – to znaczy nasza IIIa TE – poszliśmy do ogólniaka. Po dzwonku wchodzi nauczyciel, patrzy na nas i mówi: - Przepraszam pomyliłem klasy! I tu zrobiliśmy błąd, bo ryknęliśmy śmiechem; wtedy ten pan się zorientował i powiedział: - Ale to nie szkodzi, będziemy prowadzić lekcję. Był to nauczyciel matematyki; wziął nas w obroty i zaczął odpytywać. Na szczęście miał poczucie humoru, ale dyrekcja ogólniaka była nieco oburzona. Natomiast u nas – nie pamiętam już który nauczyciel wszedł do naszej klasy… i zgłosił sprawę Wierusiowi. Jak pamiętacie, (a nie wszyscy znali naszego kochanego dyrektora) Wieruś był popędliwy; wpadł do klasy jak piorun. Z opowiadań kolegów wiem, że w pierwszej chwili padł na nich blady strach. Ale był to typowy odruch naszego dyrektora; po paru chwilach już mu przeszło i był łagodny jak kotek. Nam po powrocie powiedział, że nas wyrzuci w ze szkoły… ale tylko do jutra :))
|
|
Kilka tygodni później - wspomina dalej Jurek - dokładnie 4 maja 1958 roku, był piękny majowy dzień. Na stadionie w Chorzowie znajdowała się meta III etapu Wyścigu Pokoju (Łódź – Chorzów). Od rana w klasie wrzało i były burzliwe dyskusje. Siedzimy i czekamy na drugą lekcję, bo pierwsza wypadła. Wiadomo, że w takich razach zawsze w uczniowskich głowach rodzą się „grzeszne” myśli. No i przegłosowano, że jedziemy do Chorzowa; było dwóch, czy trzech, którzy zostali, ale nikt się tym nie przejmował. Wychodziliśmy pojedynczo, żeby nikt z nauczycieli nie słyszał. Na stadionie kibicowaliśmy naszym kolarzom, ale tym razem nie stanęli na „pudle” – era Staszka Gazdy była dopiero przed nami. Na drugi dzień w szkole była afera – dyrektor się znów rozsierdził i padło hasło o rozwiązaniu klasy - podobnie jak kilka lat później, w klasie u kolegi Józefa Kupki. Ale na szczęście też skończyło się na strachu!
|
Pierwszego kwietnia ktoś z naszej klasy podał hasło: "robimy kawał Eryce!". Rada w radę, cała klasa (jeden "aspołeczny" chłopak próbował protestować, ale został wyniesiony na rękach) wymyśliła, aby się schować na lekcji z Eryką w kotłowni. Jak postanowiono, tak zrobiono. Cichuteńko przesiedzieliśmy w kotłowni przez całą lekcję. Po dzwonku na przerwę wyszliśmy wszyscy po kolei z naszej kryjówki, bardzo z siebie zadowoleni. Aliści, wchodząc do klasy, najzwyczajniej zbaranieliśmy. Okazało się, że nasze płaszcze i teczki - zniknęły! Podyrdaliśmy więc spiesznie do Eryki z zapytaniem, gdzie to wszystko się podziało. A ona, spokojniutko i z czarującym uśmiechem, odpowiedziała: - Prima aprilis za prima aprilis! Nasze rzeczy zostały w rewanżu przez Panią Profesor uwięzione w pokoju nauczycielskim, a my musieliśmy grzecznie, cicho i cierpliwie siedzieć w klasie do 15.30 i czekać na jego otwarcie. Musieliśmy przyznać, że było to nawet dowcipne - nie podejrzewaliśmy Eryki o tyle humoru. No i więcej już nie robiliśmy psikusów na prima aprilis!
|
No, cóż – jakby na to nie patrzeć, stwierdzić trzeba, że klasa Basi wybrała średnio fajny sposób uchylenia się od zajęć. Ale to jeszcze nic! Niektórzy z uczniów - w ramach wspomnianych wagarów taktycznych - decydowali się na prawdziwe męczeństwo, aby tylko uniknąć złej oceny z przedmiotu. Aby nie być gołosłownym, przytoczmy wspomnienia Jana Jendrzeja (Va 1965):
W naszej szkole za moich czasów zatrudniona była młoda i ambitna dentystka, która, ku naszej uciesze, plombowała bardzo dobrze nasze zęby. Aby nie byś gołosłownym, to powiem, że wykonana przez nią plomba w moim zębie dotrwała do dzisiaj, czyli skutecznie chroni mego zęba od przeszło 50 lat. Jednak wracając do polskiego, właśnie w tym dniu nie byłem przygotowany do lekcji. By wyniku tak w pocie czoła wypracowanej oceny u Pani Profesor Kopeć nie zmarnować, zdecydowałem, że na przerwie przed polskim pójdę po prostu do dentystki i usunę zęba, który tylko do usunięcia się nadawał. W ten sposób uniknę ewentualnego przepytywania mnie. Pani stomatolog dała mi zastrzyk znieczulający i kazała poczekać w poczekalni. I nie byłoby nic dziwnego w tej historii, bo tego typu zabiegi chroniące przed przepytaniem były przez uczniów stosowane, gdyby nie fakt, że zęby mam wyjątkowo mocne i wyrwanie jednego z nich dla tak filigranowej młodej kobiety, jaką była nasza dentystka, okazało się praktycznie niewykonalne. By szczegółowo nie opisywać wszystkich jej zabiegów, powiem, że przez cały boży dzień przeżywałem istne katusze i dopiero inny dentysta, chłop z konkretną siłą w rękach, z problemem sobie poradził. Potem długo się zastanawiałem, czy nie lepiej było przygotować się do lekcji polskiego, niż tyle wycierpieć! |
|
(ciąg dalszy nastąpi) |
|
Zapraszam do lektury innych artykułów na tym blogu! |
|
Krzysztof Woźniak Va 1975 |