Tak to już jest, że chwile z dzieciństwa jawią się nam w jasnych i ostrych barwach, czego niejednokrotnie nie da się powiedzieć o latach późniejszych. A umiejętność trzeźwego i obiektywnego osądu rzeczy dawnych, ale także obecnych, to cecha niezwykle cenna i niewielu może ją sobie przypisać. Czy ja ją posiadam? Nie wiem. W mojej pamięci głębokie piętno w pozytywnym tego słowa znaczeniu wywarły wycieczki "rolwagą" do Świerklańca (niem: Neudeck).
To właśnie jeszcze w czasach stalinowskich jako małe dziecko byłem uczestnikiem dla mnie wielkich wypraw niedzielnych nad wodę, do słońca, organizowanych przez zakład pracy ojca, gdzie środkiem transportu były właśnie rolwagi - wozy konne normalnie służące do drobnych celów zaopatrzeniowych "Huty Zygmunt", gdzie mój ojciec pracował, a teraz przystosowanych do celów wycieczkowych. Na wozy te o kołach z oponami gumowymi takimi jak w samochodzie stawiano ławki, zdobiono zielonymi gałązkami i mieliśmy już wycieczkowy środek transportu.
Woźnica siadał na koźle, trzymał mocno lejce i wyruszaliśmy z Łagiewnik rozśpiewaną gromadą na tę zaczarowaną wycieczkę. Ponieważ przeważnie jechały zawsze dwa lub trzy wozy konne, więc nieraz na wówczas pustych drogach woźnice ścigali się na krótkich odcinkach wywołując euforię wycieczkowiczów.
Dla mnie już sam równomierny, melodyjny stukot kopyt końskich o kostkę brukową był zapowiedzią przedniej zabawy, kąpieli w jeziorze i wielu ciekawych rywalizacji, które przygotowali organizatorzy, obdarowując zwycięzców np. biegu w workach zbożowych, nagrodami. Byłem pewny, że objem się cukierkami. W tamtych czasach! Muszę powiedzieć, że nawet taki zakład pracy jak huta nie miała na stanie ani jednego samochodu, gdyż zarekwirowano je do celów wojennych, a pierwszy Star 20, który dostała huta później był wielkim świętem. Sam kierownik transportu huty wydawał polecenia kierowcy, gdy wprowadzał samochód do garażu wydając gromkie polecenia: "wio, prr, heta, cichi" - polecenia, które normalnie wydawano koniom. Cała załoga huty huczała opowiadając sobie z uśmiechem jak to ten urzędnik w uniesieniu pomylił auto z koniem.
W Świerklańcu wysiadaliśmy w parku, niedaleko pałacu i na łące w cieniu drzew rozkoszowaliśmy się słońcem, zabawami i kąpielą w jeziorze, a w zasadzie zbiorniku wody pitnej, gdzie jeszcze w tym czasie kąpiel nie była zabroniona. Zresztą, oprócz nas prawie nikt tam nie przyjechał na wycieczkę. Najwyżej jeszcze jakaś jedna grupa. Park był prawie pusty.
Rolwaga i Star 20
Ale wróćmy do sedna. Mój ojciec, wielki miłośnik Bytomia, ale także całego Śląska, kolarz z umiłowania, znawca piękna swej ziemi ojczystej podczas wycieczek pokazywał nam, dzieciom piękno naszej ziemi. Tak było też na samym początku lat pięćdziesiątych podczas wycieczek do Świerklańca, gdzie ojciec pokazywał nam spalony już wówczas stary zamek, ale także jeszcze w świetnym stanie Mały Wersal, rzeźby, fontannę, i strukturę całkowicie zaniedbanego parku.
Pewnej niedzieli, gdy wracaliśmy z wycieczki i szliśmy do zaprzęgu konnego, ojca zainteresował dźwig stojący na dziedzińcu za bramą "wersalu ", który próbował wyjmować z lewego okna na piętrze jakieś duże skrzynie. Gdy dźwigowy nas zobaczył przerwał pracę i wszyscy udali się do wnętrza budowli, najwyraźniej czekając aż odejdziemy. Brama główna była otwarta (ta, która teraz jest w ZOO w Chorzowie), a gdy przyjechaliśmy była zamknięta. TAK - tam plądrowali złodzieje! Ale nie ci z ulicy, a oficjele!
Według mnie Wersal nie był jeszcze w tym czasie spalony - jak napisał IPN. Spalono go później, gdy był już całkowicie splądrowany.
Będąc już uczniem naszego Technikum, z Antkiem Masoniem, mym klasowym przyjacielem, pojechaliśmy kiedyś w 63 roku do Świerklańca, do innego kolegi klasowego, Stefana. W trakcie rozmowy spytaliśmy o "czyn społeczny" górników z "Juliana" lub innej kopalni - bo różnie mówiono, kto wysadził w powietrze ruiny Wersalu. Stefan nie chciał na ten temat z nami mówić, taki był zły.
Zresztą, jak przygotowywano do transportu "Śpiącego Lwa" obudowując go starannie konstrukcją drewnianą obok Palmiarni w Bytomiu, ojciec, trzymając mnie za rękę podczas spaceru zauważył ten fakt, podszedł do siatki ogrodzenia i stamtąd przypatrywał się jak panowie w eleganckich ubraniach, pod krawatami, dyskutują i sugerują robotnikom by jeszcze wzmocnić konstrukcję drewnianą. Ojciec rozpoznał lwa i powiedział, że chyba wiozą go do renowacji. Pewnie poddano go renowacji, tylko że do Bytomia już nie wrócił wówczas.
Zdjęcia wnętrza Wersalu
O rodzie Donnersmarcków nie będę tutaj pisał, bo w Internecie jest w tej chwili dużo na ten temat. Poza tym Śląski ród magnatów Henckel von Donnersmarck na Górnym Śląsku, to potęga - dźwięk tego nazwiska brzmi jak uderzenie dzwonu.
Przeglądnąłem masę zdjęć "Małego Wersalu", jednak z lat 47-52 nigdzie nie znalazłem. No i na deser niespodzianka z Internetu:
LWY Z ZAMKU DONNERSMARCK ŚWIERKLANIEC
A oto jego odkrycie!
Wieś Młodziejewice, gmina Strzałkowo, powiat słupecki, województwo wielkopolskie - na pierwszym zdjęciu tamtejszy pałacyk, drugie zdjęcie - wnętrze sali Małego Wersalu, następne dwa zdjęcia to strona przeciwna frontowej części pałacyku z pierwszego zdjęcia, tam po prostu lwy z Małego Wersalu. Prawda, że dobre miejsce dla nich? Boże, zmiłuj się!
No i następne zdjęcia - to lwy, gdy były w Małym Wersalu.
Brama z Małego Wersalu, teraz w ZOO w Chorzowie
Polecam w Internecie:
Odnaleziono cenne zdjęcia przedstawiające Mały Wersal w ...
Długo zastanawiałem się, dlaczego przez 70 lat nie znaleziono zaginionych przedmiotów, obrazów, mebli z pałacu - dziwne.
Patrząc teraz z perspektywy czasu zastanawiam się dlaczego...
Jedyne ocalałe do tej pory budowle to kościół i Dom Kawalera