foto1
Spotkanie w Niemczech
foto1
Spotkanie w Niemczech
foto1
Wycieczka do Chin
foto1
Dubaj - Diabelski młyn
foto1
DeepSpot - Dubaj
Jako zarejestrowany na naszej stronie absolwentów, możesz tutaj założyć sobie bloga, rodzaj strony internetowej zawierającej odrębne, zazwyczaj uporządkowane chronologicznie wpisy. Zawierające osobiste przemyślenia, uwagi, spostrzeżenia, komentarze, rysunki, nagrania (audio i wideo) - przedstawiające w ten sposób światopogląd autora. Blogi mają też wiele innych zastosowań: mogą być używane jako wortale poświęcone określonej tematyce. Read More...

Zamawianie biuletynu

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
W drugiej części swojej gawędy Jan Jendrzej (Va 1965) w sugestywny sposób opowiada o popularnej niegdyś na Śląsku grze podwórkowej, jaką była klipa, o gołymbiorzach, flugach i fachmonach w dawnych Łagiewnikach,  o atrakcjach i pokusach odpustowych, a także o blaskach i cieniach sobotniej kąpieli, domowego prania i chodzenia do tzw. walkowni.

Klipa

 

Fto z wos groł w klipa? To indyjsko gra. Klipa przyszła na Ślonsk w XVII wieku, kej łon jeszcze do Austryi należoł. Austryjo bioła sie ftedy w wojnie 30-letniyj ze Szwecyjom. Skiż tygo w tym czasie szwedzkie wojska niy roz boły na Ślonsku, a podczas łobozow wojoki grali na łonkach w gra, którą Skandynawy nazywali „klippa”, co łoznaczo „obcinać”. Dzieciska, jak to bajtle, kukały co te gizdy, wojoki, robiom i nauczyły sie tego. Potym na kożdyj łonce grali w klipa.

A tak po prowdzie, to jo tyż za bajtla w klipa groł. Rysowołeś koło na tretuarze, brołeś konsek deski, a drugi naszpicowany łokrongły patyk dowołeś do koła. Tom deskom musiołeś trefić w szpica, patyk podskakiwoł i maściołeś tak mocno jak żeś umioł, a patyk lecioł daleko. Tyn, z kim grołeś, musioł go chycić i wtedy łon maścioł, abo jak wciepnoł do koła, to tyż. A jak niy wciepnoł, toś tom deskom liczoł, wiela jest łod koła - wiela razy ta deska sie mieścioła w odległość łod koła. Umawiali my sie do wiela gromy. Tyn co przegroł, to boł klipa, bezto potym godało sie zawalatymu – „ty klipo!”.

Po długim okresie zapomnienia klipa powoli wraca do łask

Gołymbiorze, flugi i fachmony

Wiosna, pora roku, w której podwórko nabierało szczególnych rumieńców. Zapełniało się czasami, jak plac targowy. Wszyscy mieszkańcy chętnie tutaj wychodzili. Dzieci, by rozpocząć swe wiosenne, z niecierpliwością oczekiwane zabawy, kobiety, by w słońcu poplotkować, no i mężczyźni, gołębiarze, by wyczyścić, wymalować wapnem gołębniki zbudowane na poddaszu chlewików, lub strychu familoków. Nakładali na głowę „kaje”- czapki z koniecznie zadartym daszkiem, by móc obserwować swe ptaki zataczające kręgi nad familokami.

Ten współczesny gołębnik tylko w przybliżeniu przypomina swego śląskiego przodka sprzed sześciu dekad

Gołębie musiały być oblatane, by sprostać trudom „flugów”, niesamowicie ważnych zawodów. Przylotu z zadanej odległości na czas do właściciela. Rywalizacja zawsze była zażarta. Jak oni wyczekiwali swych gołębi w niedzielę, gdy zwykle odbywały się flugi, a z jaką szybkością biegali z „ringami”, ponumerowanymi pierścieniami owiniętymi o nogę biorącego udział w zawodach gołębia do zegara, który miał zawsze jeden z nich, by podstemplować, wybić na ringu datę i godzinę przylotu gołębia. Ile nerwów kosztowało ich, gdy gołąb przyleciał, ale nie wchodził do gołębnika. Nie można było podstemplować. Reguły konkursu były ostre! A ile kosztował młodzik po czempionie! By go kupić, trzeba było wybulić kupę pieniędzy. Pamiętam nazwy najbardziej cenionych podówczas ras: prajsy, rołty, minole, sztrasery….

Gołębiarz ze swym pupilem 

Na wiosnę także na podwórko przyjeżdżali na swych furmankach ciągnionych przez konia handlarze, skupujący flaszki, szmaty. Gdy miałeś ich odpowiednią ilość, w zapłacie otrzymałeś garnek, drobną zabawkę, lub cukierki.

Natomiast rzemieślnicy, ostrzący noże czy nożyczki, przyjeżdżali na rowerach, które jednocześnie były ich warsztatem. A dziurawe garnki emaliowe też zanitowali.

 

Tak mniej więcej wyglądał "warsztat" dawnego ulicznego ostrzarza nozy i nożyczek

Obserwacje świata

 

Wspólnie z Bogdanem rozważaliśmy różnego rodzaju fenomeny naszego życia, otaczającej nas przyrody i sytuacji. Codzienne obserwacje flory i fauny, zachowań ludzkich były powodem głębokiej zadumy. Snuliśmy plany na przyszłość, wiedzieliśmy na pewno kim będziemy. W przypadku Bogdana jego marzenia się urzeczywistniły. On zawsze chciał być wojskowym. No, także zapaśnikiem. Dlatego często ćwiczyliśmy chwyty zapaśnicze, udoskonalaliśmy je, by w następnej chwili skupić naszą uwagę na zupełnie czymś innym.

Szczytem naszych dokonań było podpalenie piwnicy w wigilię Bożego Narodzenia.

Wówczas straż pożarna na syrenach przyjechała do pożaru. Wszyscy sąsiedzi byli na nogach w pełnej gotowości do ewakuacji. A my idąc do jego, czyli Bogdana, piwnicy po kartofle posługiwaliśmy się świeczką. Zaczęła się tlić jakaś szmata, wydzielając niesamowite ilości dymu. Te święta obaj zaliczyliśmy do nieudanych. Ale następnego dnia mieliśmy znowu inne obiekty zainteresowania, frapowały nas zupełnie inne sytuacje.

Odpust

To katolickie wielkie święto parafii. W Łagiewnikach miał miejsce zawsze w maju, w okolicy święta patrona parafii (i mojego również), św. Jana Nepomucena, które przypada 21 maja. Dla duchowości dorosłych parafian uroczystości kościelne były z pewnością ważne, ale dla nas dzieci?

 Kościół św. Jana Nepomucena w Łagiewnikach

W tych czasach, gdy cukierek był czymś tak wspaniałym i upragnionym, a czekolada prawie nieosiągalna (jeśli raz na kilka miesięcy mama ją kupiła, to było dobrze). Oj nie, nie dostawaliśmy jej całej na naszą trójkę. Była rozplanowana przynajmniej na dwa dni, gdyż była bardzo droga. Odpust był naszym wspaniałym, niesamowitym przeżyciem. W tym właśnie dniu rodzice z przymrużeniem oka patrzyli na portmonetkę. Dostałeś zawsze pieniądze, by przejechać się karuzelą. Tak, to właśnie na targowisku zainstalowano mnóstwo karuzeli. Diabelski młyn, huśtawki i wiele, wiele innych.

 

 Przejazd podobną karuzelą 60 lat temu był szczytem marzeń dla łagiewnickich dzieci 

Targowisko otaczały strzelnice, gdzie ustrzelić można było lizaka, miśka, lub wspaniałą lalkę. Zamykała oczy i miała włosy! Można było porzucać szmacianymi piłkami do puszek ustawionych w kształcie piramidy, albo odwiedzić salon krzywych luster. Z bardzo chudego stawałeś się nagle bardzo gruby lub niekształtny. Wychodziłeś z tego salonu śmiejąc się do rozpuku. A te stragany z piernikami, gumowymi miśkami, cukrową watą, lodami -oj, czego tam nie było! Gapiłeś się z rozdziawioną buzią wkoło, pragnąc dosłownie wszystkiego. A stragany rozstawiono na niewyobrażalnej, bo chyba kilometrowej długości wzdłuż ulicy.

Było pewne, że w tym dniu zawita do nas mój dziadek. Przyjeżdżał do nas raz w roku. Właśnie w tym dniu. A dziadek był hojny! Dostawałem od niego zawsze 10 zł. Karuzela kosztowała 50 gr. Nie mogłem tylko powiedzieć babci o jego rozrzutności. A inne atrakcje! Głowa kobiety bez tułowia. Naprawdę! I tyle jeszcze niesamowitych dziwactw.

Kompanie w sobota

 

Ja, toć ino w sobota boło kompanie. Nagrzoć woda, przynieść wanna. Dyć ta łocynkowano. Boła wielko. Pierwszy kompoł sie tata! Czymu? Nie wiym. Potym my, dzieci. A na końcu mama.

Ja, mogli my mieć woda, jak dzisiej, kożdy swoja. Ale w kastrolach nagrzoć? Kożdymu swoja? Nie, jo w to nie wierza.

A jednak tyn dzień zaliczom do dobrych. Czysty, wykompany. Jaak fajnie.

Musza tu pedzieć, co kożdo sobota i przed jakim świyntem trzeba tyż boło myć schody na swoim sztoku, co tydziyń inna rodzina. Wszyndzie musiało czysto być.

 

"Łocyngowano" wanna była niezbędna podczas kąpieli i prania

Pranie

 

Waszbret, łocynkowano wanna, kastrole, szare mydło. Tata znosioł wanna z gory (strychu) do dom. Kuchnia zamieniała się w pralnię. W wannie na waszbrecie trzeba boło wyprać z pierwszego. Ciepła woda lądowała w wannie. Stoła ona na ławie, by mama nie musiała sie schylać piorąc na waszbrecie położonym w wannie. Szare mydło i nieustanne przesuwanie rąk tam a nazod po tej tarce. Na piecu kuchennym w kastrolach gotowała sie woda. Do pranio i warzynio prania. Przeca poszwy po pierwszym praniu musiały być wygotowane, wywarzone. No, a potym drugie pranie. No, po warzyniu jeszcze roz. Ftedy były richtig czyste. A jeszcze płukanie! Dwa razy. Dziyń pranio boł najgorszy do mie. No, boch musioł siedzieć cicho, abo hajcować w piecu. Ja, musiało się pranie wywarzyć. W kuchni boło pary co niemiara, a łokno dycki boło łotwarte. Tata, tak jak jo, nie lubioł tego dnia. Ale musioł wszystko przynieś, woda naloć. Ja, a kokotek z wodą boł w siyni. Potym dopiyro przerobiali go do kuchni. Wylywać do ausgusa tyż do sieni. A potym korb, pranie do niego i na gora. Wiyszać. Mama miała już dość. To trzeba boło trocha jej pomoc. Choćby pranie donosić. Łobiod? Ańtopf. Siostry naloły do talerzy, a jo musioł umyć. Łokropny dzień.

Walkownia

 

Jak jo nie cierpioł do walkowni chodzić! Zaś z tym praniym .W koszu. Nie dość, że niedowno boło pranie, potym w tyj rozrobionyj kartoflanyj mące z wodą, czyli szkrobku, te gardiny i koszule trza boło moczyć. Mama biglowała. Dyć te biołe łod taty. To boł elegancik. A jak w niedziela szoł do kościoła, to potym ino te frele mu sie przyglądały. A mama gupio mu to biglowała.

A te gardiny! W doma szpanować. Potym wieszać do łokna. Toć, że umytego. A teroz jeszcze walkownia. Byle prądu nie brakło. bo byda musioł ta wielko kurbla łod maglowni kręcić. Ja, jak bydzie na wierchu, to musza podskoczyć. Boch za mały. Na szczyńście dzisioj idzie elektrycznie, kurbla leży z boku. Pierwszy roz to mi sie tu nawet podobało. Te wielke koła. No i jak to sie dzieje, że ten wielki kloc magla idzie tam i nazod, a ty kręcisz ino w jedna strona?

  

Tak dawno temu wyglądał magiel, czyli walkownia

Po pierwsze to tata już downo mi wytłumaczoł, czymu. A po drugie - te baby chyba sie umówieły zawsze przychodzić ftedy, jak szła mama. Ja, im sie tam na pewno podobało. Klachały bez ustanku. A mie już gowa bolała. Po co gazeta? Tam żeś sie wszystkiego dowiedzioł. U Franików niedugo wysele, Marta biere ślub. U Szneskich ta Marija, no, ta fajniejszo, mo nowego karlusa. A ta zowitka, wiycie, że do niej zaś chodzi jakiś nowy? Czy jej niy ma gańba? Jo nie wytrzymywoł. Szołech na plac. Tam chopcy fuzbal grali. Trocha tyż żech pogroł. Teroz jakoś dziwnie pryndko mama mie woło, że już z koszykiem trza do dóm. Ciekawe, jak mama z babami godała, to musiołech czekać, ale jak jo fuzbal groł, to jakoś nie chciało im sie godać.

(ciąg dalszy nastapi)

 

Wspomnienia Janka spisał i ilustracjami opatrzył: Krzysztof Woźniak Va 1975

 

Zapraszam do lektury innych artykułów na tym blogu!

 

 

 

Komentarze obsługiwane przez CComment