foto1
Spotkanie w Niemczech
foto1
Spotkanie w Niemczech
foto1
Wycieczka do Chin
foto1
Dubaj - Diabelski młyn
foto1
DeepSpot - Dubaj
Jako zarejestrowany na naszej stronie absolwentów, możesz tutaj założyć sobie bloga, rodzaj strony internetowej zawierającej odrębne, zazwyczaj uporządkowane chronologicznie wpisy. Zawierające osobiste przemyślenia, uwagi, spostrzeżenia, komentarze, rysunki, nagrania (audio i wideo) - przedstawiające w ten sposób światopogląd autora. Blogi mają też wiele innych zastosowań: mogą być używane jako wortale poświęcone określonej tematyce. Read More...

Zamawianie biuletynu

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Jan Jendrzej (Va 1965) dzierźy palmę pierwszeństwa w konkurencji "Gawędziarz Naszej Witryny". Wielokrotnie w przeszłości raczył nas barwnymi opowieściami ze swych lat szkolnych, opisywał swe przygody podczas wycieczek (m.in. do Zwardonia, Zakopanego czy autostopem na Mazury), był też najaktywniejszym gościem "kawiarenki internetowej", której wspomnienia obecnie ponownie publikujemy. Tym razem zaprasza nas na retrospektywną podróż do krainy swego dzieciństwa, czyli dawnych Łagiewnik.

Powracająca fala

Moja piwnica, choć niezbyt duża i nieco przepełniona, jednak nie zagracona, kryje mnóstwo przedmiotów mających swą historię, przedmiotów, na widok których moje wspomnienia wracają, rysując niezapomniane obrazy mojej młodości, mego dzieciństwa, mego dorosłego życia.

Najczęściej idę do piwnicy, by zaopatrzyć dom w składowane tam napoje chłodzące. Ale, jeśli chcę coś w domu zrobić, upiększyć lub pomalować ściany, to idę do piwnicy, by zaopatrzyć się w narzędzia. A wtedy niespodziewanie wpada mi coś do ręki, co momentalnie uruchamia mą pamięć. Wracają wspomnienia mające czasem luźny związek z tym przedmiotem, jednak tak wyraźne, że myślisz, że to miało miejsce dopiero wczoraj.

Dzisiaj niespodziewanie wpadł w moje ręce nóż. Ostry nóż wykonany przez mego ojca z twardej stali. Ile dziesiątek lat mi już służy? I chociaż kupiłem sobie inne, o podobnych funkcjach, to jednak tego jednego, jedynego nie oddałbym nikomu. To dzieło mego ojca. Od razu widzę Jego postać, gdy jako dziecko obserwuję go z wielkim respektem i uwagą.

Łagiewniki - kolonia Zygmunt

Mój ojciec, podobnie jak moje siostry i ja, urodził się w Łagiewnikach. W familokach. W miejscowości od lat związanej z przemysłem. To właśnie kopalnia „Łagiewniki” (poprzednio „Florentine”) i huta „Hubertus” (późniejsza huta „Zygmunt”) wyraźnie wyznaczały kierunki rozwoju Łagiewnik. Druga połowa dziewiętnastego i początek dwudziestego wieku wywarły decydujący wpływ na późniejszy kształt i rozwój Łagiewnik.

Kopalnia "Łagiewniki" (d. "Florentine")

Trzeba tu podkreślić, że mają one piękną historię. Pierwsze notowania o istnieniu tej miejscowości pochodzą z roku 1254. Na początku XX w. i podczas II wojny światowej używano także nazwy Hohenlinde. Ale ta najtrafniejsza, najbardziej związana z charakterem miejscowości, to na pewno Łagiewniki Śląskie. Łagiewniki to nazwa pochodząca od fachu. Dawniej była to bowiem wieś służebna, a rzemieślnicy tutaj mieszkający specjalizowali się w wytwarzaniu łagwi, czyli naczyń drewnianych lub glinianych, przeznaczonych do przechowywania i transportowania różnego rodzaju płynów.

 

Huta "Zygmunt" (d.  "Hubertus")

Ojciec był bardzo dumny że ma wreszcie syna. Po dwóch dziewczynach - chłopak. Dlatego chętnie zabierał mnie na spacery po naszych, jakże malowniczych wówczas, Łagiewnikach. Urodziwe domy, piękne tereny, parki i pola. A gdzieś w oddali te życiodajne zakłady pracy: huta i kopalnia.

 

Dawne Łagiewniki

 

Łagiewniki otoczone były polami uprawnymi. Gospodarze, których liczba była wówczas niemała, uprawiali je, a folwark (nazywany przez nas „Dworem”), kiedyś prywatny, ale teraz, po drugiej wojnie światowej, jak zresztą wszystko inne, upaństwowiony, posiadał znaczne ilości krów mlecznych, które stadami wypędzane były na pastwiska.

Poza tym większość mieszkańców posiadała skrawek pola, który uprawiała, by wyżywić świnie, gęsi czy kury hodowane w chlewach. Chlewiki stanowiły nieodłączny element familoków. Każda rodzina posiadała swój, własny.

Chlewiki - unikatowy pomnik śląskiej architektury

Były to czasy, gdy o telewizorze nikt jeszcze nie śnił, a porządne radio było rarytasem. Ile to poruszenia było w moim domu, gdy ojciec otrzymał talon na radio. Kartki żywnościowe i talony na samochody, które wszyscy pamiętamy od połowy lat 70., nie były bynajmniej pierwszymi w okresie powojennym.

Piękne niemieckie radio „Paganini” firmy Berlin wylądowało w naszej kuchni, która z powodzeniem spełniała funkcję dzisiejszego pokoju gościnnego. Zachwycaliśmy się barwą głosu i dźwiękiem tego dużego, drewnianego radia posiadającego już klawiaturę do przełączania zakresu fal.

 

Ale wracając na podwórko - tam działo się prawie wszystko. W moim domu miałem swych kolegów: Bogdana i Kryśka oraz jeszcze innych. Nie, nie mogliśmy się nudzić. Fantazja dziecięca, bliskość stawu z górkami, bliskość łąk, pól, które widziałem zaraz z okna, a po przekroczeniu ulicy z linią tramwaju nr 7, mogłem już tam figlować, stwarzały bardzo sprzyjające warunki do przygód, dziecięcych zabaw, poznawania Świata.

 

Amendy

 

Bogdan, o rok starszy, przejmował często inicjatywę, lubił brylować wśród nas. Zresztą potwierdziło się to w jego dorosłym życiu, w którym wybrał karierę wojskową. Był bardzo inteligentny (jest do tej pory, bo powodzi się mu wyśmienicie). Krysiek był niesamowicie miłym kompanem zabaw, zainteresowany przyrodą, ptakami, wędkarstwem. A duży staw widziałem przecież z okien mieszkania. To Amendy, tak się nazywał. To tam jako dzieci składaliśmy samodzielnie wędki. Nie miały one ani jednego elementu kupionego w sklepie. Wszystko wykonywaliśmy sami. Nawet haczyk był wykonany ze szpilki. Tak łowiliśmy ryby. Małe, nie wiem czemu przez wszystkich nazywane rusikami, i okonie. Pewnie, że przeważnie się zrywały, ale ile było dziecięcej radości, gdy jednak ryba była na brzegu. A raki - do jakiej precyzji doszliśmy w ich łowieniu. Gołymi rękoma. To Krysiek, pasjonat przyrody, zainteresował mnie właśnie gatunkami ptaków, nauczył, jak cierpliwie czekać, by w pełnym blasku podziwiać ich przepiękny śpiew, niesamowite umizgi okresu godowego.

 

Zaszywaliśmy się wówczas na długie godziny w krzakach i chaszczach, by niewidoczni móc je podziwiać. Zresztą każdy motyl, owad był przedmiotem naszego zainteresowania.

Organizowaliśmy zaplanowane wyprawy, by zaobserwować jakieś zwierzę, ptaka, lub owada. Bez końca mogłem patrzeć na mrowisko, podziwiać organizację pracy jego mieszkańców, jak w rzędzie godnym najlepiej wyćwiczonego wojska maszerowali w wyznaczonym kierunku. Albo podziwiać siłę mrówek. Pamiętam, jak marzyłem, by mieć ich siłę. Przecież one transportowały niesamowite ciężary!

 

 

Praca i zabawy

 

Zabawki, rowerki, komputery, komórki, konsole i inne niezliczone atrybuty, przedmioty zabaw dzisiejszej młodzieży, dzieci! Jakże inne były nasze! Kupić? Po co? Skąd zresztą wziąć pieniądze? Te, które były mama skrupulatnie rozplanowywała, przeznaczała na zupełnie inne, dużo ważniejsze zakupy. Pięcioro gęb do wyżywienia, ubrania, obuwie. A przecież dom też musiał wyglądać przyzwoicie. Mama co prawda nie pracowała (małe dzieci), ale ile ona się naszyła! Po nocach, bo wówczas było cichutko, spokojnie. Ojciec spał zmęczony po swojej, nierzadko szesnastogodzinnej, dniówce w hucie, gdzie jako tokarz na potężnych wytaczarkach obrabiał części do młotów parowych, czy innych urządzeń wytwarzanych przez hutę. My, dzieci, również pogrążeni byliśmy w głębokim śnie, a ona kroiła materiały zakupione przez sąsiadki, zszywała na maszynie do szycia firmy Singer o napędzie nożnym, by dorobić do pensji ojca.

 

Zabawki robiliśmy sami! My dzieci. Strugaliśmy wyszukane pistolety, szable, albo z piór gęsi wykonywaliśmy wspaniałe pióropusze indiańskie. A nasze walki, podjazdy były skrupulatnie opracowane. Podzieleni na dwa obozy prowadziliśmy wspaniałe walki. Nie, nie siła fizyczna była dominująca, ale przebiegłość, wyczucie przeciwnika, taktyka.

A inne nasze zabawy! Klipa, które dziś dziecko wie, co to klipa, jak się w nią gra. A graliśmy w nią zawsze na wiosnę

 

(ciąg dalszy nastapi)

 

Wspomnienia Janka spisał i ilustracjami opatrzył: Krzysztof Woźniak Va 1975

 

Zapraszam do lektury innych artykułów na tym blogu!

 

 

 

Komentarze obsługiwane przez CComment