Jesteś tutaj: Strona Startowa Nasze archiwum Było - nie minęło Jak przez pięć lat próbowałam zostać elektronikiem cz. 2
Kontunuacja wspomnień Grażyny Romańskiej - absolwentki (Vb 1975) i nauczycielki języka rosyjskiego w Energetyku-Elektroniku. Dziś "Caryca" opowiada o swoich dalszych doświadczeniach życiowych i zawodowych - głównie jako pedagoga i wychowawcy w naszej szkole oraz wykładowcy na śląskich uczelniach. Miłej lektury! |
Przyjaźnie przetrwały lata. Moja klasa spotyka się co 2 lata w dużym gronie, ponad 20 osób. Spędzamy razem weekend, ale pomiędzy zjazdami, też jesteśmy w kontakcie. Kilka osób z naszej klasy już nie żyje, nie mamy informacji o niektórych. Odeszła od nas Lidka Wesołowska, Dorota Wardyn, Alojzy Malina, Bogdan Orzechowicz, Mirek Chwała i Lidka Grabowska. Do niedawna udział w naszych spotkaniach brał również Mirek Łabuz (z równoległej klasy „c”), z którym byłam zaprzyjaźniona. On również odszedł kilka lat temu. |
Spotkanie gwiazdkowe 2005. G Romańska i M. Łabuz |
Po studiach przez rok uczyłam w szkole podstawowej, gdzie panowały takie relacje i zwyczaje, że myślałam o rezygnacji z uczenia. Przejście do naszej szkoły nastąpiło za sprawą dyrektorów: Warzechy i Liziniewicza. Jawiła mi się ona wówczas jak sanatorium - fantastyczni uczniowie (a wtedy narzekaliśmy), niezwykłe stosunki w gronie, dyrekcja, której się „nie czuło”, rodzinna atmosfera. Absolwentów ówczesnych pamiętam do dziś, z wieloma mam kontakt i serdeczne relacje. Gdziekolwiek by się nie spotkało absolwenta, nigdy nie przejdzie on obojętnie. Syn mój kiedyś wyraził zdziwienie, bowiem zdarzały się sytuacje, kiedy absolwent udzielał pomocy w instytucji, czy np. zakładzie usługowym. Powiedziałam synowi, że wszystko co dobre, miłe i po prostu fajne w moim życiu, związane jest z naszą szkołą i on również ją wybrał, chociaż nie wywierałam nacisku. Panta rhei, a więc i w naszej szkole następowały zmiany, niestety, na gorsze. Po odejściu dyrektora Warzechy i pani Pawelowej na emeryturę, ku naszemu żalowi, wicedyrektor Liziniewicz nie został dyrektorem naczelnym. To wielka strata dla szkoły. Jestem przekonana, że inaczej wyglądałoby wszystko pod jego kierownictwem. |
Rok 1994, spotkanie harcerskie w Kokotku. Czwarta od lewej - G. Romańska |
Szkoła to ogromna i ważna część mojego życia. Wbrew przewidywaniom mojej mamy i nieustannym zachęcaniem do zdobycia drugiej specjalności (co w końcu zrobiłam) do końca, czyli do odejścia na emeryturę, uczyłam języka rosyjskiego. Do szkoły zaczęli przychodzić uczniowie, którzy nigdy nie uczyli się języka, więc i sposób nauczania się zmienił. Już nie było czytania rosyjskiego „Młodego technika” i samodzielnego opracowywania artykułów, a praca u podstaw, czyli od zapoznania z cyrylicą. Nie można było stawiać takich wymagań jak wcześniej, kiedy to nasi uczniowie byli tak przygotowani, że błyszczeli na egzaminach wstępnych na uczelnię, zdając świetnie język. Teraz pracuję na uczelniach i zdarza mi się spotykać naszych absolwentów, zarówno w roli wykładowców, jak i studentów (świetnych i wyróżniających się). |
W pedagogicznym gronie... |
Przez wiele dziesięcioleci szkoła wykształciła i wychowała pokolenia absolwentów, którzy są jej najlepszymi ambasadorami, którzy pozostali w naszych, nauczycielskich sercach i każde spotkanie z nimi po latach, to wielkie przeżycie, powrót do tych, odległych w czasie, ale wciąż żywych w pamięci wspólnych lat i bardzo często podziw i duma z ich osiągnięć, a także i satysfakcja z tego, że jakiś udział w tym mieliśmy. Trudno być obojętnym wobec miejsca, w którym zostawiło się część życia. Dla mnie szkoła to nie tylko beztroska młodość, ale i całe dojrzałe życie, niezatarte wspomnienia, wspaniali przyjaciele-rówieśnicy i nauczyciele, a także absolwenci. Wielu moich znajomych wyraża zdziwienie, słysząc o tak silnych więzach zarówno z samą szkołą, jak i ludźmi z nią związanymi, bo nieczęsto się to zdarza. |
Rok 2015, 40-lecie matury. Pierwsza z lewej - G. Romańska |
Poza przyjaciółmi-rówieśnikami, w szkole zawiązały się nowe przyjaźnie, spośród których najbardziej cenię serdeczne relacje z niepowtarzalną Barbarą Bujoczek, niezmiennie od lat wielu pozostającą moim największym autorytetem moralnym, i inżynierem-artystką - Elżbietą Winczakiewicz. Z nimi i wieloma innymi obecnymi i byłymi już nauczycielami spotykamy się, zawsze wspominając szkołę, konkretnych uczniów, trudne i zabawne sytuacje. Trudno byłoby mi wymienić wszystkich spośród nauczycieli i uczniów, którzy byli bardzo znaczącymi osobami w moim życiu. Uczyłam się wraz z nimi i ten kawał życia, który związałam z naszą szkołą, to piękna jego karta. |
Spotkanie gwiazdkowe 2005. G. Romańska i A. Bogacki. W tle K. Nikodemowicz |
redakcja: Krzysztof Woźniak |
Komentarze obsługiwane przez CComment