• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Zamawianie biuletynu

Bieżące wiadomości

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Nieprawdopodobne losy Janiny Markiewicz, zwanej w Naszej Szkole pieszczotliwie „Babcią” bądź „Babuszką”, mogłyby posłużyć jako scenariusz do dramatu wojennego. Nam służą do wspomnień o Jej Osobie...

Urodziła się w Żytomierzu, a mieszkała w majątku Piatyhórka na Podolu, była zatem krajanką prof. Piotrowskiego. Pochodziła ze starego i cenionego na Kresach szlacheckiego rodu Pinińskich.

Już w 1916 roku, jako ośmioletnie dziecko, wraz z całą rodziną musiała uciekać z domu, w obawie przed podpaleniem. Rok później matka z dwiema córkami zawędrowała do Odessy, skąd w roku 1918, niemal nagie i bose, przyjechały do Warszawy. Tam, w roku 1926, pani Janina ukończyła słynną „Platerówkę” – Żeńską Szkołę im. Cecylii Plater-Zyberkówny, a następnie Uniwersytet Warszawski, wydział filologii klasycznej - specjalność łacina i greka.

Rok 1939 zastał ją w Zawierciu, gdzie podjęła od początku okupacji tajne nauczanie. W 1940 roku aresztowana i skazana na śmierć, jedynie cudem jej uniknęła. Wróciła do Warszawy, gdzie kontynuowała nauczanie młodzieży i gdzie została ranna w czasie bombardowania. Po Powstaniu Warszawskim znów przyjechała do Zawiercia. Tam też spotkała męża, który szczęśliwie powrócił z Dachau. Zaraz po wojnie obydwoje wybrali się na Śląsk, by zamieszkać w Bytomiu, gdzie znaleźli pracę i mieszkanie.

Pani Janina zrazu zaczęła uczyć łaciny w Liceum Medycznym przy ówczesnej ul. Poznańskiej (dziś Strzelców Bytomskich), a języka polskiego w Technikum dla Robotników Wysuniętych przy pl. Thălmanna (obecnie Jana III Sobieskiego). Niestety, łacina traciła na znaczeniu, a inne języki, które znała - francuski i włoski - także w tych czasach nie były popularne i nie uczono ich w szkołach. W pewnej chwili zabrakło dla niej pracy i wówczas zwróciła się z prośbą o pomoc do ówczesnego dyrektora Technikum Energetycznego, Bronisława Wieruszewskiego. „Wieruś” zaproponował Jej uczenie języka rosyjskiego, który ze względu na pochodzenie był Jej dobrze znany, a wówczas obowiązkowy na każdym etapie kształcenia. W ten sposób została nauczycielką w naszej szkole.

Pani Janina uczyła i wychowała wiele pokoleń absolwentów. Była bardzo dowcipna, z poczuciem humoru, koleżeńska, uczynna. Uczniowie szanowali Ją i lubili. Jej pasją było taternictwo i pływanie. Opiekowała się także zwierzętami, wraz z młodzieżą wspierała bytomskie schroniska dla zwierząt.

Przez długi czas była nestorką nie tylko Naszej Szkoły, ale całego bytomskiego szkolnictwa. Jedyną w swoim rodzaju „Babcię” wspominają Jej uczniowie: Krystian Czerny (Va 1961), Jan Jendrzej (Va 1965), Edward Romaniszyn (Vb 1965), Krzysztof Pudłowski (Va 1966) i Krzysztof Woźniak (Va 1975):

 KW: Jak w każdej szanującej się rodzinie, obok Dziadka powinna być też Babcia. Nie inaczej jest i w Naszej Szkole. Nasza Babcia, czy też z rosyjska „Babuszka”, była – zgodnie ze swym pseudonimem - dobrotliwą, gołębiego serca nauczycielką, która (mimo, że miała istotne powody, żeby tego języka nie lubić) wykonywała swe obowiązki z podziwu godną sumiennością.

Pod wieloma względami stanowiła ewenement: nie dość, że pochodziła z ziemiaństwa i z dalekich Kresów, co samo w sobie dzisiaj brzmi egzotycznie, to jeszcze była przedwojennym magistrem filologii klasycznej, no i przy tym wszystkim uczyła rosyjskiego…

KC::Uczyła go też i nas, ale my nie bardzo mieliśmy ochotę się go uczyć. Nasza klasa mieściła się na drugim piętrze patrząc na wprost po prawej stronie. Pomieszczenie to miało dwoje drzwi. Jedno oficjalne, którymi wchodziliśmy i wychodziliśmy, a drugie było na stałe zamknięte. No tak, ale nie dla nas. Mieliśmy dorobiony klucz i gdy zaczynała się lekcja języka rosyjskiego, po sprawdzeniu obecności zaczęliśmy po kolei, cichaczem - tymi nieoficjalnymi drzwiami - opuszczać kolejno klasę tak, że pod koniec lekcji zostali tylko nieliczni. Czy Babcia się orientowała w sytuacji? Zapewne tak, trudno przecież było nie zauważyć, że została 1/3 klasy! Ale nigdy nie mieliśmy z tego tytułu nieprzyjemności. Babcia też chyba nie bardzo lubiła tego języka i tolerowała tę sytuację. A może było inaczej?

Pokój nauczycielski "Energetyka", lata 60. ubiegłego wieku. "Babcia" w środku (pomiędzy B. Wieruszewskim i E. Ćwiertniak)

KW: Któż to wie, Krystianie… Myślę, że prawda – jak zwykle – leży pośrodku. Babcia wiedziała, że młodzież za „ruskim” nie przepada, ale swoje robić musiała…

Może i wstyd się przyznać, ale ja akurat lubiłem ten język i chętnie się go uczyłem. Pamiętam przepiękny wiersz Lermontowa „Parus” (Żagiel) zaczynający się od słów:

Bielejet parus adinokij

W tumanie moria gałubom,

Szto iszczot on w stranie dalokaj?

Szto kinuł on w kraju radnom?....

Tego to właśnie stichotworienija mieliśmy się nauczyć naizust’, o czym ja, nieszczęsny, zapomniałem. Zrobiło się nieciekawie: Babuszka zaczyna przepytywać, więc ja nos w książkę i dawaj dzięciolić. Na szczęście wiersz nie jest długi, więc zanim kolejka doszła do mnie, zdążyłem (ech ta młodzieńcza pamięć!) się go nauczyć. Wyrecytowałem jak się patrzy, i nawet piatiorku ja pałucził. Pierwszy raz cieszyłem się, że jestem na końcu alfabetu…

JJ: Wiesz, Krzysiu, osobiście też sobie nie przypominam, by prof. Markiewicz kogokolwiek skrzywdziła. Jeśli ktokolwiek otrzymał dwóję na okres, to musiał chyba sam tego chcieć. Bo „Babcia” zawsze doprowadzała do tego, by dany uczeń miał szanse poprawy swych ocen. No cóż, teraz rozumiem jej sytuację. Na pewno wolałaby uczyć łaciny albo greki. Ale jak się nie ma tego co się lubi, to się lubi co się ma… Człowiek po przeżyciu różnych, a zwłaszcza takich jak Ona, sytuacji w życiu staje się chyba bardziej zachowawczy. A to, że miała gołębie serce, na pewno nie podlega dyskusji!

 

Wycieczka klasowa lata 60. ubiegłego wieku. Druga z prawej w pierwszym rzędzie - "Babcia"

ER: Panią Markiewicz też mile wspominam. Pamiętam, jak trzeba było się nauczyć wiersza: pamięć za młodu dobra, wyklepało się wierszyk no i bdb. Na następny raz intensywnie się zgłaszałem do deklamacji wiersza, no a nasza wspaniała „Babcia” mówi:

- Przecież mam zaznaczone, że już mówiłeś... - a ja na to:

- Nie, pani profesor, to było za czytanie...

- No to mów...- i następne bdb. Teraz, gdy już na karku siódmy krzyżyk, zastanawiam się, czy było to uczciwe... Chociaż wtedy byli tacy, że potrójnie dostawali oceny…

KP: Ach, „Babuszka”...

Nie słyszny w sadie daże szorochi,

Wsio zdies’ zamierło do utra.

Jesli b’znali wy, kak mnie daragi

Padmaskownyje wiecziera...

Miło zanucić, mimo, że już tyle lat z językiem rosyjskim nie mam do czynienia. Panią Profesor pamiętam z nielicznych tylko lekcji, ponieważ dochodziła do nas na zastępstwa. „Etatowo” uczył mnie języka rosyjskiego prof. Skonieczny, zwany Bismarkiem, z którym zresztą mieliśmy niezłe przeboje...

 KW: Jak wiadomo, Pani Profesor dożyła pięknego wieku. Podobno któryś z absolwentów, spotkawszy Ją na ulicy, „błysnął” savoir-vivre’em i wykrzyknął zdumiony:

- To pani jeszcze żyje? – na co Babuszka odparła z godnością:

- Proszę sobie wyobrazić, że tak…

 Nobliwa Pani Profesor, będąc na emeryturze, długo brała aktywny udział w spotkaniach grona pedagogicznego Naszej Szkoły, które dały początek Klubowi Emerytów, Absolwentów i Sympatyków „Energetyk-Elektronik”.
Czytelnia ZSEE, luty 1996 r. Pierwsze spotkanie późniejszego Klubu EAiS. W pierwszym rzędzie w środku - prof. J. Markiewicz.

 Czytelnia ZSEE, rok 1998 - spotkanie ostatkowe. Druga od lewej siedzi prof. J. Markiewicz

Klub ZNP, rok 1998 - uroczystość 90-lecia prof. Janiny Markiewicz (trzecia z prawej w pierwszym rzędzie)

"Ul" (filia Muzeum Górnośląskiego) rok 1999 - uroczystość nadania Złotego Medalu Zasługi ZNP prof. Janinie Markiewicz (druga z prawej w pierwszym rzędzie)

Wspomnienia kolegów spisał, komentarzem i zdjęciami opatrzył 
Krzysztof Woźniak (Va 1975)

 

 

Komentarze obsługiwane przez CComment