Swego czasu Wiesław Lipka napisał na naszej witrynie: |
... że prof. Skonieczny, wuefista, nie przypominał w niczym sportowca (pulchny, niewysoki z charakterystycznymi przebarwieniami na twarzy), a był pierwszym powojennym trenerem naszej kadry narodowej w narciarstwie ... |
Patrząc z perspektywy minionego czasu coraz częściej wracamy myślami do tamtych czasów i widzimy naszych nauczycieli w zupełnie innym wymiarze i dopiero teraz właściwie ich oceniamy i doceniamy. Pozwoliłem sobie wybrać z naszej - archiwalnej - witryny komentarze o Naszych Nauczycielach napisane przez kolegów a potwierdzające te przemyślenia. |
Retrospektywny |
Bardzo mało napisano o harcerstwie jakiemu "Jasiu" poświęcił wiele swego życia. Osobiście należałem do drużyny harcerskiej w Energetyku. I od razu wnoszę poprawkę do tego co napisałem. Powinno być napisane H A R C E R S T W I E. Jak widzę współczesne harcerstwo, te obozy na których jest 10 kucharek, 5 sprzątaczek, 3 lekarzy, 5 intendentów, 2 psychologów, pan od sportu, pan od rekreacji, przywozy i odwozy luksusowymi autobusami itp itp. |
Jan Dziedzic 5b 1963 |
Mój Boże, ile ja temu człowiekowi zawdzięczam. Można powiedzieć, że prof. Nafalski jako mój wychowawca sprowadził mnie na porządną drogę i uparł się abym skończył szkołę i zdał maturę. To dzięki Niemu osiągnąłem w życiu sukces. Dlatego bardzo się cieszę, że jest taka strona na której można coś miłego napisać o takim człowieku, jakim był Jan Nafalski. Również jestem niezmiernie rad, że ktoś tak dokładnie opisł miejsce pochówku naszego Profesora. Na pewno w niedługim czasie GO odwiedzę. |
Hołubasz Czesław Vb 1964 |
Pamiętam, jak wpadał do męskiego ustępu i wypowiadał sławetne "rączki do góry"! Następnie po kolei każdy musiał pokazać, co ma w kieszeniach, obojęjtnie czy to był "palacz", czy nie. Gdy pisaliśmy klasówkę, zadawał temat, otwierał drzwi na oścież i wychodził z klasy. Bezszelestnie wpadał później do klasy i ..... "rączki do góry" do delikwenta którego przyłapał na ściąganiu. |
Jacek Kawa Va 1971 |
5 lat z Panią Profesor Kopeć. Była niezwykle wymagającą w stosunku do uczniów. Większość (w tym i ja) baliśmy się jej, a właściwie nie Jej, ale tego że możemy być wyciągnięci za uszy do przepytania. Specyfika nauczania Pani Profesor polegała na tym, że na koniec lekcji podawała temat, który należy przygotować w domu i który będzie omawiany na następnym wykładzie - np. Mickiewicz w Rosji. A na lekcji to już tylko "rozmowa" o tym temacie. Jeżeli wybrany mówił rzeczowo i płynnie, to Pani podziękowała jemu po minucie, dostawał do dziennika "pozytywa" i następny. Jak odwrotnie, to dwója. Czyli wymuszała konieczność uczenia się na bieżąco, a nie na zasadzie - byłem już pytany, to mam spokój. Tradycyjne zadanie domowe to opisanie w zeszycie tego co było na lekcji. Chyba gdzieś w trzeciej klasie opanowałem technikę pisania "na żywo" tego co słyszę (nawet szybką mowę), więc zadania domowe miałem z głowy i gotowy podkład do klasówek. |
Jan Dziedzic 5b 1963 |
Na jednej z akademii z okazji takiej a takiej, występująca na scenie młodzież odczytywała tytuły filmów dopasowanych do poszczególnych nauczycieli. Panu Profesorowi Gomolińskiemu "dopasowano" film - BITWA O SZYNY. Był wielki aplauz, sala długo biła brawa. Raz profesor poprosił żeby pomóc mu wnieść węgiel z piwnicy na jakieś wysokie piętro w jego domu. Oczywiście po szkole. Poszło nas pięciu na ochotnika. Nie przeczę że liczyliśmy na łaskawsze spojrzenie "przy tablicy". Po skończonej pracy(ciężkiej), Pan Profesor posadził nas przy stole, poczęstował herbatką i żeby nie mieć długów wdzięczności, orzekł, że za tą pomoc udzieli nam teraz korepetycji. I to była dla nas "śmierć". W szkole można było schować się za plecy kolegi, a tu KAWA NA ŁAWĘ. Zadanie i rozwiązywać - oko w oko, przy jednym stole z Profesorem. I tak przez 2 godziny, zadania, przepytywania, wymówki itp. To była moja (nasza) najbardziej stresująca lekcja matmy. I to na własne życzenie. Na lekcji Profesora można było słyszeć "lot motyla". Każda próba świadomego , czy nieświadomego zakłócenia lekcji, mogła zakończyć się dla winowajcy co najmniej oberwaniem w ucho, o ile nie uszkodzeniem ciała. Pamiętam jak w II klasie żartowniś (nazwiska nie podam) wsadził na lekcji grafit z ołówka do kontaktu i zrobił zwarcie (ot, zabawa dla elektryka). Za sekundę poleciało na niego krzesło, dostał w czapę i wyleciał za drzwi. Dodam, że nikomu ani przez myśl nie przyszło, żeby komukolwiek poskarżyć się.(Nie było jeszcze wtedy TVN i Gazety Wybiórczej) |
Jan Dziedzic 5b 1963 |
W okresie międzywojennym mgr Franciszek Gomóliński pełnił różne odpowiedzialne funkcje w szkolnictwie średnim, był między innymi dyrektorem gimnazjum w Łumińcu, następnie w Tomaszowie Lubelskim, przewodniczącym Towarzystwa Popierania Budowy Szkół Powszechnych w powiecie tomaszewskim i hrubieszowskim. |
Autor nieznany(?) |
Nad wyraz wymagająca (Mglej-Holak Stanisława) i skrupulatna osoba, ale rewelacyjnie trzymająca dyscyplinę, co skutkowało przekazywaniem rzetelnej wiedzy i umiejętności matematycznych. Po latach wspaniale wspominana przez wszystkich i zapewne pozostanie w tych wspomnieniach na wieki... |
Pozdrawiam serdecznie Marcin Dziekański 5b2 1997 |
Hallo, |
Pozdrowienia Andrzej Gomoliński Va 1973 |
Szkoda, że już nigdy się z nim nie zobaczymy (Edward Gruszka). My będziemy go zawsze wspominać, jako nauczyciela, który nigdy, nikomu z uczniów nie zrobił żadnej krzywdy. |
Raimund Pozimski 4d 1976 |
Już sama świadomość, że ktoś zadaje sobie tyle trudu, żeby opisać losy naszej nauczycielki, świadczy o tym, jak bardzo utkwiła Ona w naszych sercach. "Babcia" Prof.J.Markiewicz była również moją wychowawczynią w latach 1961-1966, na pewno nie miała z nami łobuzami lekko, ale kochaliśmy Ją wszyscy za jej wielkie serce. A że nas dobrze wychowała to prosty przykład na to, że jest taki komentarz, który napisał kolega. No i oczywiście to, że nigdy Ją nie zapomnimy. |
Günter Klein 5b 1966 |
Pani mgr Władysława Szymik była wspaniałym pedagogiem i wychowawcą. Jako nauczycielka chemii potrafiła w sposób bardzo łagodny, a przy tym konsekwentny przekazać nawet największym tumanom chemicznym o co w tym chodzi. Jako nasza wychowawczyni zapisała się w naszej pamięci tylko od najlepszej strony jako pedagog i człowiek. |
Marek Bukowski Vc 1970 |
Dla mojej klasy nie było lepszej, bardziej lubianej i podziwianej - zwłaszcza przez chłopaków - od naszej nauczycielki matematyki i wychowawczyni w I klasie Pani mgr Zofii Mrugały - "Zośki" - jak ją wszyscy z sympatią nazywaliśmy. Nie tylko, że była świetnym pedagogiem, ale też i bardzo dobrym psychologiem. Rozumiała świetnie mentalność naszej ówczesnej "bandy" 14 i 15 latków, zbuntowanych i nie wiedzących czego sami chcą. To ona potrafiła zawsze znaleźć właściwą drogę. Była naprawdę wielką przyjaciółką młodzieży. Szkoda, że odeszła od nas, ale nie zapomnimy jej nigdy. |
Barbara Zappa Sawicka 5b 1967 |
Może i Ty napiszesz o swoich przemyśleniach na temat swoich nauczycieli? Zapraszamy! Napisz do nas klikając Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. |
Komentarze obsługiwane przez CComment