• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Zamawianie biuletynu

Bieżące wiadomości

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

 

Napisał: Woźniak Krzysztof
Absolwent z roku: 1975 5a
Typ ukończonej szkoły: Technikum Elektroniczne
Inne: mgr inż., manager
 
Aby przejść do opisu dalszych bohaterów potrzebna jest niewielka dygresja. Otóż w  II połowie XIX wieku Bytom był najznaczniejszym miastem Górnego Śląska i nadal dynamicznie się rozwijał. Zmiany nie ominęły także wymiaru sprawiedliwości. Wybudowane niedawno, a wzorowane na francuskiej Bastylii (do dziś istniejące zresztą) więzienie wyposażono w absolutny hit - nowoczesną gilotynę francuską.    

 

Dotąd bowiem w pruskim państwie dekapitacji dokonywano toporem, nawet w stołecznych zakładach karnych Berlina i Królewca. Bez fałszywej skromności możemy zatem powiedzieć, iż w owym czasie Bytom znajdował się na topie więziennej mody. Stąd też i następcy Dyngosa kończyli swój przestępczy żywot już nie na pospolitym „wieszadle”, ale pod postępową, było nie było, gilotyną.
Jednym z nich był Karol Sobczyk, który w młodości wyuczył się rzemiosła szewskiego. W wojsku był strzelcem wyborowym, ale po wyjściu do cywila nie mógł znaleźć pracy. Aby podreperować domowy budżet zajął się kłusownictwem. Okoliczna ludność nazwała go „Rabsikiem”. Podobno chciał pracować i żyć jak normalny człowiek, ale nie było mu to dane. Pierwszy raz zdradził go gospodarz, u którego wynajmował lokum. W wyniku obławy życie stracił żandarm i gajowy, a Sobczykowi udało się zbiec. Poprzysiągł jednak zemstę zdrajcy i słowa dotrzymał. Gdy tamten szedł do pracy „Rabsik” postrzelił go śmiertelnie. Od tej pory był poszukiwany nie tylko za kłusownictwo, ale za trzy morderstwa. Za jego głowę wyznaczono nagrodę w wysokości 5300 marek, a sędzia śledczy z bytomskiego sądu wysłał za nim list gończy. Kto wie, czy mimo to nie udałoby mu się zbiec za granicę, gdyby nie pewien balwierz-znachor, który udając zainteresowanego dziczyzną wciągnął kłusownika w zasadzkę i spoił winem z dodatkiem środka nasennego. Uśpionego delikwenta zawiózł na taczce na policję i tak Sobczyk trafił za kratki. Niestety, proces był krótki i kilka miesięcy później nieszczęsny więzień dał gardło na szafocie.     
Jednakże w pamięci osób, w licznych podaniach, pieśniach, legendach oraz źródłach historycznych (relacje prasowe, akta urzędowe itp.) największej „sławy” i rozgłosu doczekali się Karol Pistulka (Pistułka) oraz Wincenty Elias, postacie z krwi i kości, działający w latach 1870-1875. Wincenty Elias (vel Eliasz) urodził się w 1845 roku na Opolszczyźnie, w miejscowości Malina. Dzieciństwo spędził w Straduni, nieopodal Krapkowic. Karierę rozbójniczą rozpoczął od drobnych kradzieży w bytomskich i gliwickich sklepach. Wraz ze swą kochanką zamieszkał w bliżej nieokreślonym miejscu w pobliżu granicy austriackiej, skąd uskuteczniał swój niecny proceder. Na szersze wody wypłynął z chwilą, gdy poznał się z pochodzącym ze Strzelec Opolskich młodym (urodzonym w 1848 r.) czeladnikiem ślusarskim, Karolem Pistulką.    
 Nawiązana przez nich współpraca z czasem zaowocowała szeregiem, często spektakularnych napadów.
Z czasem ich głośne wyczyny, wzmocnione rozległą siecią współpracowników, paserów i sympatyków znalazły się na pierwszych stronach ówczesnej prasy, stając się pożywką do powstawania coraz liczniejszych, po drodze wzbogacanych licznymi wątkami, opowieści. Jako jedyni, w stosunkowo krótkim czasie, zostali wpisani w żywy wówczas folklor słowny Górnego Śląska, co po latach wielce malowniczo odtworzył Janusz Kidawa w swym znakomitym filmie „Grzeszny żywot Franciszka Buły".   
  Poczynania obu rabusiów cechowała wyjątkowa ruchliwość i skuteczność. I tak Elias, schwytany podczas napadu na hotel w Jastrzębiu, zdołał umknąć strażnikom w drodze do aresztu w Rybniku. Innym razem, osadzony w więzieniu w Łabędach, bez problemu wymknął się poza jego mury. W krótkim czasie banda Eliasa rozrosła się liczebnie, mnożyły się jej złodziejskie sprawki.
Wśród rozlicznych, rozsianych po całej ówczesnej prasie śląskiej, rewelacji reporterskich na temat aktywności band Eliasa i Pistulki znajdujemy między innymi te dotyczące napadu na kasę generalnej dyrekcji koncernu Thiele-Winckler w Katowicach, „...skąd wynieśli pierzynem wielko kasa pancerno, kiero wsadzili na fura zaprzągnięto w śtyry konie i wywieźli do lasa. [...] aże pod som Józefowiec, kaj dopiero brechsztangami udało się jom łotworzyć. Znaleźli tam pieronem dużo złota i strzybła, i bardzo dużo piniędzy w złotych markach, a wszystkie papióry firmowe i inne akcyje to spolili”. Policja długo była bezsilna wobec rabusiów. Jako pierwszy w ręce policji wpadł w 1874 r. Karol Pistulka, wydany przez swoją kochankę. Sądzony w Bytomiu, skazany został na karę śmierci, którą ostatecznie cesarz Niemiec, Wilhelm II zamienił na dożywocie. Po wyroku Pistulka przewieziony został do więzienia w Raciborzu, gdzie wkrótce zmarł (28 grudnia 1876 r.). Inna wersja głosi, że oczekując w celi śmierci bytomskiego więzienia na wykonanie wyroku, słynny rabsik po raz ostatni zrobił „ziandarów za błozna” i otruł się, konsumując surowy tytoń. Niedługo potem pochwycony został Wincenty Elias. Podobnie, jak miało to miejsce w przypadku Pistulki, wydała go kochanka. Trafił do aresztu w Bytomiu, skąd oczekując na proces po raz ostatni próbował umknąć prawu. Jak donosiła ówczesna prasa, za pomoc w ucieczce Elias obiecał dozorcy więziennemu 1200 talarów. Strażnik jednak nie zgodził się na współpracę. Ostatecznie, wyrokiem bytomskiego sądu z 5 maja 1876 r., Elias został skazany na śmierć.    
Wyrok ten podobnie jak w przypadku Pistulki zamieniony został na karę dożywotniego więzienia. Elias osadzony został w więzieniu w Raciborzu. Po odbyciu części wyroku, konkretnie po 35 latach, za dobre sprawowanie został ułaskawiony. Nie opuścił jednak więzienia. Pozostał w nim do śmierci (2 kwietnia 1918 r.) jako dobrowolny rezydent. Wypuszczano go do miasta na drobne zakupy.     
Aliści natura ciągnie wilka do lasu – wychodzący z mamra na sprawunki staruszek Elias kradł dalej po sklepach. Wszyscy o tym wiedzieli, ale było to tolerowane. Po części dlatego, że był wielką atrakcją turystyczną Raciborza w czasach Republiki Weimarskiej, a także żywym dowodem na to, jak „przytulne” były dla Ślązaków pruskie kazamaty. Galerię zbójców z Bytomia i okolic zamyka niejaki Szydło, początkowo pospolity złodziejaszek napadający na drogach na bogatych chłopów. Z czasem związał się z bandą Eliasa i wyspecjalizował w rozpruwaniu kas pancernych. Dobierał się do nich w szeregu miast na terenie Górnego Śląska; do najbardziej spektakularnych wyczynów należały napady w Bytomiu, Gliwicach, Zabrzu oraz Raciborzu. Pozostając w kręgu porównań filmowych, można by go tedy uznać za pierwowzór słynnego kasiarza Kwinty z „Vabank”. Najprawdopodobniej był spośród swych kamratów najcwańszy: wiedział kiedy przestać i tym sposobem uniknął karzącej ręki sprawiedliwości. Po prostu nie dał się złapać.    

Krzysztof Woźniak Va 1975

Bibliografia:
Perlick A.: Sagen der Stadt Beuthen, Beuthen 1926,
Wrodarczyk R.: Legendy starego Bytomia i okolic, Bytom 1994,
Wieczorek U.: Nasze Zabrze Samorządowe 4/2002.

 
     

 

 

Komentarze obsługiwane przez CComment