• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Zamawianie biuletynu

Bieżące wiadomości

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Trzecia (i ostatnia) część wspomnień naszego absolwenta i nauczyciela, Jerzego Harmaka (IVa 1959), opowiada o przeżyciach w klasie maturalnej i kuriozalnych tarapatach, w których się znalazł podczas zdawania egzaminu dojrzałości.

 

Nasza klasa IIIa, a potem IVa, znajdowała się na drugim piętrze - ze schodów na wprost i trochę w prawo. W czwartej klasie było spokojnie, choć mieliśmy dużo materiału do przerobienia. W związku z permanentnym brakiem czasu, sklepik przekazałem kolegom z klasy trzeciej. Niestety, po pewnym czasie został on zlikwidowany. Pieczywem i kanapkami zajął się Komitet Rodzicielski, a potem nastała era słynnych "śniadań u Hankowej".

Od stycznia zaczęły się powtórki, a także – wraz z kolegami z klas B i C - przygotowywania do studniówki pod kierownictwem prof. Papiorka.

W marcu dowiedziałem się, że jednak pan Kozera przyjdzie i padł na mnie blady strach. Nie miałem innego wyjścia, tylko się uczyć, ile się da. Wieruś nam dał ponad 50 zadań i powiedział, że  jeśli je sami rozwiążemy, to zdamy z matematyki, więc sam i z kolegą Józkiem ostro walczyliśmy. W międzyczasie musieliśmy sobie poradzić z przedmiotami zawodowymi, ale z tego akurat byłem dobry.

 

Wreszcie - w kwietniu 1959 roku - zaczęło się! W pierwszym dniu chyba był polski, na drugi dzień matema - obydwa pisemnie. Jak to wszystko wypadnie, było z grubsza do przewidzenia. Z polskiego pisałem jakiś polityczny temat, za który dostałem trójkę, co było dla mnie sukcesem. Matema poszła mi lepiej, bo napisałem na czwórkę.

Za parę dni były egzaminy ustne. Jako pierwsze ciągnąłem pytania z matematyki - o dziwo, trafiłem super, w związku z czym  poszedłem do odpowiedzi bez przygotowywania. Wieruś był bardzo zadowolony, bo mi nawet przerwał; w komisji z kuratorium była pani matematyczka.

 

Za to kiedy wyciągnąłem pytania z polskiego, przez dłuższy czas wahałem się, czy nie wyjść, ale w końcu usiadłem i długo pisałem. Pierwsze pytanie było z gramatyki, drugie - jakieś współczesne i na koniec lektura - „Ludzie bezdomni” Żeromskiego, czego nie zapomnę do końca życia.

Wszyscy, którzy ciągnęli pytania przede mną, już wyszli, więc zawołali i mnie. Z gramatyki jakieś zdanie „rozebrałem”, z tym współczesnym też sobie poradziłem, wreszcie przyszło do lektury. Skrót i opis miałem opanowany, więc w pewnym momencie pani kurator powiedziała „dziękuję”, ale akurat wtedy nie omieszkał wtrącić swoich trzech groszy pan Kozera:

- Proszę to wszystko poprzeć odpowiednimi faktami z książki.

Zapadła grobowa cisza. Mnie zamurowało, a szanowna komisja spojrzała na Kozerę, który skwitował rzecz krótko – dwója.

Zupełnie zdruzgotany wyszedłem z pokoju egzaminacyjnego, ale zaraz za mną wyszedł Wieruś i powiedział, żebym nie szedł do domu, tylko czekał, aż wszyscy zostaną przepytani. Koledzy, którzy już zdali, próbowali mnie pocieszać; dla mnie samego wszystko to stało się raptem dziwnie obojętne, choć mężnie czekałem do końca.

 

 

Tableau klas czwartych rocznik 1959. Zdjęcie autora wspomnień znajduje się w klasie prof. Chałupy - w drugim rzędzie, drugie od lewej.

Po jakimś czasie pojawił się dyrektor Wieruszewski i zabrał  mnie znów do pokoju. Musiałem ciągnąć nowe pytania, ale jak wspomniałem, było mi już wszystko jedno – po prostu w głowie miałem pustkę. W pytaniach znów była gramatyka, coś, czego już nie pamiętam i jakaś lektura. Powiedziałem wprost Wierusiowi, że już nic nie wiem; wtedy on wziął ten mój zestaw i wraz z dyrektorem Wojciechowskim siedli ze mną. Jeden podpowiadał z jednej strony, a drugi z drugiej. W pewnym momencie pani kurator powiedziała:

- Wystarczy, ja jestem zadowolona, uczeń może wyjść.

Kiedy uradowany wyszedłem z klasy, wyszedł za mną również pan Kozera i złowróżbnie oznajmił:

- Dyplomu jeszcze nie masz, po praktyce przepytam ciebie z lektur. - W ten sposób odgrywał się na mnie za ten nieszczęsny chór sprzed paru lat.

 

 Tu mała dygresja. Praktykę miesięczną miałem na Elektrowni „Szombierki” w Bytomiu. Tam przyszedł mi do głowy nowy kawał. Na terenie elektrowni był barak, w którym mieliśmy nasze ubrania; był on oddalony 70-80 m od głównego budynku.

Po zajęciach nasz przełożony krótko pytał, co kto robił i z tego miejsca biegiem do baraku. I tu właśnie jest ten kawał: podczas przerwy dostawaliśmy w tymże baraku mleko w metalowych garnuszkach. Kiedy w trakcie pracy byłem po coś w baraku, wziąłem jeden taki garnuszek, nalałem mleka i zaczepiłem go nad drzwiami w taki sposób, żeby - gdy ktoś otworzy drzwi – mleko go oblało. Po dyskusji z przełożonym biegi do baraku, ja byłem dobry w biegach i jak się chyba domyślacie, tam zostałem oblany mlekiem z garnka, który własnoręcznie powiesiłem nad drzwiami, do czego do dzisiaj się nie przyznałem.

 

 Ale wracam do głównego wątku. Potem przyszły egzaminy z przedmiotów zawodowych. Kiedy mnie wywołano, wyciągnąłem pytania i muszę się pochwalić, że po ich przeczytaniu od razu zacząłem odpowiadać. Ale na tym się nie skończyło - zaczęły padać pytania z komisji, którymi mnie męczyli dobre pół godziny. Jak się później okazało, Wieruś w ten sposób chciał pokazać pani kurator, dlaczego dał mi szansę na polskim.

Nareszcie mogłem odetchnąć swobodnie – cały ten horror był już poza mną. Ostatnim akordem mej czteroletniej przygody w Technikum był komers, w którego przygotowaniach brałem aktywny udział. Impreza była bardzo udana - bawiliśmy się do białego rana.

A lektur i tak nie zdawałem :)

 

Redakcja: Krzysztof Woźniak

 

Zapraszam do lektury innych artykułów na tym blogu!

 

Krzysztof Woźniak Va 1975

Komentarze obsługiwane przez CComment

Zegar

Popularne

Reklamy