foto1
Spotkanie w Niemczech
foto1
Spotkanie w Niemczech
foto1
Wycieczka do Chin
foto1
Dubaj - Diabelski młyn
foto1
DeepSpot - Dubaj
Jako zarejestrowany na naszej stronie absolwentów, możesz tutaj założyć sobie bloga, rodzaj strony internetowej zawierającej odrębne, zazwyczaj uporządkowane chronologicznie wpisy. Zawierające osobiste przemyślenia, uwagi, spostrzeżenia, komentarze, rysunki, nagrania (audio i wideo) - przedstawiające w ten sposób światopogląd autora. Blogi mają też wiele innych zastosowań: mogą być używane jako wortale poświęcone określonej tematyce. Read More...

Zamawianie biuletynu

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Święta już, co prawda, za nami, ale nie we wspomnieniach Janka. Dziś opowiada o kroszonkach i pisankach, a także o nieodłącznej wielkanocnej tradycji jaką był i jest śmigus-dyngus. Z inną porą roku natomiast wiązały się inne - typowo śląskie tradycje: szkubaczki i świniobicie. Całości tej części dopełniają refleksje o żeleźnioku, o dawnych śląskich strojach, a także o fajkach i... o kozie.

Kroszonki

Wiem, że istnieją przeróżne techniki wykonywania kruszonek (pisanek) Moja mama, która zawsze na święta wykonywała przecudne kroszonki, była swego rodzaju mistrzynią w tym kunszcie! Jako dziecko z niecierpliwością oglądałem przygotowania i pracę mamy przy wyczarowywaniu kroszonek. Mama posiadała wrodzone zdolności malarskie. Wszystkie prace z upiększaniem mieszkania, malowaniem różnych wzorów i rysunków były zawsze przedmiotem mego podziwu, ale i innych. Istnieją również pisanki-wydmuszki, których mama nie robiła. Ale wykonywała je techniką woskową lub rytowniczą. Technika woskowa polegała na pokrywaniu jajek woskiem, a potem malowaniu, wykonywaniu wzorów i malunków, a potem nakładaniu farby. Poprzez takie kombinacje otrzymywałeś kroszonkę o różnych barwach i kompozycjach. Jednak najbardziej lubiła mama wykonywać je jednobarwne, a potem nożykiem wyskrobać kompozycje. Jajko gotowałeś w wodzie zabarwionej naturalnymi barwnikami, albo kupionymi w sklepie. Podstawą barwienia była cebula, a w zasadzie jej brązowe łupiny. Jajko ugotowane, ubarwione w różne barwy brała mama do ręki i swą sprawną ręką wyczarowywała różne wzory, motywy, ornamenty, gwiazdki.

Ale oprócz pisanek na naszym świątecznym stole było wiele różnych innych ozdób i smakołyków. Z marcepanu własnoręcznie wykonane kury, baranki i inne zwierzątka, ślicznie pomalowane farbkami. Na stole zawsze znajdował się obrus własnoręcznie wyhaftowany przez mamę, posiadający motywy wzorów przypominające te wspaniałe święta.

Szukanie prezentów, które przyniósł "zajączek", uroczyste obiady świąteczne, śmigus-dyngus, to tradycje, które głęboko utkwiły w mej pamięci.

Śmigus-dyngus

W czasach mego dzieciństwa, gdy nie mieliśmy dostępu do cukierków i innych łakoci na co dzień, atrakcje lanego poniedziałku były bardzo żywotne! Już wcześnie rano, gdy mama i moje siostry jeszcze spały skradałem się do kuchni, napełniałem kubek wodę z kranu i na palcach podchodziłem do sypialni sióstr. Cichutko otwierałem drzwi, na palcach podchodziłem do łóżek sióstr i zawartość kubka lądowała na twarzach mego rodzeństwa płci odmiennej. A starałem się, by zawartość kubka sprawiedliwie podzielić. Zabiegom tym towarzyszyło zawsze dużo pisku. I chociaż mama nie była zadowolona, że pierzyny polałem także wodą, ale specjalnie nie oponowała. Wiadomo - tradycja! Mama także otrzymała swą porcję wody, ale już nie tak bezwzględnie i w takiej ilości jak siostry. I chociaż siostry zawsze zapowiadały, że w następnym roku nie dam rady ich przechytrzyć, że to one wstaną wcześniej niż ja, zawsze byłem górą. A chodzenie po ciotkach, kuzynkach, by ich polać, to największa przyjemność dla dziecka. Co prawda musiałem polewać perfumami, nie wodą, to jednak szczodrość obdarowywania przysmakami, cukierkami, zajączkami, a także drobnymi kwotami pieniędzy zrekompensowała mi znacznie wydatek na zakup perfum, który kupowałem z własnych oszczędności. Wracałem zawsze po takiej wyprawie odwiedzania ciotek niesamowicie szczęśliwy. A łakociami zawsze z siostrami się podzieliłem. Jednak największą atrakcjom było lanie wodą na podwórku. Dziewczyny z familoków z Łagiewnik, moje koleżanki z "placu" zawsze były mokre do suchej nitki. A my, chłopcy, usatysfakcjonowani, że je dopadliśmy. Bo one nie dały się tak po prostu polać wodą. Myślę jednak, że obie strony były zadowolone. Bo śmigus-dyngus ma swoje prawa!

 

Szkubaczki

W śląskiej rodzinie mieszkającej w familokach zawsze lepiej było mieć chłopca, niż dziewczynę. Synki, te „gizdy”, rozrabiali, ale po ukończeniu szkoły zarabiali, przynosili pieniądze; dziewczyny były bardziej ułożone, ale te wydatki z nimi związane! Wyprawa konieczna do zamążpójścia. To cały zestaw pierzyn, prześcieradeł, serwetek, obrusów, garnków, talerzy i Bóg jedyny wie, czego jeszcze. By na swoim mieć od czegoś zacząć. No i koszty przyjęcia weselnego (oprócz alkoholi, które kupował młody pon) zawsze ponosili rodzice panny młodej.

A pierzyny! Po to przecież hodowano w chlewikach gęsi, by mieć pierze. Gdy nazbierano odpowiednią ilość pierza, a dziewczynka przeistaczała się w pannicę, skubano pierze. Kupowano „inlety” mocne, gęste, konieczne czerwone, andrychowskie płótno zszyte tak, by po napełnieniu pierzem utworzyć pierzynę. Skubanie pierza to niesamowita, skrupulatnie przygotowywana ceremonia, którą jako dziecko uwielbiałem. I bynajmniej nie dlatego, że byłem taki pracowity.

W kuchni stół zajmował centralne miejsce. Wokół siadały sąsiadki, dzieci. A na stole lądowały sterty gęsiego pierza. Każdy brał na kolana jakieś naczynie i zaczynało się. Pierza ubywało, a kobiety, wśród których zawsze były niesamowite gawędziarki rozpoczynały swe opowiadania. Sam nie wiedziałeś, kiedy nastał ciemny wieczór i czas do łóżka. Bo opowiadania kobiet były niezmiernie ciekawe. O utoplecach, duchach, niesamowitych zdarzeniach, rozbójnikach, śmiertkach, które z kosą zawsze przychodziły w odpowiedniej godzinie. My, dzieci, uwielbiałyśmy słuchać tych opowieści. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy następnego dnia, w którym znowu usłyszymy nowe niesamowite historie.

 

Świniobicie

Nie wszyscy hodowali świniaka w chlewiku. Ale moi rodzice tak. Przecież ile mięsa dawał świniak! W sieni zawsze stał pojemnik na odpady z obiadów, ostrużyny, stary chleb. Tam sąsiedzi dokładali te wszystkie odpady żywnościowe. Mama gotowała jakieś nieznane dla mnie potrawy do świń, dodawała pomyje, okraszała śrutą. A wieprzki zżerały wszystko. Nawet węgiel, który z rozkoszą wrzucałem im, dziwiąc się, jak może im smakować węgiel?! Wytłumaczono mi, że wspomaga trawienie.

Masorz przychodzioł z rana, zabijoł świnia, wywnontrzoł, robioł połówki. Piec kachlowy w kuchni wchodzioł na wysokie obroty. Na blasze w kastrolu warzyły się krupnioki, żymloki. Wieszano je potem na specjalnie przygotowanych wieszakach, by ostygły. Niekiedy pękały, a wówczas śpiewano:

„Krupniok, krupniok, krupniok, krupniok, krupniok pynk...”.

Godołżech ci, nie pij gorzoły. No, bo masorz musioł przeca mieć poł litra. Spukiwoł tuszcz. Toć malyrz tyż musioł do paskow dostać piwo. Lepij sie rozrobiała farba. Szynki, kotlety, preswurszt, leberwuszt. Wszystko wisiało na hokach. A wursztzupa? Jod ftoś z wos? Pieronie, kożdy chcioł. Dyć nosiołech jom i krupnioki, żymloki do sąsiadek. Za pomyje. No i jesce piniądze dostołech. Dyć to boła frajda.

Żeleźniok

Gdy byłem jeszcze dzieckiem bardzo lubiłem siedzieć przy żeleźnioku. W naszej dosyć obszernej kuchni oprócz kuchennego pieca kaflowego w czasie srogiej zimy czasami pojawiał się żeleźniok. Ojciec dostawiał go przed tym właściwym piecem. Podobno, by szybciej ogrzać pomieszczenie oraz by ciepła nie marnować w kominie.

W każdym razie ten żeleźniok dla nas, a szczególnie dla mnie, był swego rodzaju kominkiem. Wiem tylko jedno, że bardzo lubiłem trzask palącego się ognia, przyjemne, swojskie ciepło wychodzące z tego urządzenia. Szczególnie gdy napaliłeś zdrowo i blachy żeleźnioka rozgrzewały się do czerwoności. Wyjść z tej zimnej sypialni rano, spod cieplutkiej pierzyny do kuchni, gdzie rodzice dawno napalili, byśmy my, dzieci, mogły w ciepłej kuchni, w podgrzanej na żeleźnioku wodzie w miednicy ustawionej na ławie dokonać porannej toalety. Bo łazienki nie było. Za oknem siarczysty mróz. A my w cieplutkiej kuchni i ten nieoceniony piecyk.

 

U ciotek

Gdy miałem 3, może 4 lata moja mama była chora. A ponieważ mnie, jako małego chłopca trudno było przypilnować przy intensywności pracy ojca, który dużo czasu poświęcał swemu zawodowi, a raczej pracy jako tokarz-wytaczarz w hucie "Zygmunt", więc mnie oddano na czas choroby mamy do ciotek (praciotek) na wychowanie do czasu, gdy mama wydobrzeje. Ciotki te, które mieszkały we dwie w jednym mieszkaniu były już tak stare, że nie pracowały. Były starymi pannami. Ponieważ trochę starszy kuzyn u nich się już wychowywał (liczna rodzina), więc te czasy wspominam mile. Miałem kompana zabaw.

Ciotki operujące ujmującą gwarą śląską, której już nie uświadczysz, były bardzo miłe, ale zarazem stanowcze w metodach wychowania nas-dzieci. Razem z kuzynem, który niestety już dawno nie żyje, spaliśmy w zimnej, ale wyposażonej w bardzo grube pierzyny sypialni.

Moje ciotki łoblykały sie zawsze po chopsku, w tradycyjne stroje śląskie. Kecka, kero dochodzioła prawie do ziemi miała zawsze falty (falbanki), potym nakładały te ciotki bluza, kero miała łokropnie dużo kneflow w raji, zapinano z przodku. Łod karku aż do talii. Bluzka ta boła nakłodano na kecka. A miały łone tych roków (kecek) i tych bluzek tako mocka, że prawie dziynnie nosioły inne. Na te kecki nakłodały zopaska. Myśla, żeby sie niy pomarasić. Łobie czesały sie gładko, a wosy, kere richtich boły duge (boch widzioł jak czesały) zaplotły zawsze w kok. Na nogi łoblykały szczewiki, take wyglancowane, ale barzy podobne do tych łod mojego łojca, a nie matki. No i chustka. Wielko, kwadratowo, kero skłodały na połowa po skuśce i przeciepowały na plecy. Miały tyż take chustki, kere wionzały na gowie, myśla żeby niy zmarznonć, ale przeca czasami boło ciepło, a łone je nosiyły. A jake łone boły elegantki, jak szły do kościoła! Wtedy to te kecki boły richtig fajne.

 

Nojlepi to jo lubioł z kuzynym lotać po placu. Ciotki dowały nom po kromce chleba z tustym, kery smakowoł łokropnie, a czasym i bajlaga na tyn chlyb sie znodła. Ciotki miyszkały w takij staryj chałpie na drugim sztoku. Na piyrszym to miyszkała rodzina, kaj boł taki starzyk, kery durch tako łokropnie dugo faja kurzoł. Dyć łona chyba miała poł metra! Kobuch łod tyj fajki boł zawierany takim śmiysznym deklikym. Pytołech tego ołpy, po co mu tyn deklik, ale łon sie ino śmioł, i nic na to mi niy pedzioł. A tych fajek mioł chyba z piyńć. My, bajtle, lubieli suchać, jak łopowiadoł nom ło tych starych czasach, jak to za Wilima, abo Kajzera boło, jak łon szoł do wojska, jak zwiedzioł kawoł świata.

Tak po prowdzie, to jo go zowdy kurzyć ta faja widzioł. No i mioł zawsze w kapsi w weście taki zygarek na kecie przypniony do ancuga. Tyż z takom klapkom, jak ta fajka. Jo sie dziwowoł, czymu wszyndzie majom łoni te klapki. Ja, bo tym starym, to my wtedy za troje godali. Łoni majom, łoni byli. Kedyś to richtig boło poszanowanie do tych starych ludzi. I ciotka by mie sprzezywała, jakbych ołpie inaczy padoł, jak "łoni". Bo w tym domie to te ludzie wszyscy sie znali, przyłazieli do siebie do dom. Mie tam wszyscy łokropnie przoli, toch sie mioł dobrze i do kożdego do dom mogżech iść. Ciotki przezywały, bych nie zawodzoł, jak te baby warzom, abo sprzontajom, ale łone godały, żeby dały mi spokoj, bo jo siedza tam cicho. A przeca i bombona żech tam dostoł. Jak sie tak przypomna, to w tym domu nie boło inkszych dzieciskow, ino my łoba z kuzynym. A haziel to tam boł w łogrodku, na dworze. Taki na hok zawiyrany. Tam łazić toch niy ciyrpioł. Bo kedyś mi ciotki łosprawiały, bych doł pozor, jak ida do wychodka, bo i szczur tam może przyńść. Dyć jo mioł zawsze połne galoty strachu. Bołech sie, by mie niy ugryz. Ale tak, to u ciotek mi sie podobało. Brakowało mi ino moji mamy, bo jo ji przeca tak przoł. No i jeszcze jedno. Moja kochano żonka poczuła dzisioj, co to za dziyń. Śmigus dyngus. Tak jak downij siostrom, tak i terozki w łożku polołech jom ździebkym wody. Cały kibel to bołech sie wzionść, bo przeca by przezywała i potym bych musioł wyciyrać. A tak ino pedziała, żech stary i gupi.

 

Teroz mi sie przypomniało. Tyn starzyk, tyn, co ino ta faja kurzoł, a zapoloł jom takimi cienkimi kawołkami drzewa, kerych mioł zawsze wielki forant. Łodpoloł łod łognia w piecu, bo zapołki droge były. Ja, ci ludzie byli szporobliwi! Ale tyn starzyk, bo ło tym chciołech godać, mioł taki dugi wons, zakryncany na końcach. A że już w doma nie za wiela robioł, to ino te swoje fajki pucowoł. Bo łon roz sie zakurzoł ta bardzo dugo, roz tako średnio, a roz cołkym krótko. Toch sie go pytoł, czymu łon take roztomajte fajki kurzy. A łon mi padoł: „synku - kurzynie z kożdyj fajki smakuje inaczy. Som łone tyż z roztomajtego dżewa strugane. A jak sie je tak pykosz, to do mie smakuje to tak, jak ciebie bombony”. Jo mu i tak nie uwierzoł. Dyć taki smrod porównywoł z takimi słodkimi bombonami!

Musza pedzieć, że u nich w chlywiku boła jeszcze koza. W dziyń na kecie przywionzano do palika wbitego na łonce ta koza sie pasła. Jak już ta trowa wygryzła, to palik przebijano na inne miejsce, kaj trowa zaś boła wysoko. Jo tego koziego mlyka za bardzo niy lubioł, wolołech łod krowy, ale ciotka zawsze padała mi: „pij, bo te mlyko jest dużo zdrowsze, jak łod krowy, a ty musisz rosnonć”. Kedyś to w Łogewnikach boło dużo kozow i gynsi. Ale teroz, to tego tam już niy łobejrzysz.

 

A ta somsiadka łod ciotek, co miała ta koza, zawsze mi śpiewała tako piykno pieśniczka, kero do dzisioj pamiyntom:

 

W Mikołowie na jarmarku,

Kupiyli my koza.

Co skokała i beczała,

A mlyka niy dała.

Powiedzieli mi mamulka:

Synku dej ji siana,

Bo ta koza niyzdarzono,

Beczy już od rana.

Powiedzioł żech mamuliczce,

Żeby jom zabili,

Bo to dioboł jest rogaty,

Doś my sie zgorszyli.

A mamulka mi pedzieli:

Poczekomy roczek,

Bo to możno taki podciep,

Kozioł niyboroczek!

 

(ciąg dalszy nastąpi)

Wspomnienia Janka spisał i ilustracjami opatrzył: Krzysztof Woźniak Va 1975

Zapraszam do lektury innych artykułów na tym blogu!

 

 

Komentarze obsługiwane przez CComment