foto1
Spotkanie w Niemczech
foto1
Spotkanie w Niemczech
foto1
Wycieczka do Chin
foto1
Dubaj - Diabelski młyn
foto1
DeepSpot - Dubaj
Jako zarejestrowany na naszej stronie absolwentów, możesz tutaj założyć sobie bloga, rodzaj strony internetowej zawierającej odrębne, zazwyczaj uporządkowane chronologicznie wpisy. Zawierające osobiste przemyślenia, uwagi, spostrzeżenia, komentarze, rysunki, nagrania (audio i wideo) - przedstawiające w ten sposób światopogląd autora. Blogi mają też wiele innych zastosowań: mogą być używane jako wortale poświęcone określonej tematyce. Read More...

Zamawianie biuletynu

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
 

Wiosna A.D. 2017 wyraźnie nas nie rozpieszcza. Zazwyczaj o tej porze powinno być ciepło, słonecznie i kwieciście, skąd zresztą nazwa kończącego się miesiąca. W takich „okolicznościach przyrody” w młodych uczniowskich duszach następował przypływ sił witalnych, co skutkowało wzmożoną inklinacją do…

 wagarów, rzecz jasna. Samo słowo, choć pochodzi z łacińskiego „vagari”, czyli "wędrować, wałęsać, włóczyć się bez celu", nie jest wcale takie stare, liczy sobie bowiem około 130 lat. W tamtych czasach łaciny powszechnie uczono w szkołach, więc młodzież często posługiwała się makaronizmami, czyli wyrażeniami, w których łacina mieszała się z językiem rodzimym (całkiem podobnie jak dzisiaj, z tą różnicą, że łacinę zastąpił język angielski). Mówiono wtedy: „Idę vagari” lub: „Jutro mam vagari”. I właśnie od tego słowa powstał i upowszechnił się rzeczownik wagary, który funkcjonuje w polszczyźnie - jakby to powiedziała pani prof. Kopeć - jako plurale tantum, czyli bez liczby pojedynczej.

 

„Vademecum Dojrzałego Absolwenta TE” (LINK) podaje:

 

WAGARY – praktyczny i przyjemny sposób spędzania czasu przez młodzież w przypadku samowolnej (dłuższej bądź krótszej) rezygnacji z ciągłości procesu edukacyjnego. Rozróżniane były dwa typy wagarowania:

- wolicjonalne – brak chęci tudzież motywacji do uczestniczenia w lekcji (lenistwo, presja kolegów, osłabienie wiosenne, ciekawy film w kinie etc.);

- taktyczne – posiadanie jednej, lub kilku pozytywnych ocen i obawa przed nagłym załapaniem lufy w przypadku wysoce prawdopodobnego wyrwania do odpowiedzi.

A tak to wyglądało w praktyce:

Janusz Dobrzelewski (IVc 1959):

Na wagary chodziliśmy grupami, zwłaszcza, gdy w kinach wyświetlane były ciekawe filmy. Otrzymywaliśmy darmowe bilety na przejazd tramwajami od zajezdni w Chorzowie Batorym, gdzie odbywaliśmy praktykę. Ułatwiało to nam poruszanie się po Śląsku, bo wiadomo, że uczniowska kiesa bardzo chudą była. Godzina siódma; na dworzec w Bytomiu przyjeżdżały pociągi z różnych kierunków i tam odbywały się narady o dalszych losach, czy idziemy na wagary, czy do szkoły. Kciuk wzniesiony do góry oznaczał pójście do szkoły, opuszczony w dół -  wagary. Gdy któryś z nas nie był zdecydowany pójść na wagary, przekręcaliśmy jego kciuk w dół - by decyzja wagarowania była "jednomyślna". W taki oto sposób zdecydowaliśmy się pójść do kina „Bałtyk” w Bytomiu na szlagierowy film, jakim był „Człowiek w żelaznej masce”. Ktoś jednak, widząc naszą wagarującą grupę, doniósł o tym gdzie trzeba. Profesor Dobrowolski został oddelegowany do przyprowadzenia nas do szkoły. Wszedł za bramkę, przez którą bileterka wpuszczała do kina, i po jednym nas wyłapywał, ustawiając pod ścianą. Ja przechodzę, Profesor złapał mnie za kołnierz, popatrzył mi w twarz i mówi:

- Przepraszam pana, myślałem że to uczeń z naszej szkoły. - Ale kochani koledzy postawieni pod ścianą parsknęli śmiechem i głosami na całe gardło ryknęli:

- Panie Profesorze, to jest Dobrzelewski! – na co prof. Dobrowolski znów złapał mnie za kołnierz, mówiąc:

- Nu, choliera, chciałeś mnie oszukać! - Dwójkami doprowadził nas do szkoły, gdzie dostaliśmy wspaniałą „koronkę” od dyrektora i wychowawcy.

Krzysztof Pudłowski (Va 1966):

Onego czasu jeden z uczniów miał wolną chatę, które to radosne wydarzenie postanowił wraz z kilkoma kolegami odpowiednio uczcić. W tym celu dokonali tzw. ściepy, po czym do nieodległej pijalni piwa została wysłana zaopatrzona w wiadro (sic!) dwójka ochotników, gdzie drogą kupna nabyła sporą ilość bursztynowego trunku. Jednak, gdy desant zmierzał do bazy, został przypadkowo namierzony przez przechodzącą opodal panią prof. Kopeć, która zoczywszy dwóch młodzianów, taszczących pełne wiadro, zdumiała się niepomiernie, co zostało skonkretyzowane pytaniem:

- Czemu nie jesteście w szkole i co tam niesiecie?

I tu jeden z delikwentów wykazał się fenomenalnym refleksem i takąż pomysłowością, bowiem nie tracąc kontenansu odparł, iż koń sąsiada jest bardzo chory, a oni właśnie niosą jego mocz do analizy przez weterynarza. Na szczęście dla przestępców, pani profesor, jako znana estetka, wolała przezornie nie wąchać rzeczonego płynu, co bez wątpienia ocaliło im pewną część ciała.

Charakterystycznym zjawiskiem był fakt, iż predylekcje do wagarowania objawiały się w każdym wieku, nie tylko pośród tych, którzy mieli „zielono w głowie”:

Józef Kupka (Va WW 1966):

Był to rok obchodów Milenium Państwa Polskiego i wszyscy mieliśmy nadzieję, bo takie krążyły słuchy, że dla uczczenia tej rocznicy nie trzeba będzie zdawać matury, a będzie zachowane prawo wstępu do szkół wyższych. Był pierwszy dzień wiosny, piękna pogoda i zdecydowaliśmy się na wagary, a nie było to bynajmniej tak powszechne, jak teraz.

Trzeba zaznaczyć, że była to klasa w systemie wieczorowym, a więc większość z nas byli to panowie już żonaci, wiekowo nawet przeszło 40-latkowie. Po tych wagarach przyszliśmy w następny dzień na zajęcia. Przed lekcjami przyszła do nas pani Edzia (Cichocka – przyp. red.), wspaniała sekretarka niemniej wspaniałego dyrektora, śp. B. Wieruszewskiego i oznajmiła nam, że klasa została rozwiązana. Padł na nas blady strach, byliśmy przecież po wspaniałej studniówce w „Wiedeńskiej”, a tu taka wpadka!

Co tu robić? W klasie mieliśmy jednego rodzynka w osobie Pelagii A., do której dokooptowano dwóch kolegów z zarządu klasowego, i cała trójka popędziła do „Dyrcia” z kwiatami i przeprosinami. Przeprosiny, co prawda, zostały przyjęte, ale został zwołany apel na tę okoliczność i jako klasa zostaliśmy wywołani na scenę.

Możecie sobie wyobrazić nasze samopoczucie, a szczególnie tych 40-latków. Tym bardziej, że Pan Wieruszewski uczył nas matmy i byliśmy w Jego oczach najlepszą klasą, jeśli chodzi o wyniki nauczania. Z perspektywy lat minionych wiem jednak, że to rozwiązanie klasy było z Jego strony fikcyjne, było jednym z Jego żartów. Jak wiadomo, nasz dyrektor zawsze miał duże poczucie humoru…

(ciąg dalszy nastąpi)

Zapraszam do lektury innych artykułów na tym blogu!

Krzysztof Woźniak Va 1975

Komentarze obsługiwane przez CComment