• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Wsparcie strony absolwentów E-E Bytom

new 1new
Od wielu lat z dumą podkreślamy i szczycimy się
faktem, że w Internecie funkcjonuje strona
absolwentów Energetyka-Elektronika w Bytomiu.
Jeśli lubisz tę stronę i uważasz, że powinna dalej
istnieć 
w Internecie, to prosimy rozważ jej
wsparcie. Aby 
to zrobić proszę kliknij TUTAJ.
Instrukcja krok po kroku jak wpłacić jest TUTAJ.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
 

Lubiliśmy lekcje Szmita
Bo był równy gość i kwita!
Dusi
ł nas jak sok z cytryny
Lecz umieliśmy maszyny.

 

 Dr Julian Szmit był profesorem, który cieszył się w naszej szkole dużym uznaniem i niekwestionowanym autorytetem. Uczył nas pod­stawowego przedmiotu zawodowego - „maszyny elektryczne". Sły­nął z dogłębnej wiedzy, osobliwych metod dydaktycznych i niezwykłego poczucia hu­moru. Był bardzo wymagający, lecz wykładał znakomicie. „Znakomicie" - było to zresztą ulubione słowo Pana Profesora, jakże rzadko używane w odniesieniu do na­szych wypowiedzi.
Pewnego razu, na zasadzie luźnej wstawki w trakcie lekcji, z poważną miną nad­mienił, że tym osobnikom, którzy uprawiają „seks solowy" żółkną dłonie. Pech chciał, że jeden z kolegów - na zasadzie odruchu - nie oparł się pokusie spojrzenia na swą rękę. Na to tylko czekał wielki kpiarz, Szmit:

- Aaaa! A ty czemu sobie rękę oglądasz?

Po klasie gruchnął gromki śmiech, a skonfundowanemu ze szczętem koledze mało krew nie trysła z policzków.

W naszej klasie (Va 1975) za tablicę „robił" rozpięty na drewnianej ramie czerwono-brązowy gumolit. Podczas jednej z lekcji profesor Szmit, wyprowadzając jeden z licznych wzo­rów z maszyn, zauważył, że na tablicy napisane są długopisem wzory z matematyki. Ubawiony tym faktem pyta:

- Aaa... - wzory z matmy! A gdzie wypisujecie wzory z maszyn? - na co ja ze sto­ickim spokojem odpowiadam:

- Na odwrocie!

Klasa ryknęła śmiechem, ale najgłośniej śmiał się sam Szmit.

  Jeśli już mowa o wzorach, to jednym z podstawowych zależności w maszynach elektrycznych jest słynne równanie

B = μ x H,

gdzie B to indukcja magnetyczna, μ - przenikalność magnetyczna, a H - natężenie pola magnetycznego.

Któregoś razu pan profesor wszelako napisał ten wzór „na odwyrtkę", czyli H = μ x B. Z jednej strony dostrzegam ewidentny błąd, a z drugiej boję się odezwać, bo gdzieżby pan doktor mógł się tak fatalnie pomylić! Nie daje mi to jednak spo­koju: po dłuższej chwili nie wytrzymuję i bąkam nieśmiało:

- Panie profesorze, ale chyba ten wzór jest na odwrót...

- No wreszcie! Ja tu specjalnie takie bzdury wypisuję, żeby sprawdzić, czy uważa­cie na lekcji! Dobrze, chłopcze!

Tym oto sposobem zdobyłem u Szmita miano „aktywnego", co miało bardzo po­zytywne skutki w przyszłości.

 Pan Julian, przy całym swym poczuciu humoru, był zaprzysięgłym przeciwnikiem palenia papierosów. Palących ścigał namiętnie i bez miłosierdzia. Jako przykład jego bezkompromisowej postawy w tej kwestii niech posłuży fakt, że przyłapany na czy­nie Bogdan K., podówczas uczeń klasy IVa, miał z tego powodu grubsze pieriepałki z (czasowym co prawda) wyrzuceniem ze szkoły włącznie. Wielce żywotna onego czasu wieść gminna głosiła nawet, że profesor kazał mu zjeść bułkę z trzema sportami w środku, co po latach okazało się propagandą elementów antyludowych. Mimo wszystko, w dzisiejszych czasach opowieść ta brzmi jak bajka o żelaznym wilku...

Któregoś razu na lekcji Szmita było nieco trochę szumu w klasie. Pan doktor po­wiódł groźnym wzrokiem po klasie i powiada:

- Proszę o spokój, bo... dolne pół koła!

Dostrzegłszy nasze zdziwione spojrzenia pyta:

- Co, nie wiecie, co to znaczy? Coś takiego... - Podchodzi do tablicy, bierze kredę i rysuje koło.

- Jaki jest wzór na obwód koła?

- 2ΠR! - brzmi chóralna odpowiedź.

- Znakomicie! Jak wobec tego oznaczymy górne pół koła?

- ΠR górne!

-Tak jest! A dolne?

- ΠR dolne... - i już wszyscy wiedzieliśmy, o co chodzi...

Innym razem, podczas podobnego stanu „nadaktywności klasowej", doktor Szmit 

zastosował odmiennego rodzaju ostrzeżenie. Narysował mianowicie na tablicy dwa tajemnicze znaki -jakby duże leżące trójki arabskie, zwrócone do siebie brzuszkami.


- Co to jest, panie profesorze? - zainteresowaliśmy się.

- Nie wiecie? To jest słynna reguła dwóch tyłków.

- A co ona oznacza?

- Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie... - ze stoickim spokojem objaśnił pan profesor - i od razu w klasie zapadła cisza.

Podczas jednej z lekcji maszyn elektrycznych w równoległej klasie „d" pan Julian urządza tzw. „pytando". Jeden z kolegów jest indagowany, do czego służy olej w trans­formatorze. Delikwent nie ma najmniejszego pojęcia, poci się zatem jak mysz, zezuje rozpaczliwie na boki i wytęża słuch.


Po pełnej napięcia chwili któryś z dowcipnisiów podpowiada: „Do smarowania przekładni transformatora!", co pytany - rozpogodziw­szy się - obwieścił na głos (i na swoje nieszczęście) wszem i wobec.

W tym momencie okrągły brzuszek Pana Profesora został wprawiony w rytmiczne, a zarazem zabawne drgania, bowiem usłyszawszy tak odkrywczą odpowiedź, Szmit ze śmiechu aż się popłakał. Pałę jednak postawił.

Osobliwie przedstawiało się ocenianie kartkówek z maszyn przez Pana Juliana. Brał pierwszą z brzegu, przebiegał ją szybko wzrokiem i komentował pół żartem, pół serio:

- Nie, no ten to kompletne bzdury pisze... - po czym odwracał ją i odkładał najda­lej od siebie. Przy następnej kartce mruczał:

- Hmm...ten wie, że dzwonią, ale nie wie, w którym kościele... - i kładł ją bliżej. Wziąwszy kolejną stwierdzał:

- A ten nawet dość mądrze pisze - i umieszczał ją jeszcze bliżej. My w tym czasie z wypiekami na policzkach śledziliśmy każdy jego ruch i z niepokojem oczekiwaliśmy finałowej sekwencji owego thrillera. Po kwadransie na katedrze pojawiło się pięć stosików naszych wypocin, których rozkład był wprost proporcjonalny do odległości od oceniającego. I w rzeczy samej - najodleglejsza kupka to były pały, następna, mniejsza, minus trzy i tak kolejno do najbliższej, najbardziej cennej, choć reprezentowanej przez jedną, góra dwie, prace. Były to czwórki - istne Himalaje pośród mapy naszych kartkówkowych osiągnięć z maszyn elektrycznych.

Trzeba tu dodać, że czwórka na tzw. okres z maszyn elektrycznych u Szmita była wielce nobilitująca, i stanowiła coś w rodzaju przynależności do Klubu Wybitnego Reprezentanta. Mieć piątkę zasię (zwłaszcza na koniec roku) graniczyło z cudem abso­lutnym, przy którym trafienie szóstki w totka to klasyczne małe piwo.

Jak już wspominałem, podczas wykładów z maszyn elektrycznych od czasu do czasu miały miejsce dygresje, czyli - jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli - krótkie wstawki offtopic. Podczas jednej z nich Pan Profesor przywołał znany podział tzw. chronotypów na skowronki i sowy. Jak wiadomo, skowronek to typ, który wstaje wcześnie rano, tryska energią, ale zasypia o 21., góra o 22. Sowa natomiast śpi do późna, w skrajnych przypadkach do południa, za to szczyty swej aktywności osiąga wieczorem i w nocy.

W tym momencie pozwoliłem sobie na nieśmiały komentarz, że najlepiej byłoby posiadać zalety obu wyszczególnionych rodzajów. I to był mój błąd, bowiem Pan Julian spojrzał na mnie kpiąco i rzekł z dezynwolturą:

- No, pewnie... Wylatywać rano w górę i wołać „Uhu! Uhu!"

Nie muszę dodawać, że huraganowy śmiech klasy sprawił, że w tym momencie chciałem się zapaść pod ziemię.

Pewnego dnia Pan Profesor podróżował służbowo pociągiem. Po upływie dłuż­szego czasu zauważył, że siedzący naprzeciw osobnik przygląda mu się dość natarczy­wie, po czym pyta:

- Pan mnie nie poznaje, prawda?

- Nie, nie poznaję.

- Ale ja pana poznaję... - oznajmił zbolałym tonem rozmówca. - Nazy­wam się Jagodziński. Kończyłem technikum w 1965 roku, a pan mnie uczył maszyn elektrycznych. Wie pan, ja wszystko ze szkoły zapomniałem, ale te cholerne maszyny pamiętam do dziś!

Wszystkie anegdoty o nauczycielach znajdziesz TUTAJ.

Komentarze obsługiwane przez CComment