• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Wsparcie strony absolwentów E-E Bytom

new 1new
Od wielu lat z dumą podkreślamy i szczycimy się
faktem, że w Internecie funkcjonuje strona
absolwentów Energetyka-Elektronika w Bytomiu.
Jeśli lubisz tę stronę i uważasz, że powinna dalej
istnieć 
w Internecie, to prosimy rozważ jej
wsparcie. Aby 
to zrobić proszę kliknij TUTAJ.
Instrukcja krok po kroku jak wpłacić jest TUTAJ.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
W dalszym ciągu mazurskiej opowieści odnajdziemy Janka i kolegów w Mikołajkach. Tam wsiądą na omegę i wypłyną na jeziora: Mikołajskie i Śniardwy. Piękna pogoda będzie się przeplatać ze szkwałem, skutkiem czego niespodziewanie znajdą się na Czarcim Ostrowie, gdzie najpierw uratują znany zespół wokalny, a potem będą walczyć z równie tajemniczą co groźną "czarną łapą". Zapraszam do lektury! 

Mikołajki; idziemy główną ulicą, w zapadającym szybko zmierzchu. Niska zabudowa domków jednorodzinnych już na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo solidna. Ulica sprawia miłe wrażenie, ludzie pewnie żyją tutaj dostatnio. Oryginalna architektura i wszechobecna zieleń sprawia, że nadchodzący czerwcowy zmrok przydaje otoczeniu cech baśniowości:

Ja jestem noc czerwcowa, królowa jaśminowa,

Zapatrzcie się w moje ręce, wsłuchajcie się w śpiewny chód…

Wieczorna zorza już dawno schowanego za horyzontem słońca potęguje niezapomniane wrażenie. Choćby tylko dlatego warto było przejechać niemal całą Polskę…

Zorza zorzą, a my mamy znaleźć nocleg. Nieoceniony Zyga od razu przejmuje inicjatywę. Widzi, że mijane domki posiadają również zabudowania gospodarcze. Nie są to jakieś potężne stodoły, ot, dostosowane do potrzeb właścicieli budyneczki. Dzwoni do furtki pierwszego, drugiego, trzeciego domku, nikt nie odpowiada. Idziemy wznoszącą się pod górę ulicą. Dzwoni po raz kolejny. Zyga jest bardzo przystojnym młodzieńcem, więc jego rozmowy z paniami w średnim wieku przeważnie kończą się dla nas pomyślnie. Nie inaczej jest i tym razem. Lądujemy na strychu stodółki, na wspaniałym, świeżym sianie. Po tylu wspaniałych wrażeniach zasypiamy niemal natychmiast. Jutro spotkanie z Antkiem.

Wstał rześki poranek; gospodyni proponuje doprawdy komfortowe warunki do porannej toalety. Chyba widziała, jak wyszliśmy z naszego miejsca noclegowego na podwórko, bo od razu dwie lśniące czystością miednice i dzban ciepłej wody na podwórzu są do naszej dyspozycji. Nawet przygotowała mydło! Przecież mamy swoje. Co za rozkosz toalety, porządnego wymycia swego ciała, niebiańskie uczucie… Sympatyczna kobiecina częstuje jeszcze ciepłym mlekiem, oraz zapewnia, że możemy korzystać z noclegu jak długo chcemy. Czy nie za dużo dobrego na raz?

Jesteśmy umówieni z Antkiem, że do południa będziemy na przystani żeglarskiej Jeziora Mikołajskiego. Wychodzimy wcześnie, bo nie chcemy się spóźnić. Pytamy o drogę, okazuje się, że… „trzeba tylko zejść na dół tą ulicą i już jesteście!”

Panorama Mikołajek

Parterowa drewniana knajpa od strony ulicy, a za nią przystań. Jesteśmy u celu. Zjemy coś, a potem poczekamy. Antek jest bardzo solidny. Na pewno nie zawiedzie!

I rzeczywiście - w trakcie śniadania pojawia się niespodziewanie z rozpromienioną twarzą: - Jesteście! – Czekał na nas. To jest kumpel! Już wszystko zaaranżował, zaplanował. - Zjedzcie i zaraz do żaglówki! – komenderuje.

Nie tracąc czasu omawia ze swoim sternikiem wypłynięcie na Jezioro Mikołajskie, a potem na jeszcze szersze wody.

Jezioro Mikołajskie

Piękna pogoda, nasza żaglówka bezszelestnie ślizga się po mazurskich falach. Otrzymujemy pierwszą lekcję posłuszeństwa sternikowi, lekcję komend i nazewnictwa. Zdobywamy pierwsze żeglarskie ostrogi.

Kiedy już jako tako oswoiliśmy się z takielunkiem i podstawowymi manewrami, sternik wyznacza nowy kurs. Z Mikołajskiego jeden krok, a w zasadzie ślizg żaglówki po tafli jeziora, i już jesteśmy na Śniardwach. Pierwszy raz na żaglówce i od razu na takich wodach. Wspaniałe! Zachwycamy się pięknem mazurskiej przyrody i fantastycznymi krajobrazami. Pełną piersią wdychamy zapach przygody.

Zachwycamy się pięknem mazurskiej przyrody...

Nagle wiatr wzmaga się. Fale robią się coraz większe, groźniejsze; prawie wszystkie żaglówki pospiesznie podążają do przystani. Sternik decyduje, że my także. Ale oto na naszych oczach łamie się maszt innej żaglówki. Chwila wahania i jednomyślnie postanawiamy im pomóc. Prosimy sternika, zgadza się. Będziemy bohaterami. Zawraca żaglówkę w kierunku zdefektowanej łodzi. Wiatr przybiera jeszcze na sile. Dostrzegamy, że tylko my i tamta nieszczęsna żaglówka pozostaliśmy na tym potężnym jeziorze. Inni już zdążyli bezpiecznie zawinąć do przystani. Rzucamy przy pełnej szybkości linę. Emocje wzrastają. Tamci niestety nie złapali. Nawrót, ponowne podejście, rzut liną, ulga. Mają ją! Teraz szybko do brzegu, a w zasadzie na Czarci Ostrów, gdzie obozują. Docieramy do wyspy. Lądujemy w szuwarach. Wiatr i fale są tak potężne, że nie mamy szans na normalne cumowanie. Jesteśmy sini z zimna, ale szczęśliwi – cali i zdrowi na brzegu. Uratowaliśmy ludzi, i to wytrawnych żeglarzy. Teraz dopiero zdajemy sobie sprawę z grozy sytuacji.

Czarci Ostrów podczas pięknej pogody

Czarci Ostrów. Urokliwy zakątek, miejsce kultu dawnego plemienia Galindów. Jak głosi stara mazurska legenda, wyspę zamieszkują złe moce, a jej wnętrze kryje zakopane diabelskie skarby. Podobno czasami z wody wynurza się czarna łapa z pazurami i atakuje przepływające łodzie. Jak to dobrze, że tym razem nic nam nie zrobiła.

Na miejscu okazuje się, że czwórka pechowych żeglarzy jest tutaj dobrze zorganizowana. Zapraszają do obozowiska. Dają koce, robią grzańca. - Zasłużyliście, wspaniali chłopcy, jesteście bardzo odważni. Dziękujemy! - Gdy dowiadują się, że sternik zabrał na pokład samych żółtodziobów, nie szczędzą słów podziwu dla niego. Żaden z nich nie podjąłby podobnej decyzji.

 

Kwartet Warszawski - nasi nowi znajomi

W dalszej rozmowie wychodzi na jaw, że nasi nowi znajomi są członkami znanego podówczas zespołu wokalno-instrumentalnego, występującego w radiu i telewizji. Pamiętam tylko, że w ich nazwie znajdowało się słowo „Warszawa” lub „warszawski”. Tak sobie myślę, że najprawdopodobniej był to „Kwartet Warszawski”. Co roku żeglują tutaj i zawsze obozują na Czarcim Ostrowie.

Tymczasem wiatr się uspokaja, jezioro staje się żeglowne. Deszcz już nie pada. Postanawiamy płynąć do Mikołajek.

Śniardwy w blasku słońca....

Gospodarze odradzają: - Zaczekajcie jeszcze trochę, tu warunki mogą się zmienić drastycznie! – ale my nie słuchamy dobrych rad. Już jesteśmy na wodzie, a pełen wiatru żagiel niesie nas w wyznaczonym kierunku. Dobrze nam idzie - jeszcze połowa drogi i znów będziemy na Jeziorze Mikołajskim.

Płyniemy pod wiatr. Musimy wykonywać zwroty i ciągle balansować, a rozbite o łódź fale muskają rozbryzgami nasze gołe ciała. Wypłynęliśmy tylko w spodenkach. Moje buty, spodnie i koszula znajdują się pod pokładem. Inni zostawili swoje na brzegu.

...i podczas burzy.... 

Wtem, ku naszej rozpaczy, wiatr znów szybko przybiera na sile. Nie, tylko nie to samo! Nie wiadomo skąd pojawiają się ołowiane chmury i o pokład uderza potężna ulewa. Niemal natychmiast robi się ciemno jak w nocy. Wiatr szaleje. Piekło! Czyżby to rzeczywiście czarna łapa? Naprężony do ostatnich granic żagiel złowróżbnie trzeszczy, a maszt wytrzymuje wręcz niesamowite przeciążenia. Jest coraz gorzej! Rozwścieczone fale boleśnie i złowrogo uderzają w nasze ciała, wychylone przy balansie. Przenikliwe zimno. A zwroty wykonujemy co chwila.

Boże, czemu nie zostaliśmy na Czarcim Ostrowie?!

Oprócz nas trzech i sternika, na pokładzie jest jeszcze jeden kolega, którego poznałem rano. Na Jeziorze Mikołajskim, przy pięknej pogodzie, mimo zakazu trzymając się masztu, wesoło machał ręką dziewczynom, pływającym na kajakach i żaglówkach. Teraz ubrał moje spodnie i koszulę, schował się pod pokładem i stamtąd krzyczy, by dopływać obojętnie gdzie do brzegu, bo on nie wytrzyma z zimna. Sternik stanowczo domaga się, by delikwent wyszedł spod pokładu; tłumaczy, że do nieznanego brzegu nie dobije, bo możemy zaplątać się w szuwarach i zginąć. Do tamtego jednak nic nie dociera. Ani myśli wyłazić.

Musimy bez niego zająć się łodzią, by nie znaleźć się w wodzie. Częste komendy sternika: ”lewy foka szot!” „balansuj!” „wybieraj!” „prawy foka szot!” brzmią w moich uszach do dzisiaj. Przemarznięci do szpiku kości wreszcie dopływamy do Jeziora Mikołajskiego.

I oto - jak na ironię - deszcz i wiatr, jak nagle się pojawiły, tak naraz zaprzestały swych wrogich harców. Wypogadza się, a powierzchnia jeziora wkrótce staje się gładka jak stół. Pada komenda: „do pagajów!” Inaczej i tak się nie da, a wiosłując rozgrzejemy się.

Dopływamy do przystani. Pozostała część załogi, która została na brzegu, by odstąpić nam miejsce, widząc wyłaniającą się z ciemności naszą omegę, wydaje gromki okrzyk radości i ulgi. Wszystkim nam kamień spada z serca.

W knajpie drżącymi i zgrabiałymi rękami pijemy ciepłą herbatę.
Moją refleksję z tej przygody dedykuję nieżyjącemu już Antkowi.
 

 wspomnienia Janka spisał i zdjęciami opatrzył: Krzysztof Woźniak 

Zapraszam do lektury innych artykułów na tym blogu!

Komentarze obsługiwane przez CComment