• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Zamawianie biuletynu

Bieżące wiadomości

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Za kilkanaście dni minie 210 lat od na pozór niezbyt znaczącego wydarzenia w historii naszego miasta, które jednak - w latach późniejszych - doczekało się kilku opisów w książkach i książeczkach traktujących o historii Bytomia. W ten sposób zabójstwo z epoki napoleońskiej zdobyło sobie prawo obywatelstwa pośród barwnych i ciekawych bytomskich legend sprzed wieków.
 

Był rok 1808. Europa była pogrążona w odmęcie wojen napoleońskich. Bytom, od przeszło 60 lat miasto należące do Prus, był miejscem stacjonowania oddziałów francuskich, które w stosunku do miejscowej ludności zachowywały się zgoła nieprzyjaźnie, nie dochodząc bynajmniej, jakim też językiem ona się porozumiewa.

Zapadał letni wieczór, 30 czerwca. Z jednej z licznych karczem znajdujących się na obrzeżach miasta, a noszącej filuterną nazwę „Pod Fartuszkiem” (nie bez kozery zresztą, bowiem mieścił się tam także przybytek uciech cielesnych) wytoczył się mocno podchmielony imć Maciej Spyra i chwiejnym krokiem ruszył przed siebie, wyśpiewując na całe gardło pruskie piosenki wojskowe. Maszerował sobie wesoło, idąc traktem piekarskim (bo trzeba nam wiedzieć, że zabudowania miejskie kończyły się wonczas na wysokości dzisiejszego skrzyżowania ulic Piekarskiej i Piłsudskiego) aż tu nagle w szczerym polu będąc, ku swemu zdumieniu skonstatował, że dalszą drogę zagradzają mu podejrzane sylwetki. W ciemnościach nie rozeznał, czy to był patrol, czy też grupka francuskich żołdaków, równie zawianych jak i on sam. Napotkani osobnicy nie byli w każdym razie przyjaźnie nastawieni, skutkiem czego doszło do różnicy zdań, być może na temat wyższości pieśni francuskiej nad pruską. Zaczęły się przepychanki, poszturchiwania, wreszcie bójka. Siła złego na jednego - krewcy Francuzi nie dość, że srodze poturbowali Bogu ducha winnego Macieja, to jeszcze go pozbawili żywota i niecnie obrabowali. A chyba mieli z czego, bowiem poszkodowany był członkiem rodziny Spyrów, jak wieść gminna głosi jednej z najprzedniejszych i najbogatszych rodzin rozbarskich. Niestety, dlaczego tam się znalazł i czego szukał, nie dowiemy się już nigdy.

Kamień nagrobkowy (ochrzczony później "trupim kamieniem") mieszczący się przy ul. Piekarskiej.

Inna wersja owego dramatycznego wydarzenia, zapisana w „Kronice miasta Bytomia” z roku 1863 utrzymuje, że nieszczęśnik ów poniósł śmierć pod kołami zaprzęgu ciągniętego przez rozszalałe konie. Ponieważ i tu podtrzymywany jest motyw rabunkowy, wnioskować by należało, że i konie i fura znalazły się tam nieprzypadkowo. Nie jest też wykluczone, iż napastnicy „pomogli” swej ofierze pod koła zaprzęgu się dostać.

Jak było rzeczywiście trudno dociec, faktem niezbitym jest, że rodzina lub przyjaciele zabitego, dla uczczenia jego pamięci, postawili w polu kamień nagrobkowy, na którym, co prawda kulawą, ale jednak rozpoznawalną polszczyzną, została wyryta taka oto inskrypcja:

1808

MATIUS SPIERA

TU JEST ZABIETI

DNIA 30 CZERW

CA ROKU

 

Tak wyglądał trakt piekarski (Piekarerstrasse) około sto lat po opisywanych wydarzeniach

Mijały lata, a pomniczek, który rychło zyskał miano „trupiego kamienia” ciągle stał na swym miejscu. Z czasem dosięgła go rozrastająca się zabudowa miasta i wmurowano go w ścianę nowo wznoszonego domu. Najprawdopodobniej już wtedy istniała druga z legend związana z osobą Macieja Spyry, a utrzymana w iście hitchcockowskim stylu. Zapisał ją w latach dwudziestych ubiegłego wieku Alfons Perlick, zasłużony dla naszego miasta etnograf, w swojej książeczce „Legendy miasta Bytomia”:

…”Przy trupim, czy też morderczym kamieniu, wmurowanym w dom przy ulicy Piekarskiej 70, upamiętniającym zamordowanego w tym miejscu 30 czerwca 1808 roku Matthiasa Spierę, przesiaduje każdej nocy szary, przerażający człowieczek”.

Człowieczek ów, równie niepozornej co szkaradnej postury, miał się pojawiać regularnie o północy i straszyć zapóźnionych przechodniów. Spotkanie z nim ponoć nawet największych twardzieli przyprawiało o takie „hercklekoty”, że z nadejściem „godziny duchów” na tym odcinku ulicy Piekarskiej nie było żywej duszy.

W latach trzydziestych XX wieku, na fali nazistowskiej histerii i likwidowania śladów polskości Górnego Śląska, hitlerowcy skwapliwie usunęli dość już leciwy, bo 120 lat z okładem liczący, pomniczek. Jak powszechnie sądzono został przez nich zniszczony.

Po kilkunastu latach, w roku 1947, z inicjatywy działaczy PTTK, z Henrykiem Gerlińskim na czele, została wykonana jego replika i tym sposobem miasto odzyskało namiastkę jednego ze swych zabytków.

Tymczasem w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia okazało się, że oryginał cudem ocalał i mieści się w magazynach Muzeum Górnośląskiego. Z niewiadomych jednak względów do dzisiejszego dnia oryginał słynnego „trupiego kamienia” nie powrócił na swoje miejsce, choć w międzyczasie minęła okrągła, dwusetna rocznica opisywanych wyżej wydarzeń.

Za kilkanaście dni minie już 210 lat od tajemniczej śmierci Macieja Spyry. Warto przy tej sposobności poznać kulisy jednej z bardziej rozpoznawalnych bytomskich historii.

Artykuł ten został przeze mnie napisany na potrzeby naszej witryny 10 lat temu. Ze sporym zdumieniem skonstatowałem, że w 2013 i 2015 roku pojawiły się niemal in extenso w internecie (m.in.) na forum „Strażnicy Czasu” – podpisane przez całkiem inne osoby.

Korzystałem z:

- Perlick A.: Sagen der Stadt Beuthen, Beuthen 1926,

- Wrodarczyk R.: Legendy starego Bytomia i okolic, Bytom 1994 

Zapraszam do lektury innych artykułów na tym blogu! 
Krzysztof Woźniak (Va 1975)

 

 

Komentarze obsługiwane przez CComment