foto1
Spotkanie w Niemczech
foto1
Spotkanie w Niemczech
foto1
Wycieczka do Chin
foto1
Dubaj - Diabelski młyn
foto1
DeepSpot - Dubaj
Jako zarejestrowany na naszej stronie absolwentów, możesz tutaj założyć sobie bloga, rodzaj strony internetowej zawierającej odrębne, zazwyczaj uporządkowane chronologicznie wpisy. Zawierające osobiste przemyślenia, uwagi, spostrzeżenia, komentarze, rysunki, nagrania (audio i wideo) - przedstawiające w ten sposób światopogląd autora. Blogi mają też wiele innych zastosowań: mogą być używane jako wortale poświęcone określonej tematyce. Read More...

Zamawianie biuletynu

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

 

7 listopada 2017 roku przypada 150 rocznica urodzin Marii Skłodowskiej-Curie, naszej wielkiej Rodaczki, dwukrotnej laureatki Nagrody Nobla, uznawanej za największą uczoną wszech czasów, a przy tym od prawie 55 lat Patronki bytomskiego „Energetyka-Elektronika”. W tym roku również mija pół wieku od ufundowania przez Komitet Rodzicielski sztandaru Naszej Szkoły.

150 rocznica urodzin 

Gdyby któregokolwiek z absolwentów Energetyka-Elektronika obudzić o północy pytaniem, kto jest patronem naszej szkoły, idę o zakład, iż każdy bez zająknięcia odpowiedziałby, że Maria Skłodowska-Curie. Większość dodałaby, że wielka uczona, podwójna noblistka, może połowa dorzuciłaby, iż odkrywczyni polonu, radu oraz zjawiska promieniotwórczości, a pewnie już nieliczni zaczęliby operować datami.

Ano właśnie – daty. Jedna z największych uczonych wszech czasów przyszła na świat 7 listopada 1867 roku. Właśnie zatem mija okrągła, 150 rocznica Jej urodzin. Myślę, że jest to znakomita okazja do szerszego spojrzenia na życie i postać Marii Skłodowskiej-Curie, patronki naszej szkoły, zwłaszcza w świetle niekoniecznie znanych powszechnie faktów. Wyłania się z nich obraz nie tylko prekursorki fizyki i chemii jądrowej, wielkiego formatu patriotki i społeczniczki, czy kochającej żony i matki, ale również kobiety, której nieobce były burze namiętności i niespełnionych uczuć.

Anciupecio 

Maria Salomea Skłodowska herbu Dołęga urodziła się w Warszawie, przy ul. Freta 16, jako ostatnie, piąte dziecko w rodzinie. Ojciec, Władysław, wykładał matematykę i fizykę w gimnazjum, matka, Bronisława z Boguskich, była przełożoną szkoły żeńskiej. I właśnie dzięki temu, iż obydwoje państwo Skłodowscy byli nauczycielami, ich wszystkie dzieci mogły otrzymać staranne, jak na owe czasy, wykształcenie.

W domu rodzinnym mała Mania była nazywana pieszczotliwie „Anciupecio”. Jako najmłodsza była szczególnie ulubionym dzieckiem. Wychowywała się w atmosferze nauki i pracy oraz tak deprecjonowanego dziś uczucia, jakim jest miłość do Ojczyzny. Władysław Skłodowski, gorący patriota, już jako młody człowiek tak formułował swoje credo życiowe, które przekazał dzieciom:

„Wolą uleczmy duszy kalectwo,

Pracujmy w znoju i pocie,

Byśmy przed światem dali świadectwo

Bogu, Ojczyźnie i cnocie”

Mania okazała się nieprzeciętnie zdolnym dzieckiem, obdarzonym niezwykłą pamięcią. W wieku zaledwie czterech lat nauczyła się czytać. Od dzieciństwa kochała poezję, zwłaszcza Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego. Wśród książek, które czytała z zainteresowaniem, znalazły się także podręczniki i dzieła techniczne z biblioteki ojca. Lubiła oglądać przyrządy do nauczania fizyki, które znajdowały się w szkolnej szafie. Kto wie, czy tamte pierwsze kontakty z naukami ścisłymi nie wytyczyły Mani drogi życiowej już w wieku kilku lat.

W roku 1877 rodzice oddali ją do III klasy na prywatną pensję Jadwigi Sikorskiej. Mimo, że była najmłodszą uczennicą, jednak uczyła się najlepiej ze wszystkich. Po roku nauki trafiła do III Żeńskiego Gimnazjum Rządowego na Krakowskim Przedmieściu. W tym czasie umiera na gruźlicę matka Mani. Dla niespełna jedenastoletniej dziewczynki był to wielki wstrząs, który pozostawił po sobie głęboką rysę.

Pięć lat później, 12 czerwca 1883 panna Skłodowska kończy z wyróżnieniem gimnazjum, otrzymując złoty medal. Zanim podejmie dalszą naukę rok spędzi na wsi:

„Użyłam jeszcze raz karnawałowych rozkoszy w sobotę na kuligu i sądzę, że już tak nigdy bawić się nie będę [...]. Tańczyliśmy ślicznego oberka z figurami i musisz wiedzieć, żem się doskonale nauczyła walca, miałam kilka turów naprzód pozamawianych. Gdy wychodziłam odpocząć, to czekali na mnie pode drzwiami” – tak opisuje swe wrażenia szesnastoletnia Mania w liście do siostry Broni. A do przyjaciółki Kazi Przyborowskiej pisze: „Nie mogę uwierzyć, aby geometria i algebra jeszcze istniały na świecie [...] Nie czytam nic poważnego, same romansidła, w których Numa wychodzi zawsze za Pompilijusza”. 

 Uniwersytet Latający, pierwsza miłość i Muzeum Przemysłu
W latach 1884-1885 Mania z wielkim zapałem uczęszcza na wykłady Uniwersytetu Latającego, stworzonego w Warszawie z myślą o młodych Polkach, które jako kobiety nie mogły wówczas legalnie studiować. Program Uniwersytetu Latającego obejmował nauki społeczne, filozoficzno-historyczne, pedagogiczne i matematyczno--przyrodnicze. Fizyka i chemia były prowadzone na wysokim poziomie. Maria interesowała się również literaturą. Pisała wiersze, a także czytała w oryginale utwory poetów francuskich, rosyjskich i niemieckich.

Wykłady na Uniwersytecie miały stanowić preludium do dalszej nauki. Powstaje jednak problem: Bronia i Mania koniecznie chcą się kształcić dalej, a studia zagraniczne są bardzo kosztowne. Na domiar złego na skutek nietrafnych inwestycji ojca rodzina Skłodowskich znalazła się w tarapatach finansowych. Wreszcie siostry znajdują rozwiązanie: najpierw do Paryża wyjedzie na studia medyczne starsza, Bronia; Maria będzie zarabiać jako nauczycielka w Polsce i dosyłać siostrze pieniądze. Potem Bronia podobnego wsparcia udzieli Marii.

Zgodnie z umową, od stycznia 1886 roku Mania zostaje guwernantką (z pensją 500 rubli rocznie) we dworze państwa Żórawskich, we wsi Szczuki. Jednak po dwóch latach jej ambitne plany o mały włos nie biorą w łeb. Zakochuje się, z wzajemnością zresztą, w synu państwa Żórawskich - Kazimierzu. Jednak rodzice młodzieńca nie chcieli nawet słyszeć o małżeństwie z panną bez posagu, a syn nie potrafił się im przeciwstawić.

Była to bardzo bolesna lekcja. Uboga panna opuściła zamożnych gospodarzy, zachowując przez całe życie ostrożność w relacjach z ludźmi i przywdziewając pancerz, który osłaniał jej delikatną duszę. W liście do Kazi Przyborowskiej Maria napisze:

„Przeżyłam bardzo ciężkie dni i jeżeli mi co pamięć ich osładza, to tylko to, że bądź co bądź wyszłam z tego wszystkiego uczciwie i z podniesioną głową [...]. Kto tak wszystko odczuwa jak ja, a zmienić tego nieszczęsnego usposobienia nie jest w stanie, powinien się z nim kryć przynajmniej”.

Kazimierz Żórawski, późniejszy znany matematyk, profesor i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, zachował jednak wspomnienie swej młodzieńczej miłości. Pod koniec życia często siadywał zadumany pod warszawskim pomnikiem uczonej.

Nową pracę znalazła Maria u rodziny Fuchsów w Sopocie, gdzie spędziła kolejny rok, wciąż wspierając finansowo Bronisławę. Tymczasem w marcu roku 1890 przychodzi list z Paryża: Bronia, która w międzyczasie poślubiła Kazimierza Dłuskiego, zapraszała siostrę do siebie, oferując jej wikt i opierunek. Niestety, Marii nie było wówczas stać na czesne, poza tym nadal liczyła na ślub z Kaziem Żórawskim, z którym widywała się w Warszawie. Z obu tych względów wróciła do ojca, u którego przebywała do jesieni 1891 roku, dorabiając sobie korepetycjami.

W tym samym roku przed 23-letnią guwernantką otwierają się nowe możliwości: uzyskuje dostęp do Laboratorium Muzeum Przemysłu i Rolnictwa, gdzie kierownikiem pracowni fizycznej jest jej starszy kuzyn, Józef Boguski. Ten zdolny fizykochemik był wcześniej asystentem samego Dmitrija Mendelejewa, z którym po powrocie do Polski utrzymywał nadal przyjacielskie stosunki. W tymże laboratorium Maria po raz pierwszy zetknęła się z pracą naukowo-badawczą i być może wtedy właśnie na poważnie zaczęła myśleć o swej naukowej przyszłości. Tak, czy inaczej, z pewnością żadne z nich nie przypuszczało, że zaledwie po ośmiu latach Boguski z dumą będzie mógł zakomunikować swemu nauczycielowi o wielkich odkryciach ukochanej kuzynki.

 Wymarzony Paryż, studia i małżeństwo

Po ustawicznych naleganiach siostry i… otrzymaniu listu od Kazimierza, który ostatecznie z nią zerwał, Maria Skłodowska wyjeżdża wreszcie w listopadzie 1891 roku do francuskiej stolicy. Zapisuje się na Wydział Nauk Ścisłych, zdaje egzaminy i podejmuje studia na Sorbonie. Mieszka na jednym z poddaszy Dzielnicy Łacińskiej w bardziej niż skromnych warunkach. Rano chodzi na wykłady, po południu do laboratorium, wieczorami przesiaduje w bibliotece, gdzie jest cieplej i jaśniej niż w jej klitce na szóstym piętrze. Często marznie, żywi się głównie rzodkiewkami i herbatą, ale uczy się na okrągło. Nie wiadomo kiedy jeszcze znajduje czas, by udzielać korepetycji, dzięki którym z trudem zarabia na utrzymanie.

Trud i samozaparcie sowicie się opłacił: w dwa lata później Maria uzyskała, i to z pierwszą lokatą, licencjat z fizyki. Od razu podejmuje pracę w laboratorium profesora Lippmana, promotora jej pierwszej samodzielnej pracy naukowej, nie przerywając zresztą studiów, które wieńczy w roku 1894 uzyskaniem licencjatu z matematyki.

W tym samym roku Skłodowska poznaje Piotra Curie, wykładowcę fizyki w Szkole Fizyki i Chemii Przemysłowej, świetnie zapowiadającego się doktoranta, pracującego w laboratorium Becquerela. Początkowo połączyły ich wspólne zainteresowania: Curie zarekomendował Becquerelowi swą znajomą z Polski, a ten ostatni zaproponował jej studia doktoranckie pod swoją opieką.

Z biegiem czasu pomiędzy Marią i Piotrem rodzi się nieśmiałe zrazu uczucie Pomimo to w sierpniu ona jedzie na zasłużone wakacje, nie zobowiązawszy się do niczego, nawet do powrotu. Jako wielka entuzjastka i patriotka – pragnęła kontynuować pracę naukową na jednej z uczelni krajowych w ówczesnej Galicji, w Krakowie lub Lwowie. Jednak jej osobiste starania w kraju o możliwość podjęcia pracy naukowej spełzły na niczym. Z bólem w sercu i wielkim rozczarowaniem, a równocześnie z olbrzymią wolą poświęcenia się nauce wraca jesienią 1894 roku do Paryża. Przedtem jednak ze Szwajcarii wysyła kartkę do Piotra, na którą on w odpowiedzi napisze:

„… jakże by pięknie było - nawet nie mogę w to uwierzyć - gdybyśmy spędzili życie razem, zapatrzeni w nasze ideały: Pani ideał patriotyczny oraz nasze wspólne ideały - ogólnoludzki i pracy naukowej…”.

Słowa te widocznie nie pozostały obojętne dla panny Skłodowskiej, skoro po powrocie kontynuuje tę coraz bardziej osobistą znajomość.

Rok 1895 zapisał się dla tej pary w sposób szczególny. Najpierw Piotr Curie otrzymał tytuł doktora fizyki. A Maria? Kilka miesięcy waha się jeszcze (być może ze względu na ów ideał patriotyczny) aby wreszcie 26 lipca wyjść za niego za mąż. 

 

Gdy przed ślubem Marii Skłodowskiej z Piotrem Curie, teściowa siostry Skłodowskiej zaproponowała wykonanie ślubnej sukni, to Maria napisała do niej takie słowa: "Mam tylko jedną suknię, tę którą noszę co dzień. Jeśli więc pani ma zamiar dać mi taki właśnie prezent, to prosiłabym o suknię ciemną i bardzo praktyczną, tak abym mogła potem nosić ją w laboratorium".

Ślub cywilny odbył się w podparyskim Sceaux, gdzie mieszkali rodzice Piotra. Panna młoda ubrana jest w prostą granatową garsonkę i niebieską bluzkę. Nie ma welonu i obrączek. Na weselu podano pieczonego indyka i brzoskwinie. Rozmowa przy stole toczy się wartko, bo wszyscy członkowie rodziny Marii, którzy przyjechali z Polski, mówią po francusku. „Po obiedzie goście grali w bule na łące nieopodal domu” - pisze Susan Quinn w książce „Życie Marii Curie”. „Następnie Piotr i Maria wyruszyli do Bretanii, by wypróbować prezent ślubny, jaki sami sobie sprawili. Za pieniądze ofiarowane przez jednego z kuzynów nabyli parę nowych, błyszczących rowerów”.

Najpiękniejsze odkrycia

"Najpiękniejszym odkryciem Piotra Curie jest Maria Skłodowska-Curie” – powiedział kiedyś Frederick Soddy, słynny chemik brytyjski, laureat nagrody Nobla w roku 1921. Po kilkudziesięciu latach z poważnym uczonym podjęła żartobliwą polemikę profesor Helene Joliot-Langevin, wnuczka Marii i Piotra, mówiąc te słowa: „…moja babcia dokonała najpiękniejszego odkrycia swego życia. W 1894 roku odkryła Piotra Curie”.

A zatem odkryli się wzajemnie, pokochali, pobrali, i pojechali na miesiąc miodowy do Bretanii. Po powrocie podjęli wspólną pracę w słynnej potem szopie przy ulicy Lhomond. Maria i Piotr znakomicie się uzupełniali. On zajmował się teorią i abstrakcją, ona opierała się na konkretach, mocno stąpając po ziemi.

„Mój dziadek w chwili spotkania z babcią miał trzydzieści pięć lat i był wybitnym fizykiem, ale jednocześnie bujającym w obłokach marzycielem i fantastą - wspomina pani profesor. - Uwielbiał medytować, był kompletnie niezorganizowany; potrafił harować jak wół przez trzy miesiące, by potem przez pół roku nie tknąć fizyki w ogóle.[…] Babcia była bardziej cierpliwa od dziadka, świetnie zorganizowana, odważna, o bardzo silnej osobowości.”

Małżonkowie całe życie spędzali w laboratorium, wpatrując się w żarzące się rurki, niczym w czarodziejskie światełka. Rozwiązań poszukiwali we dwoje, znajdowali je razem. Trwała niezwykle owocna współpraca naukowa, która już wkrótce miała nabrać światowego znaczenia.

Magiczna siódemka

Nie sposób oprzeć się stwierdzeniu, iż siódemka w rodzinie Marii zajmuje miejsce specjalne. Jak wiadomo, ona sama urodziła się 7 listopada roku 1867. W wieku lat 27 poznała męża, a w trzy lata później, we wrześniu roku 1897, po raz pierwszy zostaje mamą, wydając na świat córkę, Irenę. Jak się wkrótce okazało dziewczynka odziedziczyła talent i niebywałe zdolności do przedmiotów ścisłych po rodzicach; w roku 1918 Irena Curie uzyskuje licencjat z fizyki i zostaje asystentką swej bardzo już sławnej mamy. W siedem (!) lat później broni pracy doktorskiej, a mając lat 37, już jako Irena Curie-Joliot, wraz mężem, Fryderykiem Joliot dokonuje odkrycia zjawiska sztucznej promieniotwórczości. W roku 1935 małżonkowie Joliot zostają za to uhonorowani Nagrodą Nobla z chemii.

Zanim to jednak nastąpi Maria (także w wieku 37 lat) urodzi drugą córkę, Ewę, ale na tym bynajmniej nie koniec numerologii. W roku 1927 pani Skłodowska-Curie zostaje bowiem babcią Heleny Joliot, przyszłej kolejnej uczonej w rodzinie (tradycja w końcu zobowiązuje), znanej w naukowym świecie jako (cytowana wyżej) profesor Helena Joliot-Langevin.

Polon, rad i promieniotwórczość
Rok 1898 stanowi dla pary uczonych prawdziwy przełom w ich karierze naukowej. Najpierw Maria publikuje pierwszą swą samodzielną pracę naukową pt. „Własności magnetyczne zahartowanej stali” Dalsze miesiące przynoszą zwieńczenie ciężkiej i żmudnej pracy prowadzonej w nieogrzewanej szopie przy ul. Lhomond, którą określano mało pochlebnie jako „podobną do stajni i piwnicy na kartofle”. W zimie jest tam przeraźliwie zimno, latem gorąco. Nie ma wyciągu i część badań trzeba przeprowadzać na dworze. Kiedy pada, trzeba z kolei wszystko znosić do wewnątrz. Jednak to dawne prosektorium stało się kuźnią ich największych odkryć. Posługując się elektrometrem sporządzonym przez Piotra, aparaturą na kwarc piezoelektryczny i komorą jonizacyjną zrobioną z puszek po konserwach, przyrządami sporządzonymi dzięki umiejętnościom konstrukcyjnym męża z drutu, drewna, kleju, kryształów, blachy i szkła, małżonkowie Curie badali aktywność elektryczną, generowaną przez różne minerały i pierwiastki. Szczególnie interesowały ich promienie odkryte dwa lata wcześniej przez Becquerela, a emitowane przez związki uranowe. Dziś trudno w to uwierzyć, ale uczeni używali komory próżniowej wykonanej ze sklejki, w której próżnię wytwarzali za pomocą ręcznej pompki. Podczas systematycznych badań minerałów zawierających uran i tor stwierdzili, że niektóre z nich wykazują większą zdolność do emisji promieni Becquerela niżby to wynikało z zawartości w nich tych pierwiastków. Wyrazili zatem przypuszczenie, że minerały te zawierają w sobie inne, silniejsze pierwiastki od dotychczas znanych. 18 lipca Maria opublikowała doniesienie o dotychczasowych wynikach badań:

„...Przypuszczamy, że ciało, które wyodrębniliśmy ze smółki uranowej, zawiera nieznany jeszcze metal, zbliżony do bizmutu ze swoich właściwości chemicznych. Jeśli istnienie tego metalu się potwierdzi, proponujemy dla niego nazwę „polon” - od imienia ojczyzny jednego z nas.”

 
Wysiłki przez nich podejmowane w celu wyodrębnienia drugiego nowego pierwiastka znajdującego się w blendzie smolistej, stały się przedmiotem legendy naukowej. Były też dowodem uporu i poświęcenia Marii. Pracując dzień i noc w dziurawej szopie, małżonkowie napotykali na „niesłychane trudności z powodu zupełnie nieodpowiednich warunków, braku odpowiedniego miejsca do pracy, braku pieniędzy i pracowników”. Mieszali tony blendy smolistej (bezwartościowych odpadków podarowanych im przez rząd austriacki) z tonami wody, wykonując tysiące frakcjonowań i destylacji. „Niekiedy wypadało mi spędzić cały dzień na mieszaniu gotującej się masy ciężkim prętem żelaznym, prawie tak wielkim jak ja sama” - napisała uczona w autobiografii.

Wreszcie 26 grudnia państwo Curie oznajmiają światu o istnieniu radu. Po raz pierwszy w historii fizyki pojawia się także wymyślony przez Marię termin „promieniotwórczość”:

„…Wyżej wyszczególnione fakty każą nam przypuszczać, że w tym nowym związku promieniotwórczym znajduje się nowy pierwiastek, który proponujemy nazwać radem. Nowy ten związek zawiera na pewno bardzo znaczną ilość baru, mimo to jednak jest on silnie promieniotwórczy. Promieniotwórczość radu musi być zatem ogromna”.

Podobno po latach, widząc dużo większe znaczenie i zastosowanie radu, jego odkrywczyni (nadal „zapatrzona w swój ideał patriotyczny”) miała wyrazić opinię, że szkoda, iż jego właśnie nie nazwała polonem.

W wolnych chwilach - dom i rodzina
Maria stara się być przykładną żoną. Kupuje księgę ze złotym napisem „Wydatki” i odnotowuje w niej ten pierwszy zakup (1,90 franka). Skwapliwie wypełnia rubryki: komorne, wydatki na życie, pensje dla służby, choroby, wydatki Pana, wydatki Pani, także specjalną rubrykę „Pojazdy-Kaprysy”. Tytuł tej ostatniej Maria przekreśla i dopisuje słowo „Rowery”. W tej księdze (i następnych - Maria prowadziła podobne notatki przez długie lata) są ślady częstych wizyt w teatrze, na kolacjach wydawanych przez Towarzystwo Fizyczne, a także zapis o wieczorze spędzonym w wynalezionym w roku 1896 kinematografie.

11 marca 1897, w tydzień po imieninach przyjaciółki, Kazi Przyborowskiej, Maria pisze:

„Kochana Kaziu, spóźniam się w tym roku z moim listem, ponieważ w ostatnich czasach czułam się bardzo niezdrowa, co mi swobodę myśli potrzebną do pisania odbierało. Spodziewam się zostać matką, i ta nadzieja okrutnie mi się daje we znaki”.

Córka - Irena Curie - przyszła na świat w domu, 12 września 1897 r. Fakt ten odnotowany został w księdze wydatków zapisem: „szampan - 3 franki, telegramy 1,10 franka”.

W przerwach między ciężką pracą w laboratorium Maria cały czas prowadzi dom. W lipcu 1898 roku, czyli w trakcie odkrywania polonu,  na marginesie książki kucharskiej notuje przepis na konfiturę z agrestu:

„Wzięłam osiem funtów owocu i tyleż kryształu. Smażyłam dziesięć minut, potem przepuściłam przez dość gęste sito. Wyszło 14 słoików bardzo dobrej galarety, nieprzezroczystej wprawdzie, ale która za to doskonale stanęła”.

 Doktorat, medal i przeboje z Noblem
Pierwsze lata nowego stulecia przynoszą małżonkom Curie światowe uznanie i wielkie osiągnięcia naukowe. Już od roku 1900 Maria, wespół z najwybitniejszymi uczonymi Sorbony i College de France, pracuje w Wyższej Szkole Normalnej w Sévres, jako pierwszy profesor – kobieta. W dwa lata później ustala własności radu. Niestety w tym samym roku 1902 umiera Władysław Skłodowski, ojciec Marii. Nie dane mu było dożyć wielkich triumfów córki, która w czerwcu 1903, jako pierwsza kobieta we Francji, broni pracy doktorskiej pt. „Badanie ciał promieniotwórczych”. Egzaminatorzy do zdobytego przez nią tytułu dodali określenie „trés honorable” (bardzo zaszczytnie).

Prawdziwe zaszczyty jednak przychodzą u schyłku roku: najpierw w listopadzie Royal Society w Londynie przyznaje małżonkom Curie jedno z najwyższych odznaczeń w świecie naukowym – medal Davy’ego, a 10 grudnia Maria, wraz z mężem i Antoine Henri Becquerelem, zostaje uhonorowana Nagrodą Nobla za odkrycie polonu i radu oraz za odkrycie zjawiska promieniotwórczości naturalnej. Była to pierwsza Nagroda Nobla, w której wyróżniono przedstawiciela narodowości polskiej.

Oficjalny powód, dla którego ani Maria, ani Piotr Curie nie zjawili się 10 grudnia 1903 roku w Sztokholmie, brzmiał: „złe samopoczucie obydwojga małżonków i nawał pracy na uczelni”. Państwo Curie wystosowali niezwykle uprzejmy list w tej sprawie.

 

Według Karin Blanc, dawnej francuskiej attaché kulturalna w Szwecji, która od lat bada francuskie i szwedzkie archiwa na temat Marii Curie i nagród Nobla, autorki książki „Marie Curie et le Nobel”, jest to tylko część prawdy. Zły stan zdrowia z pewnością nie był wyłącznie dyplomatyczną wymówką. Maria w sierpniu 1903 roku urodziła przedwcześnie córeczkę, która zmarła, i po tym zdarzeniu długo nie mogła dojść do siebie. Piotr w tym czasie coraz bardziej cierpiał z powodu silnego napromieniowania; przychodziły takie chwile, że nie mógł zbyt długo stać z powodu ustawicznego drżenia nóg. Po drugie akurat w tym czasie ważyły się losy posady Piotra na Sorbonie. Curie uważał, że Nagroda Nobla najprawdopodobniej przesądzi sprawę jego stanowiska, nie chciał jednak opuszczać Paryża w najważniejszym momencie. I wreszcie po trzecie - małżonkowie Curie najwyraźniej nie mieli ochoty odbierać Nobla wspólnie z Antoine Henri Becquerelem, swoim francuskim kolegą, którego serdecznie nie znosili.

Becquerel otrzymał połowę nagrody, podczas gdy małżeństwo Curie musiało się zadowolić jej pozostałą częścią. Mało brakowało, a Maria w ogóle nie znalazłaby się w gronie laureatów. Karin Blanc prześledziła krok po kroku, kto nominował Skłodowską-Curie do nagrody, a także, kto jej podkładał nogę. Okazało się, że tym drugim był wybitny francuski matematyk Henri Poincaré, który promował wyłącznie Becquerela i Piotra Curie. Co więcej, ze śledztwa przeprowadzonego przez panią Blanc wynika, że Becquerel nie tylko wiedział o tej nominacji, ale brał aktywny udział w jej przygotowaniu, co stało w skrajnej sprzeczności z regulaminem nagrody. Na szczęście sprzymierzeńcami w batalii o uznanie roli Marii okazali się szwedzcy fizycy z Knutem Agströmem na czele i ich zdanie przeważyło.

Sztokholm ostatecznie doczekał się na wizytę państwa Curie, tyle że nastąpiło to dopiero w czerwcu 1905 roku. Ceremonia wręczenia nagrody była skromna, ale uroczysta (czek powędrował do Paryża we właściwym czasie, tj. półtora roku wcześniej), zaś obowiązkowy wykład noblowski wygłosił wyłącznie Piotr. Maria siedziała tuż obok za katedrą i słyszała wyraźnie, jak ukochany mąż raz po raz wymienia jej imię, jako osoby mającej istotny udział w nagrodzonym odkryciu.

Ciężar sławy, szczęście rodzinne i wielka tragedia
W ciągu niemal jednego dnia życie państwa Curie zmieniło się w koszmar. Bardzo źle znosili ciężar sławy, czego dowodem jest list, który w styczniu 1904 napisał Piotr:

„Drogi Przyjacielu! Od dawna chciałem do Pana napisać, proszę mi wybaczyć, że nie zrobiłem tego dotąd, ale to z winy idiotycznego życia, jakie obecnie prowadzę. Widział Pan ten nagły atak uwielbienia dla radu. Pociągnęło to za sobą dla nas wszystkie rozkosze chwilowej popularności: ścigali nas dziennikarze i fotografowie ze wszystkich państw świata, posuwając się aż do przytaczania rozmowy mojej córki z niańką i do opisywania naszego kota w czarne i białe łaty…”.

Dwa miesiące później Maria napisze do brata:

„Od czasu tej nieszczęsnej nagrody Nobla nic prawie nie mogliśmy robić i zaczynam się siebie pytać, czy otrzymane pieniądze nam to nagrodzą, bo ostatecznie ludzie, u których kupuję mięso, węgiel, cukier etc. są bogatsi ode mnie, a nie doznają stąd takich udręczeń […] Wczoraj jeden Amerykanin pisał do mnie z prośbą, abym mu pozwoliła konia wyścigowego ochrzcić moim nazwiskiem.”

Wkrótce, zgodnie z przewidywaniami, władze Sorbony przyznały Piotrowi stanowisko profesora i zezwoliły na założenie własnego laboratorium, w którym Maria została kierownikiem badań.

W tym samym roku małżonkowie Curie otrzymują jeszcze jedną nagrodę – „Ozyrysa” w wysokości 20 tys. franków. Część tej kwoty Maria postanowiła przeznaczyć na wykończenie Sanatorium Dłuskich w Zakopanem, a część na pomoc biednym studentom z Polski i dla szczególnie zdolnej seminarzystki w Sévres.

Dzięki obu nagrodom nienajlepsza dotąd sytuacja finansowa rodziny zaczęła się poprawiać, co zwłaszcza w tym czasie miało istotne znaczenie, bowiem 6 grudnia 1904 roku Maria powiła drugą córkę, Ewę. Tym razem wszystko zakończyło się szczęśliwie, zarówno  dla mamy, jak i dla córki. Najbliższe półtora roku to bodaj najszczęśliwszy okres w życiu rodziny Curie.

Ich szczęście rodzinne nie trwa jednak długo: 19 kwietnia 1906 roku na ulicy Dauphine, pod kołami wozu konnego ginie w tragicznym wypadku Piotr Curie. Była to dla Marii prawdziwa katastrofa - straciła bowiem towarzysza życia i pracy. Zrozpaczona i osamotniona po kilkunastu dniach zaczyna pisać dziennik, w którym zwraca się do nieżyjącego męża.

„…Wchodzę do salonu. Mówią mi: «On nie żyje». Czy można pojąć podobne słowa? Piotr nie żyje, ten sam, którego widziałam, jak w dobrej formie wychodził dziś rano z domu, ten sam, którego miałam nadzieję trzymać w ramionach wieczorem. A teraz zobaczę go martwego, i to już koniec, na zawsze. Bez przerwy powtarzam Twoje imię «Piotrze, Piotrze, Piotrze, mój Piotrze». To go niestety nie wróci. Odszedł na zawsze, zostawiając po sobie pustkę i rozpacz…[…]

Po ulicy chodzę jak zahipnotyzowana, nie dbając o nic. Nie zabiję się, nawet nie pragnę popełnić samobójstwa. Czyż jednak wśród tych wszystkich pojazdów nie znajdzie się taki, który sprawi, że podzielę los mojego ukochanego?”

Praca, metaliczny rad i Legia Honorowa
Jedynym ratunkiem dla Marii okazuje się ciężka praca. Na szczęście Rada Wydziałowa postanawia utrzymać katedrę utworzoną dla Piotra Curie i powierzyć ją jego żonie wraz z pełnią władzy nad laboratorium. W listopadzie 1906 przejmuje schedę po Piotrze, ale jedynie jako „prowadzącej wykłady zlecone”. Dopiero dwa lata później, w roku 1908, uczona została mianowana profesorem zwyczajnym Sorbony, jako pierwsza kobieta w dziejach Francji. 

Dla Marii istniało tylko laboratorium i córki. Czas dzieliła między katedrę i wychowywanie dzieci – Ireny (późniejszej noblistki) i Ewy. Z domu rodzinnego oprócz patriotyzmu i zamiłowania do matematyki i fizyki wyniosła również wzorzec wszechstronnego rozwoju dziecka. Dlatego, mając zastrzeżenia do nauczania we francuskich szkołach publicznych, zorganizowała prywatne nauczanie dla dzieci swoich i przyjaciół. Nauczycielami byli aktualni lub przyszli nobliści: Maria uczyła fizyki, Jean Perrin chemii, Paul Langevin matematyki, żona Perrina, Helene, historii i języka francuskiego, oprócz tego dzieci poznawały literaturę, malarstwo, rzeźbę, język angielski i niemiecki oraz uczestniczyły w ćwiczeniach praktycznych. Ponadto Irena i Ewa uczyły się u guwernantek języka polskiego. Wszystkie dzieci odbywały spacery na świeżym powietrzu, gimnastykowały się i uprawiały różne sporty, ponieważ Maria Curie zawsze ogromną wagę przywiązywała do ćwiczeń fizycznych. Kiedyś razem z Piotrem jeździli na rowerach, pływali, chodzili po górach. Teraz również z córkami spędzała wakacje w górach i nad morzem. Wśród rodziny i znajomych słynęła z tego, że świetnie pływała żabką.

Chociaż nie była wylewną osobą – wręcz odwrotnie - bardzo skrytą, surową, niezwykle ascetyczną i nie okazującą emocji, to jednak kochała swoje dzieci i robiła wszystko, by zapewnić im wszechstronny rozwój.

 

Gdy William Thomson, znany jako lord Kelvin, podważył istnienie radu w postaci odrębnego pierwiastka, twierdząc, że rad to ołów z niewielką domieszką helu, Maria z bezgraniczną wytrwałością i poświęceniem, naukowo i metodycznie zaczęła dążyć do wyodrębnienia radu w stanie metalicznym, prowadząc jednocześnie wykłady na Sorbonie i w Sévres (pracowała tutaj jako nauczycielka fizyki w żeńskim seminarium) oraz przygotowując 2−tomowy traktat o promieniotwórczości. Wreszcie w 1910 roku przyszedł sukces – udało się otrzymać metaliczny rad oraz polon niemal w czystej postaci. Udowodniła, że rad jest białym, lśniącym metalem a temperatura jego topienia wyznaczyła na +700°C. Uzyskała również emanacje – gaz, który wydzielał się z radu, a który już w niedalekiej przyszłości miał być wykorzystany do leczenia różnego rodzaju chorób.

Rok 1910 przyniósł Marii jeszcze dwa ważne wydarzenia: pierwszym było przedstawienie jej do odznaczenia Legią Honorową, której przyjęcia odmówiła, podobnie jak zrobił to wcześniej Piotr Curie, drugie to odmowa przyjęcia do Paryskiej Akademii Nauk, do czego namówili ją koledzy (jeden z dziennikarzy odmowę zinterpretował jako reakcję na określenie się Marii Curie jako katoliczki, co było źle widziane w dobie politycznych zawirowań – niepokojów demograficznych i napięć nacjonalistycznych).

W roku następnym przygotowała wzorzec dla radu, złożony w Sévres pod Paryżem, w postaci kilkucentymetrowej cienkiej szklanej rurki, wewnątrz której umieszczono sól radu, służącą do oznaczania ciężaru atomowego tego pierwiastka.

Konferencje Solvayowskie
W roku 1911 założyciel Międzynarodowego Komitetu Fizyki i Chemii, wynalazca i bogaty przemysłowiec belgijski Ernest Solvay, wpadł na pomysł zorganizowania i sfinansowania cyklicznych (co dwa lata) zjazdów najwybitniejszych fizyków i chemików Europy. Zyskały one miano Konferencji (Kongresów) Solvayowskich, odbywają się po dzień dzisiejszy i cieszą się wielką sławą.

Pierwsza z nich, pod hasłem „Teoria promieniowania i kwanty”, miała miejsce w październiku 1911 roku w Brukseli, która stała się siedzibą wszystkich następnych. Wśród 24 zaproszonych sław (najmłodszym uczestnikiem był Albert Einstein) znalazła się Maria Skłodowska-Curie.

Brała ona aktywny udział we wszystkich zorganizowanych przed II wojną światową konferencjach, a w sześciu z nich (w latach 1911, 1913, 1921, 1924, 1927, 1930) jako jedyna kobieta. Hegemonię Marii przerwała dopiero VII Konferencja Solvayowska w 1933 roku, do udziału w której zaproszona została także córka podwójnej noblistki, Irena Curie-Joliot wraz ze swym mężem Fryderykiem, oraz znana uczona austriacka, współodkrywczyni protaktynu,  Lise Meitner.

Uczestnictwo Marii Skłodowskiej-Curie w konferencjach Solvayowskich jest znaczące z punktu widzenia fizyki. Wyrażając na pierwszej konferencji pogląd, że za zjawisko promieniotwórczości jest odpowiedzialna wewnętrzna część atomu: „...niedostępna naszym środkom działania i prawdopodobnie naszym środkom obserwacji z wyjątkiem momentu, gdy atom eksploduje...”, przepowiedziała w istocie istnienie jądra atomowego, odkrytego wkrótce przez Rutherforda.

 
 Konferencja Solvayowska w 1911 roku
Na drugiej Konferencji Solvayowskiej „Struktura materii” w 1913 roku Maria Skłodowska-Curie rozróżniła w atomie elektrony „peryferyjne” i elektrony „jądrowe”, których istnienie ujawnia się w promieniotwórczości: „strumień tych elektronów stanowi promienie ß […] taki elektron nie może być oddzielony od atomu, który go zawiera, bez jego destrukcji...”. Trzecim, przedstawionym na następnej konferencji (w 1921 roku) stwierdzeniem było przewidzenie charakteru sił odpowiedzialnych za strukturę jądra atomowego. Wypowiedź: „...na małych odległościach między składowymi jądra działają siły o charakterze nieelektromagnetycznym...” potwierdzona została doświadczalnie dopiero w roku 1932.

Bodaj najsłynniejszą okazała się jednak V Konferencja Solvayowska „Elektrony i fotony” zorganizowana w 1927 roku, na której najwybitniejsi fizycy świata dyskutowali o nowo sformułowanej teorii kwantowej. W rolach głównych wystąpili Albert Einstein i Niels Bohr. Z 29 uczestników 17 to istniejący lub przyszli nobliści.

W atmosferze skandalu

W roku 1911 tylko dwóch głosów zabrakło jej do tego, aby stała się jednym z czterdziestu członków Akademii Francuskiej. We-dług niektórych ocen zadziałały tu w znacznej mierze ataki prasy, w gwałtowny sposób przejawiającej nieufność wobec rzadkiego jeszcze wówczas zjawiska, jakim była kobieta-naukowiec, a także ksenofobiczną postawę wobec cudzoziemców.

Wkrótce po porażce w Akademii spadł na Marię kolejny cios, który omal nie zrujnował jej kariery i pozycji społecznej. Głośnym echem odbił się w prasie bulwarowej we Francji i poza jej granicami romans uczonej ze swoim współpracownikiem i uczniem Piotra Curie, Paulem Langevin, który trwał od lata 1910 do roku 1911. Langevin (żonaty i mający czworo dzieci, choć jego małżeństwo od dawna się nie układało), fascynował Marię-uczoną nie tylko jako obdarzony „cudowną inteligencją” (jak o nim pisała w liście do przyjaciółki, Heleny Perrin) fizyk. Podobno w 1906 r. wymyślił słynną formułę E=mc2, ale miał pecha, bo wcześniej na ten sam pomysł wpadł Albert Einstein.

Przystojny i pełen uroku osobistego Paul także (a może przede wszystkim) wypełniał pustkę w życiu Marii-kobiety, powstałą po śmierci męża. Ona sama w oczach prasy, zwłaszcza brukowej, stała się osobą rozbijającą rodzinę Langevin; po wtóre była od Paula o 5 lat starsza, a na domiar złego - była cudzoziemką. Jako że była zdeklarowaną ateistką i pochodziła z Polski, która dla większości Francuzów była utożsamiana z bliżej nieokreślonym terytorium pod berłem cara, gdzie znaczny procent ludności stanowili Żydzi, snuto przypuszczenia, że jest Żydówką (co w tamtych czasach było w ksenofobicznych kręgach Francji uważane za mocno podej-rzane) pomimo, że w rzeczywistości pochodziła ze szlacheckiego polskiego rodu Dołęga-Skłodowski, a w dzieciństwie została ochrzczona w wierze katolickiej. Domniemania paryskich brukowców oparte były na tym, że Maria nosiła po babce drugie imię Salomea, które w Polsce było bardzo popularnym imieniem chrześcijańskim, zaś we Francji kojarzyło się z Salomé, używanym przez Żydówki. Gazety przez dłuższy czas epatowały się tym romansem, umieszczając sprawę na pierwszych stronach. 4 listopada 1911 roku. „Le Journal”, jeden z największych paryskich dzienników, zamieszcza na pierwszej stronie artykuł „Historia miłosna pani Curie i profesora Langevina”: „Ognie radu, który promieniuje tajemniczo na wszystko, co go otacza, zrobiły nam niespo-dziankę. Wznieciły pożar w sercach uczonych, którzy z uporem studiują jego działanie; tymczasem żona i dzieci uczonego toną we łzach...”. Protesty Marii, o ile w ogóle były drukowane, zamieszczano drobnym drukiem, mimochodem, na ostatnich stronach.

Niestety, tym razem niewłaściwie ulokowała swoje uczucia, bowiem kilka lat później Langevin spłodził nieślubne dziecko z jedną ze swych byłych studentek. Ironią losu było to, że na jego prośbę Maria zorganizowała młodej matce posadę w swym laborato-rium.

Niezwykłym zbiegiem okoliczności jest fakt, że wiele lat później Michel Langevin, wnuk Paula, ożenił się z Hélène Joliot, wnuczką Marii Skłodowskiej-Curie. Na dodatek oboje byli - podobnie jak ich rodzice i dziadkowie - naukowcami (w ich przypadku - fizykami nuklearnymi); Hélène Joliot-Langevin (ur. w 1927) jest obecnie emerytowanym dyrektorem badań w CNRS (Centre national de la recherche scientifique) w Paryżu.

Krytyczne dni i drugi Nobel
7 listopada 1911 roku (w 44 urodziny Marii, a więc znów siódemka!) Komitet Noblowski przyznaje jej kolejną nagrodę, tym razem z chemii, za prace nad polonem i radem oraz za wyodrębnienie go w czystej postaci. Okoliczności przyznania i wręczenia tej drugiej nagrody każą twierdzić, że był to jeden z najbardziej dramatycznych momentów w całej historii Nobli. Maria była bowiem jedyną laureatką, którą oficjalnie poproszono, aby nie przyjeżdżała po odbiór nagrody, a najlepiej w ogóle z niej zrezygnowała. Powodem był ów nieszczęsny romans i nagonka na Marię, rozpętana we francuskiej prasie. Szwedzi obawiali się skandalu w czasie ceremonii wręczania nagród.

Na przełomie listopada i grudnia 1911 roku pomiędzy Paryżem a Sztokholmem trwała gorączkowa wymiana korespondencji. Zaniepokojony eskalacją zamieszania szwedzki uczony, członek Komitetu Noblowskiego, Svante Arrhenius pisze do Marii, że Akademia najwyraźniej pospieszyła się ze swoim werdyktem i sugeruje, by pani Curie nie pojawiała się w Sztokholmie.

„Uważam, że nie ma żadnego związku pomiędzy moją pracą naukową a życiem prywatnym odważnie i rzeczowo replikuje Maria. [...] Z zasadniczych przyczyn nie zgadzam się z poglądem, że potwarz i zniesławienie mogą mieć wpływ na ocenę wartości pracy naukowej. Jestem przekonana, że opinię tę podziela wielu ludzi. Bardzo mi przykro, że jest Pan innego zdania”.

Do Arrheniusa napisał również Paul Langevin. W długim liście opisał całą sytuację, wyjaśniając jakie kręgi kryły się za wywołaną kampanią oszczerstw. Zaapelował także do Komitetu Noblowskiego o nieuleganie wpływom tej, z gruntu niesprawiedliwej, kampanii.

W końcu, zebrawszy raz jeszcze całą swą siłę i odwagę, Maria bohatersko podjęła wyzwanie.

Ubrana w skromną czarną koronkową suknię, blada jak płótno, ale bardzo piękna, tak szczupła, że niemal przezroczysta, odebrała z rąk króla Gustawa V medal i dyplom. 11 grudnia, w amfiteatrze Królewskiej Szwedzkiej Akademii Nauk, wygłosiła pewnym głosem wspaniały wykład noblowski o promieniotwórczości i ukłoniła się skinieniem swojej, prawie już całkiem siwej, głowy. Audytorium - wybitni uczeni z całego świata, cały niemal sztokholmski korpus dyplomatyczny i rodzina królewska - nagrodziło ją burzą oklasków. Bez najmniejszych zakłóceń przebiegła też wieczorna kolacja u króla, podczas której Marię usadowiono niemal naprzeciw szwedzkiego monarchy.

Ten ogromny wysiłek do cna wyczerpał jej nadwątlone siły. 29 grudnia Maria zostaje hospitalizowana z powodu depresji oraz choroby nerek. Konieczna była operacja; ze względów bezpieczeństwa nazwa i adres szpitala były utrzymywane w tajemnicy. Kiedy stan zdrowia uczonej nieco się poprawił wyjechała do Anglii. Tam, pod troskliwą opieką swej przyjaciółki, znanej fizyczki Herthy Ayrton, z dala od wciąż żądnych sensacji dziennikarzy, bardzo długo dochodziła do siebie. Upłynie cały rok, zanim będzie mogła pracować, jak dawniej.

 Delegacja Towarzystwa Naukowego Warszawskiego i Instytut Radowy
Tymczasem Józef Boguski, podówczas profesor chemii na Uniwersytecie Warszawskim nadal utrzymywał z kuzynką bliskie kontakty. W maju roku 1912, czyli w nader trudnym dla Marii okresie, udał się do Paryża z delegacją Towarzystwa Narodowego Warszawskiego, która miała za zadanie namówić uczoną do powrotu do Polski, gdzie w stolicy tworzono dla niej laboratorium. Delegacja wręczyła Marii Skłodowskiej-Curie list pisany ręką samego Henryka Sienkiewicza:

„Jako Polak i jako Członek Towarzystwa Naukowego, przyłączam się całym sercem do prośby delegatów tegoż Towarzystwa, by Czcigodna Pani raczyła przenieść pole swej znakomitej działalności naukowej do kraju i do naszej stolicy. […] Rzeczą Towarzystwa Naukowego i całego społeczeństwa byłoby stworzyć dla Czcigodnej Pani takie warunki pracy, aby one wyrównały paryskie i nie przyniosły żadnej szkody dla jej genialnej naukowej działalności. Nie przypuszczam też ani na chwilę, by czekał Panią pod tym względem zawód, a natomiast jestem zupełnie pewny, że gdyby Dostojna Pani raczyła zamieszkać między nami, wówczas Warszawa stałaby się ogniskiem naukowym, na które zwróciłyby się oczy całego świata. [...]

Oby ta nadzieja nas nie zawiodła i obyś mogła, Czcigodna Pani, nie odsunąć tych naszych rąk, które wyciągają się do Ciebie.

Z najgłębszą czcią i poważaniem,

H. Sienkiewicz”

Propozycja Towarzystwa była dla Marii bardzo miła, bo odpowiadała dawno żywionej przez nią chęci pracowania w rodzinnym środowisku. Dla urzeczywistnienia jej nie wahałaby się rozstać ze starszą córką, która musiałaby pozostać w Paryżu. Jednak odpowiadając delegatom Maria nie mogła na razie zdecydować się na przyjazd do Warszawy i opuszczenie Paryża. Powodem był nie tylko zły stan zdrowia, ale także i plany budowy niezależnego Instytutu Radowego imienia jej męża, która została ukończona w 1914 roku. Prowadzono w nim badania z zakresu chemii, fizyki i medycyny. Instytut ten stał się „kuźnią” noblistów - wyszło z niego jeszcze czterech laureatów Nobla, w tym córka Marii - Irena Joliot-Curie i jej zięć, Fryderyk Joliot.

Decyzję ostateczną Maria Curie odłożyła do czasu usunięcia powyższych przeszkód. Na przeszkodzie w jej realizacji stanęła jednak wojna...
 

(ciąg dalszy nastąpi)

 
 
 Krzysztof Woźniak Va 1975

 

 

Komentarze obsługiwane przez CComment