Jak postrzegałem Leszka? Był to średniego wzrostu młodzian, słowiańskiej, rzec można, urody, blondyn z charakterystycznymi, modnymi podówczas włosami (nomen omen jak się zaraz okaże) á la Kopernik. Był wesołym, bardzo sympatycznym facetem, choć świat traktował z pewną dezynwolturą, czego przejawem był jego „firmowy” uśmiech, niepozbawiony, niedostrzegalnej czasami, dozy ironii. Moje, ocalałe po przeszło 40 latach, związane z Nim wspomnienia, to przede wszystkim długi, całotygodniowy kurs instruktorski, zorganizowany w Ośrodku Harcerskim Śląskiej Chorągwi ZHP w Chorzowie, na przełomie stycznia i lutego 1973. Mieliśmy w jego trakcie szereg najróżniejszych zajęć: najwięcej ogólnoharcerskich, ale i politycznych, a także kulturalno-artystycznych, szczególnie mnie interesujących, z racji moich upodobań i działalności harcerskiej. Brała w nim udział kadra instruktorska naszego szczepu z Piotrkiem Wiczukiem na czele, który był zresztą jednym z „wykładowców”. Mieliśmy specjalne karty zaliczeniowe, w których tacy właśnie wykładowcy wpisywali nam oceny z poszczególnych „przedmiotów”. Z naczalstwa obecni byli m.in. Leszek Moczulski, Jacek Korzycki, a od nas – dh Teresa Pawela. Pamiętam, że w ramach kursu odbyło się spotkanie ze znanym dziennikarzem, red. Jackiem Kalabińskim, podówczas jeszcze nie znajdującym się bynajmniej w opozycji, któremu „niewygodne” pytania zadawał Andrzej Hasulak. Po zajęciach, rzecz jasna, odbywały się organizowane ad hoc, „zajęcia własne” w pokojach. W jednym z nich gromadziliśmy się m.in. z Leszkiem Witkowskim,
Wiesiem Wiechem i kilkunastoma innymi. Któryś z kolegów miał gitarę, śpiewaliśmy najrozmaitsze piosenki. W ramach przerywnika, Leszek co pewien czas intonował zaśpiew: „Szoł wilk bez laaaas…”, na co cała reszta odpowiadała przeciągłym wyciem: „Auuuuu!!!” Nie miało to oczywiście żadnego sensu, ale za to było bardzo śmieszne, a o to przecież chodziło. Kurs skończył się uroczystą akademią ku czci. Zdecydowana większość z nas została mianowana na pierwszy, bądź wyższy stopień instruktorski. W roku szkolnym 1972/73 cały „Elektronik” żył akcją „K-500”, czyli obchodami 500-lecia urodzin Mikołaja Kopernika. Szerzej opisałem ją w ostatniej monografii szkoły, gdzie odsyłam chętnych do poznania szczegółów. Kulminacyjny moment tychże obchodów stanowiła uroczysta akademia, której z kolei głównym punktem była inscenizacja opowiadania Aleksandra Trzęsickiego z ówczesnej IIIc pt. „Jedyny uczeń”, przedstawiająca uczone dyskusje Kopernika i Joachima Retyka w samotni fromborskiej. W rolę wielkiego astronoma mistrzowsko wcielił się Leszek, Retykiem był Wiesiek Wiech z IIa, narratorem – oczywiście autor, a ja m.in. interpretowałem wiersz Łomonosowa poświęcony Kopernikowi.
|
Na dobrą sprawę nie wiadomo, dlaczego do roli Kopernika pani Pawela wybrała właśnie Leszka. Mając bowiem na względzie portrety naszego wielkiego rodaka, można by rzec, że był zasadniczo jego przeciwieństwem. Astronom bynajmniej do urodziwych nie należał, miał przy tym ciemne oczy i włosy, podczas gdy Leszek był – jako się rzekło - przystojnym niebieskookim blondynem. Aliści, jeśli ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości (z samym zainteresowanym na czele), to musiał się ich szybko pozbyć - Leszek został Kopernikiem i już, a takie niepoważne przeszkody jak kolor włosów, zostały pokonane za pomocą hebanowej peruki, pożyczonej bodaj z Opery Śląskiej. Była to jego rola życia, przynajmniej w czasie edukacji w naszym technikum. Jak do Stanisława Mikulskiego przylgnął dożywotnio Kloss, tak Leszek został zaszufladkowany przez społeczność pedagogiczno-uczniowską jako Kopernik.
Prócz powtarzanego kilkukrotnie wzmiankowanego przedstawienia (cieszyło się niebywałym powodzeniem), Leszek wystąpił w poniekąd pokrewnej roli w zorganizowanych na fali akcji „K-500”, mikołajków dla dziatwy grona pedagogicznego naszej szkoły. Na tę okoliczność został awansowany z kanonika na biskupa (pewnie warmińskiego) i odziany w szaty pontyfikalne: infułę i ornat; dzierżył też w dłoni pastorał, co zresztą widać na zdjęciu. Wyglądał i zachowywał się bardzo dostojnie, maluczko, a zdawało się, że poda któremuś z nabożnie wpatrujących się w niego maluchów, rękę do pocałowania. |
Komentarze obsługiwane przez CComment