• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Zamawianie biuletynu

Bieżące wiadomości

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
 

Polski koturnowej próby,
W towarzystwie kindersztuby,
Cierpiał więc niejeden skrycie -

Samo (Literackie) Życie.

Dodano
kolejną
anegdotę!

Oto dwie anegdoty pochodzące z połowy lat 50., które nadesłał nam Hans Raschka (Jan Raszka, 5b 1958):


Właśnie braliśmy „Chłopów" Reymonta. Kopećka pyta się pierw­szego z nas:

- Czytałeś „Chłopów"?
- Naturalnie.

- Którą porą roku zaczynają się „Chłopi"? - Po krótkim namyśle delikwent odpo­wiada:
- Wiosną.

- Siadaj, dwója.

Pytanie przechodzi na następnego. Ten (wychodząc z założenia, że jak nie wiosna, to na pewno lato) odpowiada:

- Latem. - Następna dwója.

Trzeci typuje jesień. Niby dobrze, ale zaraz pada następne pytanie:

- Co robią chłopi w jesieni? - i przy tym pytaniu musiał spasować. W międzyczasie szeptem zwracam się do siedzącego obok Waltera:

- Walter, ty jesteś ze wsi, co wy robicie na jesieni?
- No, ja... wykopki i tak dalej... - Niestety, to mi nie pomogło - też dostałem dwóję.

Innym razem Kopećka kazała mi referować z „Pana Tadeusza". Jak zacząłem, że „Tadeusz godoł do Zosieńki", to rozeźlona nauczycielka od razu mi przerwała i zawoła­ła:

- No to jo ci zaroz pogodom!

nadesłał Hans Raschka 5b 1958

 Kolejne dwie dykteryjki pozyskałem od Krzysztofa Pudłowskiego (5a 1966):


Onego czasu jeden z uczniów miał wolną chatę, które to radosne wydarzenie postanowił wraz z kilkoma kolegami odpowiednio uczcić. W tym celu dokonali tzw. ściepy, po czym do nieodległej pijalni piwa została wysłana zaopatrzona w wiadro (sic!) dwójka ochotników, gdzie drogą kupna nabyła sporą ilość bursztynowego trunku. Jednak, gdy desant zmierzał do bazy, został przypadkowo namierzony przez przechodzącą opodal panią prof. Kopeć, która zoczywszy dwóch młodzianów, taszczących pełne wiadro, zdumiała się niepomiernie, co zostało skonkretyzowane pytaniem:

- Czemu nie jesteście w szkole i co tam niesiecie?

I tu jeden z delikwentów wykazał się fenomenalnym refleksem i takąż pomysłowością, bowiem nie tracąc kontenansu odparł, iż koń sąsiada jest bardzo chory, a oni właśnie niosą jego mocz do analizy przez weterynarza. Na szczęście dla przestępców pani profesor, jako znana estetka, wolała przezornie nie wąchać rzeczonego płynu, co bez wątpienia ocaliło im pewną część ciała.

 
Podczas jednej z lekcji z panią profesor (pora była już bardzo wiosenna), jeden z uczniów poczuł znaczący przypływ sił witalnych, co bynajmniej nie szło w parze z zainteresowaniem aktualnie poruszanym na lekcji tematem. Rezultat swoich emocji umieścił na obnażonym przedramieniu kolegi, malując tam długopisem damę w stroju Ewy. Pech chciał, że zauważyła to czujna nauczycielka, która zapłonąwszy świętym oburzeniem, zaciągnęła obu winowajców przed oblicze dyrektora Wieruszewskiego, a ten nie omieszkał wygłosić surowej mowy pouczającej. Obniżone sprawowanie i „krechę” u „Kopci” obydwaj mieli gratis. Dziś brzmi to jak bajka o żelaznym wilku….

nadesłał Krzysztof Pudłowski Va 1966

A to już nasza klasa (Va 1975):

Byliśmy wówczas w klasie IV. Siedzący w pierwszej ławce pod oknem (naprzeciw katedry) Marek H., (zapewne usłyszawszy coś zabawnego od kolegi z tyłu), nieopatrznie się uśmiechnął. Nie uszło to uwadze Lady Kopeć, która zmierzywszy go sardonicznym spojrzeniem, rzuciła zgryźliwie:

- Cóż, H., znowu serek jadłeś? 

Wszystkie anegdoty o nauczycielach znajdziesz TUTAJ.

 

 

Komentarze obsługiwane przez CComment