Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Tym razem tematem internetowej loży wspomnień jest tzw. rozwiązywanie klas. Wbrew pozorom, problem ten pojawiał się nie raz w „Energetyku-Elektroniku”, jako forma sankcji za wybryk klasowy grubszego kalibru, których – jak to wśród żaków - nie brakowało. Wspominają: Jan Jendrzej (Va 1965), Lech Paluch (Vb 1965), Krzysztof Pudłowski (Va 1966), Józef Kupka (Va WW 1966) i Krzysztof Woźniak (Va 1975):

 

KP: Za co zawieszono naszą klasę? Można powiedzieć, że za całokształt. Nie chciałbym tutaj się za bardzo wywodzić nad przyczynami jej wzlotu i upadku. Krótko mówiąc, po szeregu wybryków, jakie miały miejsce, między innymi, wyniesienie z klasy katedry wraz ze stolikiem (na ruskim u Skoniecznego, pseudo „Bismark”), szanownym gronem pedagogicznym wstrząsnęła kolejna afera tzn. spalenie dziennika lekcyjnego! A wszystko przez fatalne niedopatrzenie...

Pytanie: - Jak najprościej poprawić ocenę nd? (na przykład z rosyjskiego).

Odpowiedź: - Z „n” zrobić „b”!

Proste jak drut, tyle, że jakim sposobem dwójkowego ucznia stać na ocenę bd? Wniosek: trzeba kilka ocen dopisać też dobrym uczniom, którzy z reguły takie oceny otrzymują! I tu „Bismark” nas capnął! Prowadził bowiem podwójną buchalterię i każda ocena wpisana do dziennika była również wpisywana do specjalnego notesika! Niedopatrzenie? Pewnie tak, a w każdym razie „brak profesjonalizmu”. Jak już to wszystko się wydało, to kilku kolesi postanowiło dowód rzeczowy, czyli cały dziennik UNICESTWIĆ! Grono zareagowało natychmiast: zawiesiło całą klasę! Oj, działo się, działo…

Cały czas myślałem, że ten wyskok był największym wybrykiem w dziejach szkoły. Okazało się, że nie. Byli lepsi. Tu kamień spadł mi z serca, bo to nie najlepiej by o nas świadczyło. Po paru latach inna klasa przejęła fotel lidera w tych klockach. Klasa ta postanowiła, ni mniej, ni więcej, tylko… pochować Erikę! Stosowna klepsydra została powieszona na murze przy kościele NMP na Rynku...

Artyści z Va 1966
JJ: To jednak nasza klasa była święta! Co prawda istniała maleńka grupka uczniów, którzy czasami coś wymyślili, ale miało się to nijak do takich wyczynów…Tak naprawdę, to chyba tylko raz poszliśmy wspólnie z klasą na jedną godzinę wagarów.

A Profesor Skonieczny widocznie spotkał się już w swej karierze nauczycielskiej z przypadkami dopisywania do dziennika ocen, gdyż starał się takim zjawiskom przeciwdziałać, zapobiegać. Więc na pewno nie byliście pierwszymi, ani ostatnimi, którzy podejmowali takie próby.

Fantazja uczniowska jest bezgraniczna, jeśli o ratowanie swych ocen idzie. To, że metody są nie fair, to już inna sprawa...

Tak to się dzieje, gdy człowiek staje pod presją. Pod presją surowego oka rodziców, którzy wszystkie, a przynajmniej dużo naszych przywilejów uzależniali od wyników nauki. Z jednej strony wszystkie przyjemności i atrakcje uczniowskiego wieku, które tak wabiły, a z drugiej konieczność poświęcenia dużej ilości czasu i wysiłku na naukę. Dlatego miały miejsce takie przypadki.

LP: Jedna godzina wagarów? No, to byliście prawdziwym uczniowskich cnót przykładem…

Tak się dziwnie składa, że moją klasę też zawieszono. Szkoła, w porozumieniu z jakimś PGR-em, zrobiła nam wyjazd na zbiór ziemniaków, w okresie późnej jesieni. Zmarzliśmy srodze i w ramach rekompensaty za poniesione „szkody moralne” postanowiliśmy solidarnie zrobić sobie następny dzień wolny od nauki. Był to przejaw buntu, rzecz w okresie realnego socjalizmu niezwykle niebezpieczna.

Gdy po „wolnym” dniu przybyłem do szkoły, zastałem grupkę kolegów klasowych, koczujących przed budynkiem. Na moje pytanie: - Czemu nie jesteście w klasie? - padła odpowiedź: - Zaraz tam idziemy, zanieś teczkę i przyjdź do nas.

Tak też starałem się uczynić, lecz ledwie przekroczyłem próg drzwi wejściowych, natknąłem się na strasznie rozsierdzonego dyr. Wieruszewskiego, który z ręką wskazującą drzwi, nogą przygotowaną do zadania mi kopniaka i z bardzo groźną miną krzyczał: „Precz ze szkoły!”. Jak wpadłem, tak wypadłem, dołączając do grona moich poprzedników. Gdy przybywali następni buntownicy, to w podobny sposób zachęcaliśmy ich do przekroczenia bram szkoły, gdzie spotykali się z opisaną wyżej sytuacją. Przecież solidarna postawa zobowiązuje w każdym przypadku…

Oczywiście, wszystkich nas zawieszono w prawach ucznia. Mogliśmy, co prawda, przychodzić do szkoły na wykłady, ale Rada Pedagogiczna bacznie nam się przyglądała, czy proces resocjalizacji przebiega prawidłowo. Po pewnym czasie stwierdzono, że tak, łaskawie nas do grona uczniowskiego na powrót dopuszczając, a cała sprawa, na szczęście, uległa „zatarciu".

Klasa Vb 1965 - inni niedoszli "banici"

KW: Ha, ha, no to witajcie w klubie, Koledzy!

Działo się to na przełomie września i października 1972 roku. Dwóch niekoniecznie wybijających się uczniów z naszej klasy, załapawszy na początku roku szkolnego sporo dwój, także postanowiło poddać dziennik anihilacji. Afera była na całą szkołę. Dyrektor Borowiec i wychowawczyni, czyli Eryka, przeprowadzali wnikliwe dochodzenia tudzież przesłuchania i, podobnie jak u Was, grożono nam (przez mniej więcej tydzień) całkowitym rozwiązaniem klasy.

Po jakimś czasie „derekcja” łaskawie zmieniła zdanie i podjęła decyzję o tzw. odtworzeniu ocen. W ciągu tygodnia (sic!) miało się pojawić tyle ocen, ile ich było przed zniknięciem dziennika. Rozpoczął się istny armageddon klasówkowy. Dziennie pisaliśmy po 2-3 klasówki. Rezultat był łatwy do przewidzenia: ci, co byli dobrzy, jakoś sobie poradzili, a tamte „boroki” oberwały dwa razy tyle pał, co poprzednio i nie przebrnęły tej klasy. Ale mimo, że wiedzieliśmy, kto to zrobił, nikt pary z gęby nie puścił do samej matury.

Klasa Va 1975 - kolejni prawie "rozwiązani"

Co do klas „wyróżniających się” w szkolnych wybrykach, warto wspomnieć o naszych kolegach z Vb rocznik 1968. 50 lat temu, w lutym 1968 roku, wybrali się samowolnie na wycieczkę szkolną, notabene do Bielska-Białej i w Beskidy. Byli jednak na tyle uprzejmi, ze poinformowali o tym telefonicznie ówczesną sekretarkę szkoły, panią Sochacką. Jako dobrze wychowani chłopcy, wysłali też spod Klimczoka do swej wychowawczyni, czyli „Eryki”, pocztówkę z pozdrowieniami. Na wycieczce było, rzecz jasna, wspaniale, jednakże po powrocie czarne chmury zaczęły się gromadzić nad klasą.

Widomym tego znakiem była wizyta w klasie „Eryki” w towarzystwie dyr. Borowca, czyli kubek w kubek taki sam scenariusz, jak u nas. „Kazio” bez ogródek oznajmił, że w związku ze swym samowolnym wybrykiem klasa zostanie rozwiązana. „Eryka” nie pozostała w tyle i właściwą sobie emfazą oświadczyła dyrektorowi, że składa rezygnację z wychowawstwa. Wszystko było obliczone na to, aby na delikwentów padł blady strach i efekt, rzecz jasna, został osiągnięty. Nie należy zapominać, że działo się to dwa i pół miesiąca przed maturą.

Na szczęście klasa zreflektowała się w porę, wyraziła skruchę i przeprosiła za swoje zachowanie. Jak się wydaje, owa publiczna ekspiacja była właśnie tym, na co pan dyrektor czekał, bo dość szybko wykazał swoją wspaniałomyślność i odstąpił od zamiaru rozwiązywania klasy. Widząc to „Eryka” też złagodniała i nie obstawała już przy swej rezygnacji. Nie bez znaczenia był tu fakt, że klasa była dobra i miała ponadprzeciętne wyniki w nauczaniu, dlatego też dyrekcja niezbyt chciała posuwać się do ostateczności. Całą tę historię można przeczytać TUTAJ.

Właśnie ta wycieczka o mało co nie "rozwiązała" Vd 1968

JK: Pozwólcie, ze dorzucę szczyptę swoich wspomnień. To już, niestety, przeszło 50 lat, jak ukończyłem naszą „budę”. Był to rok obchodów Milenium Państwa Polskiego (1966) i wszyscy mieliśmy nadzieję, bo takie krążyły słuchy, że dla uczczenia tej rocznicy nie trzeba będzie zdawać matury, a będzie zachowane prawo wstępu do szkół wyższych. Był pierwszy dzień wiosny, piękna pogoda i zdecydowaliśmy się na wagary, a nie było to bynajmniej tak powszechne, jak teraz.

Trzeba zaznaczyć, że była to klasa w systemie wieczorowym, a więc większość z nas byli to panowie już żonaci, wiekowo nawet przeszło 40-latkowie. Po tych wagarach przyszliśmy w następny dzień na zajęcia. Przed lekcjami przyszła do nas Pani Edzia, wspaniała sekretarka niemniej wspaniałego dyrektora śp. B. Wieruszewskiego, i oznajmiła nam, że klasa została rozwiązana. Padł na nas blady strach, byliśmy przecież po wspaniałej studniówce w „Wiedeńskiej”, a tu taka wpadka!

Co tu robić? W klasie mieliśmy jednego rodzynka w osobie Pelagii A., do której dokooptowano dwóch kolegów z zarządu klasowego, i cała trójka popędziła do „Dyrcia” z kwiatami i przeprosinami. Przeprosiny, co prawda, zostały przyjęte, ale został zwołany apel na tę okoliczność i jako klasa zostaliśmy wywołani na scenę.

Możecie sobie wyobrazić nasze samopoczucie, a szczególnie tych 40-latków. Tym bardziej, że Pan Wieruszewski uczył nas matmy i byliśmy w Jego oczach najlepszą klasą, jeśli chodzi o wyniki nauczania.

Z perspektywy lat minionych wiem jednak, że to rozwiązanie klasy było z Jego strony fikcyjne, było po prostu jednym z Jego żartów. Jak wiadomo, nasz dyrektor zawsze miał duże poczucie humoru...

Jak się okazuje i starszym koleżankom i kolegom też bywało zielono w głowie...

Z powyższych opowieści wynika, że tzw. „rozwiązywanie klas” było dość często stosowaną i – jak widać - skuteczną bronią w walce z różnymi uczniowskimi wyskokami. Na szczęście, poprzestawano na groźnych obietnicach, a wszystko kończyło się happy endem.

Dzięki temu jednak mamy po latach co wspominać…

 

Wspomnienia kolegów spisał, komentarzem i zdjęciami opatrzył 
Krzysztof Woźniak (Va 1975)

 

 

Komentarze obsługiwane przez CComment