Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Swego czasu Wiesław Lipka napisał na naszej witrynie:
Kim naprawdę byli nasi nauczyciele? Czy wiecie, ... że prof. Gomoliński urodził się w 1892r. Matematyk - precyzyjny niczym dzisiejszy komputer. Kreska ułamkowa napisana poniżej znaku równości gwarantowała „pałę” bez odwołania, przy czym delikwent przytomniał często na korytarzu - nie bardzo mając świadomość, że go właśnie „Dziadek’’ (Dziadzia) z klasy wywalił, zwolennik Marszałka Piłsudskiego i - jak sam twierdził - były ułan,

... że prof. Skonieczny, wuefista, nie przypominał w niczym sportowca (pulchny, niewysoki z charakterystycznymi przebarwieniami na twarzy), a był pierwszym powojennym trenerem naszej kadry narodowej w narciarstwie ...
... że pani Lhotska - to była mistrzyni regionu w jeździe figurowej na lodzie,
... że pan Dobrowolski w czasie II-giej wojny światowej był pilotem RAF-u,
... że „Erika” Brzeżańska swoje życie poświęciła poezji i ...niespełnionej miłości,
... że pani Markiewicz, ... a inż. Makula, ... a ...,
....czy wiedzieliśmy…

Patrząc z perspektywy minionego czasu coraz częściej wracamy myślami do tamtych czasów i widzimy naszych nauczycieli w zupełnie innym wymiarze i dopiero teraz właściwie ich oceniamy i doceniamy. Pozwoliłem sobie wybrać z naszej - archiwalnej - witryny komentarze o Naszych Nauczycielach napisane przez kolegów a potwierdzające te przemyślenia.
Retrospektywny

Bardzo mało napisano o harcerstwie jakiemu "Jasiu" poświęcił wiele swego życia. Osobiście należałem do drużyny harcerskiej w Energetyku. I od razu wnoszę poprawkę do tego co napisałem. Powinno być napisane H A R C E R S T W I E. Jak widzę współczesne harcerstwo, te obozy na których jest 10 kucharek, 5 sprzątaczek, 3 lekarzy, 5 intendentów, 2 psychologów, pan od sportu, pan od rekreacji, przywozy i odwozy luksusowymi autobusami itp itp.
Zaliczyłem z "Jasiem" 3 obozy (wędrowne)
W 1959 Nowy Sącz - Krynica, w 1960 Nida - Giżycko - Węgorzewo, w 1961 Pojezierze Pomorskie - Gdynia.
Dojazd ZATŁOCZONYM pociągiem, dwa tygodnie NA NOGACH, cały ekwipunek obozu W RĘKACH I NA PLECACH. Wszystkie posiłki gotowane własnoręcznie na naprędce zbudowanych z kamieni kuchniach, opalanych drewnem z lasu. Namioty PAŁATKI (bez podłogi i tropiku). Spało się na uzbieranym igliwiu, czasami było trochę siana, lub słomy.
Jedzenie ZDOBYCZNE ( w sklepach nic nie było). "Jasiu" kupował u chłopa kury, jaja, tłuszcze, mleko. Sami te kury "obrabialiśmy", gotowali itd.
A wrażenia - super. Warty, podchody,biegi, sprawności, kajaki, pływania, nocne alarmy.OGNISKA, ŚPIEWY.
Co dwa dni zwijanie obozu i dalej w drogę 10, 15 km
Wszystko to dzięki niemu - Harcerzykowi "Jasiowi". Na koniec - sprawność "Trzy Pióra". Zdobywaliśmy ją w Muszynie i w Węgorzewie. W następny roku władze(?) zakazały tej "zabawy" ze względu na bezpieczeństwo. Polegało to na tym, że pierwszego dnia nie wolno było wypowiedzieć ani jednego słowa, drugiego dnia należało być niewidocznym przez nikogo (harcerzy i obcych), trzeciego dnia do dyspozycji tylko 3 zapałki i jeść tylko to co daje natura (jagody, grzyby). TO BYŁA PRZYGODA !

Jan Dziedzic 5b 1963
Mój Boże, ile ja temu człowiekowi zawdzięczam. Można powiedzieć, że prof. Nafalski jako mój wychowawca sprowadził mnie na porządną drogę i uparł się abym skończył szkołę i zdał maturę. To dzięki Niemu osiągnąłem w życiu sukces. Dlatego bardzo się cieszę, że jest taka strona na której można coś miłego napisać o takim człowieku, jakim był Jan Nafalski. Również jestem niezmiernie rad, że ktoś tak dokładnie opisł miejsce pochówku naszego Profesora. Na pewno w niedługim czasie GO odwiedzę.
Hołubasz Czesław Vb 1964

Pamiętam, jak wpadał do męskiego ustępu i wypowiadał sławetne "rączki do góry"! Następnie po kolei każdy musiał pokazać, co ma w kieszeniach, obojęjtnie czy to był "palacz", czy nie.

Gdy pisaliśmy klasówkę, zadawał temat, otwierał drzwi na oścież i wychodził z klasy. Bezszelestnie wpadał później do klasy i ..... "rączki do góry" do delikwenta którego przyłapał na ściąganiu.
Niezapomniany "Jasiu"!

Jacek Kawa Va 1971

5 lat z Panią Profesor Kopeć. Była niezwykle wymagającą w stosunku do uczniów. Większość (w tym i ja) baliśmy się jej, a właściwie nie Jej, ale tego że możemy być wyciągnięci za uszy do przepytania. Specyfika nauczania Pani Profesor polegała na tym, że na koniec lekcji podawała temat, który należy przygotować w domu i który będzie omawiany na następnym wykładzie - np. Mickiewicz w Rosji. A na lekcji to już tylko "rozmowa" o tym temacie. Jeżeli wybrany mówił rzeczowo i płynnie, to Pani podziękowała jemu po minucie, dostawał do dziennika "pozytywa" i następny. Jak odwrotnie, to dwója. Czyli wymuszała konieczność uczenia się na bieżąco, a nie na zasadzie - byłem już pytany, to mam spokój. Tradycyjne zadanie domowe to opisanie w zeszycie tego co było na lekcji. Chyba gdzieś w trzeciej klasie opanowałem technikę pisania "na żywo" tego co słyszę (nawet szybką mowę), więc zadania domowe miałem z głowy i gotowy podkład do klasówek.
Ale miało być o Pani Profesor.
Zapamiętałem (do końca życia) zdarzenie na maturze.
Jak zaznaczyłem, nie byłem orłem z polskiego, ale nie wynikało to raczej z braku wiedzy, tylko z braku aktywności na lekcjach, nigdy sam nie zgłaszałem się do odpowiedzi, nie wychodziłem "przed orkiestrę", - tzw siedzący w kącie cichy przeciętniak. I zapewne taką opinię o mnie miała też Pani Profesor.
Matura ustna z polskiego.
Bomba - wchodzi wizytacja z Kuratorium w Katowicach. Ogólna panika. Dodatkowy stres. Podchodzi do mnie Pani Kopeć i każe mi pójść do higienistki żeby dała mi jakieś kropelki uspokajające (?) - nie wiem po co , bo byłem spokojny. Ale poszedłem.
W końcu matura, wylosowałem temat, siadam przed stołem egzaminatorów - 5 osób - 2 z Kuratorium, Dyrektor, Prof. Kopeć i druga polonistka(?). Zaczynam referować. Temat miałem dobrze opanowany, więc "śpiewałem" go. Ale zwróciłem uwagę że jak by mnie nie słuchali. Bo Pani Prof. Kopeć tych z Kuratorium tak bez przerwy zagadywała. Nagle jeden z tych Kuratorów przerywa w pół zdania Pani Kopeć i mówi - "posłuchajmy co mówi maturzysta, bo tak pięknie nam tu opowiada" (coś tym stylu). Po zakończeniu "mojej mowy", ten sam odzywa się - " no to chyba mamy pierwszą piątkę". Zadał mi jeszcze dodatkowe pytanie o makaronizmach, też odpowiedziałem. Podziękowali mi i wyszedłem.
Po dwóch minutach podchodzi do mnie na korytarzu Pani Prof. Kopeć, przytuliła mnie do siebie, pocałowała i bez jednego słowa z uśmiechnięta buzią odeszła.
A ja stałem jak wryty.
5 LAT WIDZIAŁEM W NIEJ TYLKO "TYRANA UCZNIÓW", PRAWIE NIGDY NIE WIDZIAŁEM UŚMIECHU NA JEJ USTACH, a tu W OSTATNIM DNIU W SZKOLE, taka niespodzianka. Dopiero wtedy zrozumiałem ile w tej kobiecie było UKRYTEGO dobra i miłości.
I jestem przekonany że ta "rozmowa" Pani Profesor przy stole egzaminatorów, na pewno też nie była przypadkowa.
Lepiej by było żebym to odkrył już w pierwszej czy drugiej klasie, a nie w ostatnich sekundach mojego pobytu w szkole.
DZIĘKUJĘ PANI PROFESOR.
Spoczywaj z Bogiem.

Jan Dziedzic 5b 1963

Na jednej z akademii z okazji takiej a takiej, występująca na scenie młodzież odczytywała tytuły filmów dopasowanych do poszczególnych nauczycieli. Panu Profesorowi Gomolińskiemu "dopasowano" film - BITWA O SZYNY. Był wielki aplauz, sala długo biła brawa.

Raz profesor poprosił żeby pomóc mu wnieść węgiel z piwnicy na jakieś wysokie piętro w jego domu. Oczywiście po szkole. Poszło nas pięciu na ochotnika. Nie przeczę że liczyliśmy na łaskawsze spojrzenie "przy tablicy". Po skończonej pracy(ciężkiej), Pan Profesor posadził nas przy stole, poczęstował herbatką i żeby nie mieć długów wdzięczności, orzekł, że za tą pomoc udzieli nam teraz korepetycji. I to była dla nas "śmierć". W szkole można było schować się za plecy kolegi, a tu KAWA NA ŁAWĘ. Zadanie i rozwiązywać - oko w oko, przy jednym stole z Profesorem. I tak przez 2 godziny, zadania, przepytywania, wymówki itp. To była moja (nasza) najbardziej stresująca lekcja matmy. I to na własne życzenie.

Na lekcji Profesora można było słyszeć "lot motyla". Każda próba świadomego , czy nieświadomego zakłócenia lekcji, mogła zakończyć się dla winowajcy co najmniej oberwaniem w ucho, o ile nie uszkodzeniem ciała. Pamiętam jak w II klasie żartowniś (nazwiska nie podam) wsadził na lekcji grafit z ołówka do kontaktu i zrobił zwarcie (ot, zabawa dla elektryka). Za sekundę poleciało na niego krzesło, dostał w czapę i wyleciał za drzwi. Dodam, że nikomu ani przez myśl nie przyszło, żeby komukolwiek poskarżyć się.(Nie było jeszcze wtedy TVN i Gazety Wybiórczej)

Jan Dziedzic 5b 1963

W okresie międzywojennym mgr Franciszek Gomóliński pełnił różne odpowiedzialne funkcje w szkolnictwie średnim, był między innymi dyrektorem gimnazjum w Łumińcu, następnie w Tomaszowie Lubelskim, przewodniczącym Towarzystwa Popierania Budowy Szkół Powszechnych w powiecie tomaszewskim i hrubieszowskim.
Trudne lata okupacji rzuciły go do obozu jenieckiego, ale i tutaj nie zapomina, że jest nie tylko żołnierzem, lecz przede wszystkim pedagogiem. Organizuje kursy dla żołnierzy polskich, na których prowadzi nauczanie matematyki, fizyki i języka rosyjskiego.
Po wojnie pracuje w Technikum dla Robotników Wysuniętych w „Czerwonym Technikum". Bierze aktywny udział w opracowywaniu statutu szkoły. W okresie, kiedy brakowało podręczników, opracowuje skrypty z dziedziny matematyki. Zyskał sobie szacunek sympatię i głęboką miłość uczniów naszej szkoły.

Autor nieznany(?)

 

 

Nad wyraz wymagająca (Mglej-Holak Stanisława) i skrupulatna osoba, ale rewelacyjnie trzymająca dyscyplinę, co skutkowało przekazywaniem rzetelnej wiedzy i umiejętności matematycznych. Po latach wspaniale wspominana przez wszystkich i zapewne pozostanie w tych wspomnieniach na wieki...
Pozdrawiam bardzo serdecznie.

Pozdrawiam serdecznie Marcin Dziekański 5b2 1997

 

 

Hallo,
Jakże bardzo jest to smutne, że słowa, którymi chciałbym podziękować za podstawy mojego wykształcenia, nie dotrą do mojej nauczycielki (Monika Raczyńska) bezpośrednio. Być może uśmiechnęła by się, gdyby usłyszała, że kilku z jej uczniów, nazywało ją "niebieskooka". Teraz ten "tytuł" może być tylko "wpisem" do listy naszych nauczycieli.

Pozdrowienia Andrzej Gomoliński Va 1973

 

 

Szkoda, że już nigdy się z nim nie zobaczymy (Edward Gruszka). My będziemy go zawsze wspominać, jako nauczyciela, który nigdy, nikomu z uczniów nie zrobił żadnej krzywdy.

Raimund Pozimski 4d 1976

 

Już sama świadomość, że ktoś zadaje sobie tyle trudu, żeby opisać losy naszej nauczycielki, świadczy o tym, jak bardzo utkwiła Ona w naszych sercach. "Babcia" Prof.J.Markiewicz była również moją wychowawczynią w latach 1961-1966, na pewno nie miała z nami łobuzami lekko, ale kochaliśmy Ją wszyscy za jej wielkie serce. A że nas dobrze wychowała to prosty przykład na to, że jest taki komentarz, który napisał kolega. No i oczywiście to, że nigdy Ją nie zapomnimy.

Günter Klein 5b 1966

 

Pani mgr Władysława Szymik była wspaniałym pedagogiem i wychowawcą. Jako nauczycielka chemii potrafiła w sposób bardzo łagodny, a przy tym konsekwentny przekazać nawet największym tumanom chemicznym o co w tym chodzi. Jako nasza wychowawczyni zapisała się w naszej pamięci tylko od najlepszej strony jako pedagog i człowiek.

Marek Bukowski Vc 1970

Dla mojej klasy nie było lepszej, bardziej lubianej i podziwianej - zwłaszcza przez chłopaków - od naszej nauczycielki matematyki i wychowawczyni w I klasie Pani mgr Zofii Mrugały - "Zośki" - jak ją wszyscy z sympatią nazywaliśmy. Nie tylko, że była świetnym pedagogiem, ale też i bardzo dobrym psychologiem. Rozumiała świetnie mentalność naszej ówczesnej "bandy" 14 i 15 latków, zbuntowanych i nie wiedzących czego sami chcą. To ona potrafiła zawsze znaleźć właściwą drogę. Była naprawdę wielką przyjaciółką młodzieży. Szkoda, że odeszła od nas, ale nie zapomnimy jej nigdy.
Barbara Zappa Sawicka 5b 1967
 
Może i Ty napiszesz o swoich przemyśleniach na temat swoich nauczycieli? Zapraszamy!
Napisz do nas klikając Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Komentarze obsługiwane przez CComment