Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
 

 

U schyłku lata, 25 sierpnia, miało miejsce Spotkanie Chatkowe 2018. Stanowiło ono kontynuację tradycji dwóch wcześniejszych złazów chatkowych absolwentów Elektronika, a zostało zorganizowane - podobnie jak te poprzednie (w latach 2010 i 2014) - z inicjatywy niezawodnej Cecylii Guzek.

Tym razem formuła spotkania była jednak nieco inna, bowiem odbyło się, nie jak poprzednie w chatce w okolicy Sopotni Wielkiej, ale w domu letniskowym Cyli i Sławka Guzków, położonym w Koszarawie Bystrej - na samej granicy małopolskiego i śląskiego i przy granicy ze Słowacją.
 
Tak to wygląda z lotu ptaka...
Ponadto wśród uczestników spotkania znaleźli się prócz absolwentów (i to w przewadze) sympatycy, znani jednak ze złazów wcześniejszych. Trzon „silnej grupy pod wezwaniem” stanowili wspomniani już gospodarze, czyli Cecylia Guzek (Stępień, Vc 1975) z mężem Sławomirem oraz stała bywalczyni niemal wszystkich naszych zjazdów - Barbara Więckowska (Offman, Vc 1975) także z małżonkiem, Wiesławem. Grono absolwenckie uzupełniałem ja, czyli Krzysztof Woźniak (Va 1975), a resztę gości stanowili przyjaciele gospodarzy z lat studenckich.
 
Droga na Beskidek....
Niespodziewanie najtrudniejszym elementem wyprawy (przynajmniej dla mnie) okazało się odnalezienie „punktu zbornego”, zagubionego wśród koszarawskich przysiółków. Reszta to już była przysłowiowa bułka z masłem.
 
Pogoda, w ostatnich tygodniach aż nazbyt łaskawa, postanowiła zrobić wbrew i próbowała pokrzyżować nam szyki, ale my, starzy harcerze, nie zważaliśmy na takie drobiazgi. Wychodząc z założenia, że cóż to za spotkanie chatkowe bez wyjścia w góry, w oczekiwaniu na resztę uczestników, którzy mieli dołączyć po południu, wyruszyliśmy na wznoszący się opodal Beskidek. Już wkrótce oczom naszym ukazała się przepiękna panorama Beskidu Żywieckiego i Wysokiego – południowo wschodni horyzont bowiem zamykał wyraźnie zarysowany kontur pobliskiej (8 km w linii prostej) Babiej Góry. Mimo niesprzyjającej aury podziwialiśmy „kurzące faje”, beskidzkie grapy, urokliwe doliny i rozsiane w oddali nieliczne domki.
 
Po powrocie i po niezbędnym uzupełnieniu „elektrolitów”, zaczęło się próbowanie gitar, których gospodarz ma „na stanie” aż cztery, bo przecież wkrótce miały się rozpocząć, stanowiące nieodłączną część naszych spotkań, wspólne śpiewy. Z czasem nadciągnęły wspomniane wyżej posiłki, zaczem – niemal jak w „Panu Tadeuszu” „…wszyscy siedli i kotlecik schabowy milczkiem żwawo jedli”. Piszę niemal, bowiem jedliśmy co prawda żwawo, ale Milczek tym razem pozostał w „Zemście”.
 
A potem… potem „usiadła już brać rozśpiewana dokoła złotego ogniska” – które z uwagi na aurę zostało zastąpione ogniskiem domowym, nie ustępującym tamtemu niczym, a nawet go przewyższającym, jeśli chodzi o atmosferę i temperaturę.
 
Śpiewaliśmy przeto „z serca ochotnego”, tym bardziej, że towarzystwo było przednie, a i okazji ku temu ostatnio nie za wiele się zdarza. Obowiązywała znana konwencja: „po piosneczce do szklaneczki, po szklaneczce do piosneczki”, oczywiście z uwzględnieniem stosownych realiów.
 
 
Koleżanki z podwórka...
Prócz śpiewania krążyły w najlepsze żarty, opowieści i anegdotki (choć nie tylko), i ani się człek nie obejrzał kiedy najpierw zmierzch, a potem zmrok zajrzał przez okna i pora było wracać.
Z żalem pożegnałem więc przemiłych gospodarzy i pozostałych gości, z nadzieją, że będzie mi jeszcze dane spotkać się z nimi przy innej okazji. A zatem – „przy innym ogniu, w inną noc – do zobaczenia znów…”.
 
Tekst: Krzysztof Woźniak Va 1975, fotografie: Barbara (Va 1975) i Wiesław Więckowscy
Zapraszam do lektury pozostałych  artykułów na tym blogu!

Komentarze obsługiwane przez CComment