Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Jak się okazuje autostop wśród absolwentów naszej szkoły był popularny niemal od początku swego istnienia. Najlepszym tego dowodem są kolejne wspomnienia Jerzego Harmaka (IVa 1959), który zainspirowany niedawno publikowaną opowieścią Janka Jendrzeja o mazurskich przygodach przeżytych dzięki autostopowym wojażom, postanowił przybliżyć nam swoją "podróż za jeden uśmiech", która miała miejsce 6 lat wcześniej...
Zainspirowany opowiadaniem Janka Jendrzeja, spróbuję opisać i naszą pomaturalną wyprawę na spotkanie nadmorskiej przygody. Na fali popularności nowej formy podróżowania postanowiliśmy we trójkę wybrać się autostopem nad morze. Dlaczego autostopem? Bo w tym czasie naszych rodziców nie było stać na to, żeby nam sfinansować podróż i musieliśmy radzić sobie sami.
  
                                                         Jurek                                                  Klaus
Nasza trójka, czyli Józek, Klaus i ja uradziliśmy, że jedziemy w lipcu. Tymczasem ostatniego czerwca Józek niespodziewanie oznajmił, że nie może jechać. Absencja kolegi trochę pokrzyżowała nam plany, ale koniec końców obaj z Klausem postanowiliśmy, że my mimo wszystko pojedziemy. Cały nasz ekwipunek stanowiły niezbyt okazałe plecaki i raptem po 100 złotych na głowę. No i oczywiście książeczki autostopu…
 
Zgodnie z ustalonym planem, we środę, 1 lipca 1959 roku o godzinie 7.00 spotkaliśmy się na ulicy Wrocławskiej (podówczas Bieruta) koło kąpieliska odkrytego.
Dwa kroki stąd rozpoczęła się nasza przygoda
Zaczęło się czekanie. Po niemal 60 latach trudno mi opisać, jakimi podróżowaliśmy autami, ale pamiętam niektóre odcinki naszej wyprawy. Pierwszym był „skok“ z Bytomia do Pyskowic, a następnie do Opola. Nie było to jednak tak, że przesiadaliśmy się z auta do auta. Trzeba było, niestety, przejść niemal całe miasto do ulicy wylotowej i dopiero tam zaczynało się następne oczekiwanie na okazję. Póki podróżowaliśmy po Śląsku – nie było jeszcze tak źle, prawdziwe „schody“ miały zacząć się później.
 
Tymczasem w godzinach popołudniowych udało się nam dotrzeć do Wrocławia, gdzie u mojej kuzynki mieliśmy nasz pierwszy nocleg.
Nazajutrz rano wyruszyliśmy na dalszy szlak. Kierunek: Środa Śląska i Lubin. I tu przeżyliśmy rozczarowanie – ruch samochodowy „szalony“ – jedno auto na godzinę. Na dodatek były to początki autostopu i kierowcy jeśli mieli miejsce na pace to zabierali bez problemu, ale często-gęsto trzeba było przejść dobrych parę kilometrów pieszo, nim udało się załapać na jakiekolwiek auto. Po drodze spotykaliśmy także grupki innych autostopowiczów, ale przezornie ich omijaliśmy, bo kiedy byliśmy w ich pobliżu, malały nasze szanse na ewentualne „zabranie się“.
Takie grupki należało omijać...
Między Lubinem a Nową Solą spaliśmy w stodole na sianie. Pierwsze pytanie gospodarza było, czy palimy papierosy, jak nie - to możemy spać. Rano niespodzianka: gospodarz przychodzi i pyta, czy byśmy nie pomogli w polu – jeśli tak, to dostaniemy jedzenie i możemy spać następną noc. Rzecz jasna, skwapliwie skorzystaliśmy z tej propozycji.
Następny etap naszej podróży to Sulechów i Gorzów Wielkopolski. W następnej wiosce za Gorzowem mieliśmy kolejny nocleg.
W takim mniej więcej domu "odpracowywaliśmy" swój pobyt
Ani się spostrzegliśmy jak nam na liczniku „stuknęło“ 500 kilometrów. Dalsza droga wiodła na Stargard i Goleniów. Tu trafiliśmy na gospodarzy z kresów wschodnich; był to dość stary dom, który mieścił dużo pokojów. Gospodarz poczęstował nas kolacją, podczas której zagadnął nas skąd jedziemy i gdzie pracujemy. Odpowiedź była prosta – Nigdzie. - To za co jedziecie?
– Za uśmiech na twarzy i za uczynność dobrych ludzi.
– A co umiecie robić? – indagował gospodarz. - Jesteśmy po maturze elektrycznej.
I tu okrzyk radości:– Właśnie takich szukamy! Dwa, czy trzy pokoje są odłączone od sieci, to może nam pomożecie, a my damy wam jeść i spanie. No jak, umowa stoi?
No pewnie, że umowa stoi! Ja od rana zacząłem się bawić w elektryka, a Klaus pojechał z gospodarzami w pole. Obydwóm nam poszło dobrze – mnie z próbnikiem napięcia, żarówką i oprawką, a Klausowi przy pracach rolnych. Dzięki temu po dwóch dniach – najedzeni i wyspani - obraliśmy azymut na Międzyzdroje.
Większość naszej trasy przebyliśmy właśnie takim taborem...
 
(ciąg dalszy nastąpi)
 Zapraszam do lektury innych artykułów na tym blogu!
 Krzysztof Woźniak Va 1975

Komentarze obsługiwane przez CComment