• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Zamawianie biuletynu

Bieżące wiadomości

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Ostatnia część bardzo interesujących wspomnień Jana Jendrzeja z lat dzieciństwa i młodości traktuje o Goju i Bytomce, fascynacji "Misiem z okienka", kniozdaniu na szlynzuchach, o wulcu i walkach z  junakami w dawnych Łagiewnikach oraz o niekonwencjonalnym sposobie zdobycia funduszy na ostatnie szkolne wakacje.

Goj i Bytomka

W latach pięćdziesiątych często z kolegami chodziłem do Goja. Miejsce to przed wojną było jednym z wielu terenów zielonych przeznaczonych również do spacerów.

Ale mnie kojarzy się ono z pięknymi terenami zielonymi systematycznie zasypywanymi przez hałdy kopalni Łagiewniki. To w Goju pierwszy raz zobaczyłem Bytomkę. Wypływała z rury betonowej znajdującej się obok hałdy. Woda jej już w latach pięćdziesiątych była brudna. Były to ścieki także z kopalni Łagiewniki.

Teraz źródła Bytomki znajdują się w dzielnicy Karb, gdzie z kolektora przykrytego betonem wypływa na powierzchnię. Są to wody kopalniane i deszczowe.

Ale jak wszyscy wiemy, to ze względów obronnych na pierwotne położenie Bytomia wybrano wzgórze św. Małgorzaty, naturalne wzniesienie z jednej strony chronione przez opływającą je rzekę Bytomkę, z pozostałych przez podmokłe łąki.

To gdzie było pierwotne źródło Bytomki? No, oczywiście, kiedyś Bytomka miała źródła w pobliżu Wzgórza św. Jacka. Tylko dzięki górnictwu cieki wodne w Bytomiu uległy różnym przekształceniom.

A wiecie jak ja na Bytomkę w latach mego dzieciństwa mówiłem? Iserbach. Przed wojną nazywano tą rzekę Beuthener Wasser. Niektóre źródła podają, że w średniowieczu Bytomkę nazywano Kaczawa.

Z Łagiewnik do Goja najprościej było dojść utwardzoną drogą (dziś ul. Spacerowa) która biegła obok stawu Amendy, prostopadle do ul. Bytomskiej. Bo tak wówczas nazywała się droga po której jeździł tramwaj linii 7. Ta utwardzona droga była szeroka, a na poboczach wysadzana kasztanowcami i dębami. To tam właśnie jesienią zbierałem kasztany, których na niej było w bród. Prawie na skrzyżowaniu tych dwu dróg był bunkier wchodzący w skład systemu obronnego Polski przedwojennej. Ale na tej utwardzonej drodze zaraz za stawem, w miejscu, zwanym przez nas Wopyniok, spotkałeś następny taki bunkier. Droga ta prowadziła właśnie do Goja i na hałdy łagiewnickie, z których bardzo dobrze była widoczna ta ogromna rura, która w tamtych czasach była początkiem biegu Bytomki.

 

Ale ta utwardzona droga krzyżowała się z inną, podobną, którą doszedłeś do bramy 6 Huty "Zygmunt", ale również do bramy głównej, gdy skręciłeś na lewo. Doszedłeś tędy także do - zabytkowego dzisiaj - osiedla robotniczego zwanego Zgorzelec. Oczywiście, droga główna do huty była brukowana i przebiegała znacznie dalej, równolegle do tej do Goja. Jednak gdy z tej drogi skręciłeś w prawo, to doszedłeś do kościoła na wzgórzu św. Małgorzaty.

 

W Goju tamtych czasów nie spotkałeś nigdy wielu spacerowiczów. Tereny te były już mocno zarośnięte trawami, a jedynie zbieracze węgla na hałdzie i furmani, którzy skupowali węgiel, byli stałymi użytkownikami tych dróg. Spotkałeś tam czasem spacerowiczów mieszkających na Fytlu, bo tereny te były rzeczywiście bardzo zielone, ale już wówczas zaniedbane.

By uzmysłowić Wam, gdzie był ten Wopyniok, to powiem, że potem Huta Zygmunt wybudowała na nim kąpielisko i Amfiteatr, które w dzisiejszych czasach już nie istnieją i należą do historii.

Tereny te przecinała oczywiście kolej wąskotorowa, której zadaniem było powiązanie Huty z kopalnią Łagiewniki i transport wszystkich wyrobów w świat.

 

Miś z okienka

Tak to już w życiu bywa, że to pierwsze, to zazwyczaj najlepsze, najukochańsze. 
Kiedyś, gdy byłem naprawdę jeszcze mały, z wielkim zaangażowaniem oglądałem w telewizji niezwykle popularny w tamtych latach program dla dzieci „Miś z okienka”.

Oglądałem pierwsze programy w straży łagiewnickiej i płaciłem za wejście na spektakl telewizyjny 2 zł. A za kino - 3!! Ci strażacy robili kasę, no nie? A nas, dzieci, zawsze na tym programie było naprawdę dużo! No bo w straży był pierwszy w Łagiewnikach telewizor!

A program telewizyjny nie zawsze nadawano. W większości obraz kontrolny, który chyba jeszcze dzisiaj z pamięci bym odtworzył, pomimo jego skomplikowanego rysunku na ekranie.

 

Zima

Nojlepi, jak jo na Bytomskij w zima chycioł sie paki auta i na szlynzuchach za nim żech jechoł, bo na kostce boło przeca z 20 cyntów ubitego śniega. Dyć do Bloka (to taki sklep), w zima ino żech na szlynzuchach jak tyn gupi jeździoł. Somsiadki godały mamie, że jo jak sowizdrzoł jada.

A tyn szofer, coch sie jego paki trzymoł, to tyn pieron zawsze trocha przyhamowoł, ale my ło tym wiedzieli. To boło kniozdanie na szlynzuchach, jak łon tak pryndko jechoł! Ino wiela łon jechoł tym autym po tym lodzie na drodze? Bo przeca soli wtedy na droga żodyn niy ciepoł! 

 

Wulc

Jak miołech już szesnoście, siedymnoście roków, to nieroz żech na Hubertus chodzioł. Do klubu. Z Zygą i Antkiem muzyki posuchać, pozolytować. A klub tyn, choć mały, boł znany na całe Łogewniki. Richtig. Dziołchy tyż tam chętnie chodziyły. A z Łogewnik na Hubertus boł kawoł drogi. Trocha tyż przez pola. To jak my już w tym klubie potańcowali, pozolytowali, toch musioł trzy dziołchy do dom, do Łogewnik łodprowadzić. Na dworze boło już downo ciemno. Szołżeś jeszcze koło wulca (hotelu robotniczego). A tam boło tych pieronów! Z całyj Polski! Koło wulca my już downo przeszli, idymy już hałpkom, przechodzymy koło gospody, sztrasa już prawie pusto, a tu z gospody wyłazi dwóch goroli. Mały i wielki. Jak nasz milicjant, Zorro. A że dziołchy były richtig fajne, to nie musiołech dugo czekać. Te łachmyty wyraźnie, co gorsza ordynarnie, nos zaczepiali. To jo im pedzioł, że mają sie łodwalić. A tyn mały na mie. Z pięściami. Kulali my sie łoba po hałpce. A tyn drugi jeszcze mu czasami pomogoł. Tyż mie piznoł. O wy gorole, jo wom pokoża, kaj wyście som! Roz, dwa zebroł żech poru chopcow, co stoli na rogu. Ale my im nałojeli! Jo mioł ino moj cwiter całkiem potargany. No, ale nie wiem, czy jeszcze roz by sie łodważyli mie napasztować.

 

Junacy

W tym powojennym czasie, jak już napisałem, nie mogłem odczuć jakiegoś wielkiego zróżnicowania społeczności w mym najbliższym otoczeniu.

I chociaż piętno wojny wywarło również duży wpływ na środowisku łagiewnickim, to jednak ludzie żyli sobie tutaj wśród starych znajomych, przyjaciół.

Nasi ojcowie prawie wszyscy powrócili z wojny i zaczęli robić to co najlepiej potrafili, czyli produkowali stal i maszyny w hucie "Zygmunt" oraz wydobywali węgiel w kopalni "Łagiewniki".

Przyjaźnie ludzkie były tutaj trwałe. Nieraz, gdy chodziłem z ojcem na spacery to widziałem jak ojciec rozmawiał z wieloma mężczyznami, kolegami, znajomymi. Bo w Łagiewnikach w tym czasie ludzie się znali, istniały pokolenia mocno związane z tą miejscowością. A Łagiewniki wówczas nie były małe. Społeczność Łagiewnik to kilkunastotysięczna armia ludności.

 

A huta i kopalnia kontynuowały od razu swą produkcję. Ojciec jako tokarz-wytaczarz spędzał nieraz 16 godzin w pracy. I co najważniejsze był szczęśliwy, że po latach tułaczki wojennej jest znowu u boku swej żony, że ma przy sobie dzieci, że mieszka w pokojach familoka w których się urodził, a potem jego dzieci. I wybiegając trochę do przodu - jego wnuki.

Tak, środowisko łagiewnickie było zwarte, było jednością. I chociaż jak w każdej społeczności, znajdziesz tutaj ludzi, którzy odbiegali od ogółu, to jednak byliśmy jednością.

Językiem obowiązującym był śląski. I chociaż istniały rzadko rodziny mieszane, gdzie jeden z małżonków pochodził spoza Śląska, to jednak stanowiły one wyjątek potwierdzający regułą monolitu łagiewnickiej społeczności.

Nie było animozji, pretensji, niezrozumienia obyczajów, zapatrywań (no, z tymi zapatrywaniami było różnie - jednak to na światło dzienne nie wychodziło - ludzie pragnęli stabilizacji).

Społeczność Łagiewnik pracowicie spędzała czas, zapewniając swym najbliższym chleb!

Wszyscy dorośli byli szczęśliwi, że zakończył się okres rozstań, nieprzyjemnych komunikatów i wieści wojennych, że nastały czasy POKOJU. I chociaż wojna zaoszczędziła Śląskowi poważnych zniszczeń, który tylko znikomo ucierpiał, to jednak nastąpił u ludzi komfort psychiczny - wojny już nie ma!

W Łagiewnikach, wraz z rozrastającą się produkcją Huty "Zygmunt", przybywało coraz więcej mężczyzn z całej Polski, by zasilić szeregi robotnicze.

Zgodnie z wytycznymi ówczesnych władz Śląsk miał produkować, by elektryfikować i rozbudowywać kraj, by odbudować stolicę!

W Łagiewnikach wybudowano hotel robotniczy, oraz założono hufiec tzw.: "Junaków". Młodych ludzi z całej Polski, którzy mieli się stać budowniczymi Polski.

Młodzieży, która nie miała zajęcia w swym miejscu zamieszkania, więc trzeba było koniecznie z nimi na Śląsk.

Tu jest praca, tu tworzono dodatkowe stanowiska pracy, by rozwijać Ojczyznę, by: "Polska rosła w siłę, a ludziom się żyło dostatniej"- jak mówiły trochę później hasła okresu Gierka.

Tylko nie przewidziano jednego - że Śląsk się kurczy, że brakuje miejsca dla młodych. Coraz większe grono jurnych, pragnących dziewczyn "Junaków" zakłóciło znacząco naturalnie istniejącą równowagę płciową. Ci żądni przygód i dziewczyn chłopacy pragnęli tutaj zaistnieć.

A autochtoni, młodzi ludzie, a raczej chłopcy, postanowili bronić swych praw! Zresztą nastawienie ich rodziców było jeszcze bardziej radykalne - obcy u nas. Nikt z ojców i matek nie chciał, by jego córka wyszła za przyjezdnego. Powinna wyjść za swojego, a nie obcego, który wykorzysta, zrobi dziecko i wyjedzie. A takie sytuacje też się zdarzały.

Ale młodzież łagiewnicka wypowiedziała wojnę intruzom! Byłem wówczas szczeniakiem. Nie rozumiałem zanadto postaw młodych robotników śląskich. Jednak intuicyjnie wierzyłem im. Przecież nie może być tak, że nagle równowaga środowiskowa tak drastycznie będzie zachwiana.

Tak! Ci przyjezdni chłopcy, junacy szukali swych szans życiowych, tylko dlaczego, do cholery, kosztem autochtonów? Nie, to nie ich wina, to wina sytuacji, kierunków rządzenia, dążeń! Wina wytycznych, które były bezwzględne, w ogóle nie analizowano sytuacji, lub robiono to pobieżnie!

Rozumiem doskonale, gdy skupisz młodzieńców w jednym miejscu, nawet najszlachetniejszych, to musisz oprócz pracy dać im zajęcie, rozrywkę, perspektywy. Jeden stół pingpongowy nie wystarczy do zaspokojenia ich potrzeb. To co oni wówczas robią? Idą do knajpy, szukają kontaktów z dziewczynami, których w hotelach robotniczych nie uświadczysz! Więc gdzie? Oczywiście w miejscowości zamieszkania! Stają się agresywni, napastliwi. Walczą o swą pozycję, jak zwierz w okresie godów, są zdecydowani!

 

Ale wracając do Łagiewnik, to trzeba sobie zdawać sprawę, że moralność tamtego powojennego okresu daleko odbiegała od dzisiejszej. Młodzi byli pod większą presją. Bardziej uważnie im się przyglądano. Ba, komentowano ich złe postępki. Szczególnie w takich skupiskach ludzkich, jak Łagiewniki. Dziewczyny tylko te odważniejsze umawiały się z chłopakami z hotelu robotniczego.

Bo muszę powiedzieć, że ci w hotelach robotniczych byli wiele poważniejsi i rozsądniejsi od tych z hufców pracy. Tutaj zakwaterowano duże zastępy dwudziestolatków, którzy jeszcze pstro mieli w głowie. A w tamtych czasach karuzele, które już nawet dwa tygodnie przed odpustem kościelnym stawiano na targowisku były pretekstem do częstych bijatyki i rozrób. Chłopcy z hufców zaczepiali dziewczyny czasami w bardzo niekulturalny sposób, nierzadko w podchmielonym stanie.

 

Ale jak się przeciwstawili łagiewniccy chłopcy, jak pokazali, że to oni tu rządzą?

Jednego roku, tuż przed odpustem, w hucie cięto gumowy kabel elektryczny na półmetrowe kawałki. To młodzieńcy Łagiewnik postanowili dać nauczkę junakom. Zmówili się i w znacznej liczbie poszli na targowisko. Każdy w rękawie dzierżył kawałek kabla na wzór milicyjnej pałki. Oj, oberwali wówczas junacy. Wiadomość ta głośnym echem rozniosła się po Łagiewnikach.

Ale od tego czasu junacy z większą godnością odnosili się do dziewczyn i z większym respektem patrzyli na swych łagiewnickich rówieśników.

Potem ludzie przyzwyczaili się do istnienia hotelu robotniczego. Hufiec pracy zlikwidowano. Znaczna część mieszkańców hoteli pożeniła się, lub sprowadziła swoje żony na Śląsk.

Zarobić

Razem z Antkiem, moim kolegą z klasy, chcieliśmy koniecznie, jako uczniowie TE, pojechać na wycieczkę szkolną. Prosić znów rodziców? Nie, idziemy zarobić! Ale jak?

Kopalnia Łagiewniki fedruje. To idymy na hołda. Inni zbierajom, czymu nie my? By nie podpaść, całkiem rano wyruszamy poprzez ogród mego ojca, gdzie w konspiracji przebieramy się, bierzemy kibel i na hołda. Mamy i ojcowie nie mogą wiedzieć. Węgla jest tam pełno, tylko trzeba być spokojnym. Czasami wysypują kęsy. A jak pójdzie wielki kęs węgla? Hołda jest wysoka, sypka. Kamień kopalniany dominuje niepodzielnie na tym wysypisku. Ale ile węgla jeszcze możemy stąd wyciągnąć? Zbieramy. Początkowo nie znajdujemy nic. Ale wkrótce dostosowujemy się do ogółu. Wiadomo o co chodzi. Szybko wybierać węgiel z tego świeżo wysypanego kamienia kopalnianego. Wyniki bardzo słabe. Stali bywalcy mają wprawę. Wyprzedzają nas. Ale szybko zaskakujemy. Po paru dniach nazbieraliśmy znaczne ilości węgla, który pod hałdą sprzedajemy. No, nieźle podreperowaliśmy nasz budżet. Pojedziemy na wycieczkę. Mama nas zrozumie, ale tata? Nie, tylko nie to, że byłem na hołdzie!

 

U mamy

Byłem u mojej Mamy. Usiedliśmy spokojnie we dwoje. Mama zaparzyła pyszną kawę. I zaczęliśmy wspominać, przypominać sobie niektóre sytuacje. Nawet dowiedziałem się, że moja mama poznała mego ojca w Bielsku, gdy służył tam jako żołnierz, jako artylerzysta, a ona na wczasach. Dlatego też na rowerach, ale i przy innej okazji tam często wracali. Wyjęła Mama stare, prawie już zżółkłe zdjęcia i pokazywała mi ojca w mundurze polskim, gdy wraz z swoją kompanią zrobili sobie zdjęcie na rynku krakowskim. Przeczytałem datę zdjęcia -1936 rok. A potem różne inne zdjęcia z naszego życia. Widziałem jak twarz mamy rozpromienia się, z jaką czułością ogląda zdjęcia, przypomina sobie sytuacje, ludzi... Ludzi, których wielu już nie ma wśród nas, a których tak kochała. Popatrzyłem na zdjęcie dziadka i przypomniał mi się odpust łagiewnicki, gdy w skrytości przed babcią dawał mi dychę na karuzele. A potem mama, biorąc do ręki zdjęcie, na którym była piękną i młodą kobietą, a ja malutkim dzieckiem, opowiadała ile to miała kłopotów z przyswojeniem mowy polskiej. I jeszcze długo, gdy szła do sklepu nie wiedziała jak poprawnie użyć liczebnika dwa, gdy chciała kupić dwa jajka. Dwa? dwie?, albo jeszcze inaczej? Więc prosiła zawsze o jedno jajko, a potem o jeszcze jedno, tylko po to by się nie zbłaźnić.

Spoglądam z rozrzewnieniem na Mamę. Jej oczy nabierają blasku, zmarszczki gdzieś znikają, a cała twarz rozjaśnia się i ożywia…..

 
Powyższe zdjęcie przedstawia kościół pw. św. Barbary w Bielsku-Białej Mikuszowicach. To tu właśnie przed laty poznali się, a później pokochali rodzice Jana Jendrzeja. Od niemal dwudziestu lat kościół ten jest moim kościołem parafialnym. Myślę, że jest to najlepsza puenta wspomnień Janka, które starałem się jak najpełniej przedstawić.
 

Wspomnienia Janka spisał i ilustracjami opatrzył: Krzysztof Woźniak Va 1975

 

Zapraszam do lektury innych artykułów na tym blogu!

 

 

 

Komentarze obsługiwane przez CComment

Nasze forum

new
Zapraszamy na nasze Forum !!

Ostatnio zarejestrowani

  • HUBANC
  • Mojra
  • MJaskulski
  • bazyli
  • marmur@wp.pl

Popularne

Zegar

Reklamy