• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Zamawianie biuletynu

Bieżące wiadomości

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Tym razem Jan Jendrzej wspomina o tragedii w powojennych Łagiewnikach, a także o letnich wieczorach na familokowych podwórkach, o dziołchach, galotach z klapom, graniu we fuzbal, deptaniu kapusty, wykopkach i o śląskiej tradycji, zwanej polterabend.

Smutny dzień w Łagiewnikach

22 maja 1951. Zawał na kopalni. Zginęło wielu. Pamiętam tę tragedię, to niesamowite wycie syren, pamiętam ten wstrząs w Łagiewnikach. Zatroskane, a raczej przerażone twarze sąsiadek, żon, matek, ojców. Trwoga o swych najbliższych. Bo przecież ktoś z rodziny był na szychcie w kopalni. Panika, rozpacz i nadzieja. Nadzieja, że ten mój najbliższy, chociaż był w kopalni, na pewno nie znalazł się w rejonie zawału. Przecież coś takiego nie mogło spotkać mojego męża, ojca, brata. I ten niesamowity lęk w oczach kobiet. Lęk, który widzę tak wyraźnie, jakby ta tragedia miała miejsce wczoraj. A ta straszna wiadomość, mimo braku telefonów, rozchodziła się z szybkością błyskawicy. Jako 5-letnie dziecko w pierwszej chwili wiedziałem tylko, że coś się stało, coś strasznego. Mogłem to wyczytać z twarzy tych przerażonych kobiet. Ta niepewność, to wyczekiwanie, a potem gwałtowny wybuch radości, że jednak ten ukochany mąż, syn, ojciec powrócił do domu. Ale nie wszyscy mogli się radować.

Tragedie ludzkie, zawały, wybuchy pyłu węglowego, metanu, to też straszny, ale jakże typowy element naszego śląskiego życia. Tragedie, które niejednemu dziecku odebrały ojca, nim mógł go zobaczyć.

Letnie wieczory

Latem, wieczorym... Zyga łod Staneczkow, dyć tych z dołu, co łod placu na parterze miyszkali, kaj boło 13 dzieci, a Staneczkowo zaś z brzuchym chodzioła, broł gitara, siadoł na ławce przed blokiem i zaczynoł śpiywać. Wszyskie szlagry. A jak zaczon „Zyjmana”, to wszyskie sąsiadki łotwierały łokna, patrzyły i słuchały, jak śpiywo. A głos to łon mioł. A jaki donośny! Przed siyniom, zbierali się wszyscy. Ci starsi zolytowali, sąsiadki klachały. A my, dzieci? My mieli swoje zabawy. Choćby szukanie. Pewnie, że żodyn nie chcioł pierwszy szukać. Trzeba boło welować. Jak? Ganc ańfach. Wyliczało sie:

„Dyszcz leci, słońce świyci

Czarownica masło kryńci

Ukręcioła pół funta

Postawioła do konta

Przyszoł dziod,

Masło zjod,

Miska ściep,

Dostoł w łeb,

Roz, dwa, trzi,

Szukosz ty!”

Abo:

„Ele mele dudki,

Gospodorz malutki,

Gospodyni jeszcze myjnszo,

Ale za to robotniejszo,

Roz – dwa – trzi – sztyry – piyńć,

Bydziesz szukać, bo mosz chyńć...!”.

 

Dziołchy

Kożdy bajtel rośnie. Dziołchy tyż. Łone mie nigdy nie interesowały. Dość przebojów miołech z siostrami. Przeca roz, jak żech wyloł woda w kuchni, toć że niechconcy, mamy nie boło w doma, Iryna, ta najstarszo, mondralińsko, kozała mi wytrzyć. Pedziołech - nie. To ta... ze mnom ta kuchnia wyciyrała. Jo mioł 6, łona 12.Tego to jo jej nigdy nie zapomna!

Ale kedy moj głos stowoł sie taki dziwny - roz godołech ciynko, roz zaś śmiysznie grubo - to ftedy i te dziołchy jakoś inaczej wyglądały. Łone tak się fajnie załokrąglały!

Ja, z Anulom, to jo sie richtig kumplowoł. Łona grała z nami zawsze w fuzbal. Jak my wetki między hasiokami grali. Som na som. To z Anulom ło mało bych roz przegroł. Jo, taki szpiler! Grali my do 10, halbcajt 5. Dyć łona 5:0 prowadzioła! Na szczyńście wygrołech 10:9. To by boła gańba! A boło to tak:

Anula, to o rok ode mnie młodsza dziewczyna. Dziewczyna? Pochodziła z wielodzietnej rodziny, w której było kilkanaścioro dzieci. Jej bracia i siostry byli znacznie starsi ode mnie, ale ci najmłodsi… Tam co roku na świat przychodził nowy obywatel ówczesnej naszej społeczności, innymi słowy - „co rok prorok”.

Już za bardzo nie pamiętam, gdzie pracował jej ojciec, ale chyba był rębaczem w pobliskiej kopalni. Łopatą wybierał węgiel z chodników węglowych. Był chudy jak szczapa. Ile to potu musiał on wylać w czasie swej dniówki z siebie! Zawsze brał zapakowany w "Trybunę Robotniczą" swój „chlyb z tustym”, wkładał do torby i wyruszał w swą pieszą podróż do oddalonej o 1500 m kopalni. Szedł "na szychtę". Zarabiał na swą rodzinę. Jego życiem były jego dzieci, jego gołębie pocztowe i jego małżonka. Tak naprawdę, to nie pamiętam jej bez brzucha ciążowego.

Anula, pomimo wielu rówieśniczek w naszej familokowej społeczności, zawsze szukała towarzystwa chłopców. Od najwcześniejszych lat. Czyżby to wpływ jej najstarszych braci? A może miłość do fuzbalu, do gry w piłkę? Nigdy w życiu nie widziałem jej w sukience. Zawsze nosiła chłopięce spodnie (w czasach, gdy dziewczyny w ogóle nie nosiły spodni!)

 

Kolejne pokolenie szpilerów gra w fuzbal na podwórku

Jak już wspomniałem, raz podczas naszych chłopięcych zawodów sportowych pomiędzy hasiokami na placu, grałem z Anulą. Ponieważ byłem zawsze dobrym piłkarzem, istną katastrofą było to, że w "wetce" sam na sam przegrywałem z nią 5:0! A graliśmy 5 zmiana - dziesięć koniec. By nie skompromitować się przed kolegami, którzy żywo dopingowali Anulę, tak się zmobilizowałem, że wygrałem 10:9. Nie wiem, jak wyglądałbym przed kolegami, gdybym wtedy z Anulą przegrał!

Jednak myślę, że gdyby ta dziewczyna mogłaby wtedy, po wojnie, grać w drużynie dziewczęcej w piłkę nożną, to byłaby gwiazdą piłkarstwa kobiecego. Tylko kto wówczas uznawał za zdrowe - dziewczynę grającą w piłkę nożną??

Ale ło tych innych. Nagle widziołech, że majom nogi. Takie duuge. Jak sarny. No i że nie jest źle, jak okrąglejom. Czymu jo tak inacy teraz na nie pacza?. Łone mi sie podobajom. A Iryna, ta łod Zwonkow. Jezusieńku! Ta jest gryfno. Czymu naroz jo taki wstydliwy. Ino pacza na nia jak nie widzi? Ja, terozki już wiym, czymu te karlusy za tymi frelami tak gupiejom.

Jak dostołech tęge lanie

Moj łojciec dwa razy nie godoł. Co pedzioł, musiołech robić. Ja, ftedy nie boło w telewizorze programow łoświatowych. Abo cosik takigo, jak świadome wychowanie dzieci. Moj łojciec chocioż mi przoł łokropnie, to jednak boł łostry! Pieronym łostry! Ja, łon sie ekstra zrobioł siedmiorzymienny. Do postraszynio. Pewnie, że bat. Drewniano rączka z keryj wyłazioło siedym rzymieni. Bezto siedmiorzymienny. Starzyk kedyś tyż taki mioł, wychowoł łoziem dzieciskow. Wszyscy wyszli na ludzi. Karlik i Alojz to nawet urzyndnikami byli, no a tyn nojstarszy, Franek, tyn co potym u Andersa służoł, tyn to zrobioł kariera. Przed wojną boł właścicielym. Dobrze sie łożynioł. A teraz jest dyrektorym. Kaj, nie chca wiedzieć. Bo jak na groby idymy świecić, to do nos przidzie. Ale jaki ważny. Jo go nie lubia. Chcioł, bych jo poszoł do niego, na wychowanie. Nie majom dzieci. Ani mi sie śni, w życiu bych nie poszoł. Mama by mie nie puścioła, tata tyż chyba nie. I tak bych łod niego uciek! Alech sie zagodoł. Miało być ło laniu, totyż bydzie.

Tak richtig, to już nie pamiętom, ło co to poszło, alech musioł dobrze namieszać, żech łojca tak znerwowoł. Wzion tyn siedmiorzymienny, kozoł mi sie buknąć i rąbnął! Ło świnio, jak to bolało! Jak dostołech czeci szlag, toch nie wytrzymoł. Uciek żech na plac. A bołech prędki jak wiater. Tata wtedy łotworzoł łokno w sieni i ciepnoł na mie tym batem. Jeszcze żech w łeb dostoł. Jako buła! Jak mama mie widziała, to sprzezywały taty. Zarozki wzion ten bat i spoloł w piecu. Chyba mu tyż boło żol, że mie tak urządzioł. Ale ani słowa nie pisnoł. Taki boł twardy.

Galoty z klapom

Tak mi się zdowało, co już ło Łogewnikach żech zakończoł. No niby ja, ale zaś sie tak myśla czymu jo jim tak przaja. Miejsce jak inksze. Richtig? Przeca do mie nie. Bo kaj jo tak dziennie latym po bosoku lotoł? Ino w Łogewnikach. A jak my fajnie łobleczyni byli! Krotke galoty na hołzyntryjgrach. Nie ekstra. Tyż z tego samego sztofu, co galoty. No i koszula. A te galoty z klapom. Ha ha, jak jo tych nie cierpioł. Ja, to boło w galotach zimowych. Z klapom. Nie, nie. Jo już jako bajtel żech ich nie chcioł. Zawsze boło larmo, jak miołech je łoblyc. A tata godoł krótko: Nie chcesz, to nie pódziesz na dwor! Jo nie poszoł. Ale wytrzymołech chyba poł godziny. Jak by mogło być, żeby chopcy fuzbal grali, po placu lotali, a jo w doma? No nie wytrzymołech. Poszołżech w tych galotach. Szkoda, żech te moje zdjyncia potracioł, bo bych sie uśmioł. A jak sie fajnie lotało po trowie po bosoku! No ino żech niekedy sie użnoł. Jak jakeś szkło na ziemi leżało, a żech go nie widzioł. Plaster? Jak ino trocha żeś sie użnoł, toś broł "babowka"- taki listek. Przyczimoł trocha na ranie, trocha poczekoł i szlus! Zapomniołżeś o tym. A jak kolano łodar, jak żech sie przewrocioł, to samo. Babowka. Jak przyschło boł bolok i koniec. Dalij my lotali! A lotali my wszyndzie. Po bosoku to najgorzij sie lotało po drodze, abo chodniku z kostki brukowanej. Bo jak sie nagrzoła, to parzoło nogi. I to jak! A wie fto z wos, co to jest myjna? Dyć fryzura z myjnom. Myjna, teraz grzywka sie to nazywo. Nie bołoby nic dziwnego w tym, ino wtedy chopcy mieli myjna, ale reszta gowy wygolono. Jo tak nie mioł. Mama nie dała mie tak łoszczyc. No i dobrze. Bo jo by tak na pewno nie wyloz na plac!

  
 
Dawniej w klapę wyposażane bywały spodnie i majtki, teraz najczęściej piżamy...

Fuzbal

 

Kaj my w Łogewnikach fuzbal grali? Kaj? Gupie pytanie. Przeca wszyndzie, kaj sie dało. Na placu miyndzy hasiokami, na łonce koło Amendow, na Geplu i na Wopynioku. Ja, jo tak richtig jest ciekawy, fto jeszcze pamiento kaj jest Wopyniok? Ha, ha! A jo wiem. Wopyniok, to jest tam za Amyndami na gorce. Dyć tam, kaj sie łogrodki huty kończoły. Jak żeś wyloz z fortki na końcu łogrodkow – ja, tam kaj potym blisko Amfityater boł, no i trocha dali kompielisko, to tam sie zaczynoł Wopyniok. Tak richtich, to kompielisko i Amfitejater stoły na Wopynioku. No, może nie tak cołkiym, bo najpierw ta mało gorka, a potym richtig głymboko i wielko dziura - to boł Wopyniok. Tukej downo tymu wydobywała wapień Spółka Wapienna, kero się mianowała Lagiewniker Kalk-Societät. A ta dziura boła głymboko, zarośniento trowom. Wiela lot te auta z tym hasiem tam jeździeły, by jom zasypać, by postawić amfityater. Jakby została, to by miendzy amfiteatrym i kompieliskym łona boła. Ale potym zasypali i boło równo. Hasie, na to ziemia i po dziurze. A ta mało gorka, tam kaj sie kończoły łogrodki i boła fortka z łogrodkow na Wopyniok, to boła tako bioło. Jak żech boł bajtel, toch myśloł że to biołe to wopno. I kiedyś tam do budowy domów wydobywali wopno, ale fto to wiy? Pytoł żech taty, somsiadow. Tak richtich żodyn nie wiedzioł. Ale co niekierzy to godali, że dyć wopno! Ale tego to jo nie jet żech pewny. A fuzbal, to lepi pytejcie, kaj my nie grali!

 

Łogródek

 Jak jo z łojcem na łogrodek tym naszym wozkem jeździoł! Fto mi uwiyrzy! Tyn wozyk, te wtyłki, dyszel! Tak richtig to jo już zapomnioł, jak to sie wszystko nazywo! Kedyś koło Amyndow tam były ino pola i łonki. Te pola, tam blisko Wopynioka, tam, kaj na jesień, jak już skosiyli to my hamstry chytali! Bo hamster mioł te futerko! Ludzie tak droge. Chyba mogżeś złoty, abo nawet piynć dostać za nie! Ważne boło jak genste!

A potym z huty to fto wniosek doł, mog sie łogrodek zrobić. Ja, moj łojciec chcioł. Dostalimy! No, trocha daleko, ale!! Przeca z pola musiołeś łogrodek zrobić! Jeździelimy z łojcym tam a nazod, wożąc wszystko, co my potrzebowali. Nojgorzij to jo nie lubioł, jak łojciec pedzioł mi: "bier ta cegła na lauba", cegła kero tam jakeś robotniki poukładali. Mie boło gańba! Jak jo ta cegła pod nowym cwitrym przynios do wózyka, to ło mało bych łod łojca nie dostoł w pysk! Bo cwiter boł trocha potargany i czerwony! No ale tym wózykem, to my już na łogrodek bez słowa jechali! Chyba łojciec myśloł, że jo jest trocha dupa! Ale zołwizoł, to łon mi przoł łokropnie!

Teraz podobny wózek to już zabytek

Deptanie kapusty

W Łogewnikach wszyscy kisiyli kapusta. Bo potym w zima toś mioł witaminy i zawsze do łobiodu. Kapusta kiszono i łogorki kwaszone! Jeronie, jak jo je umioł kożdy dzień jodać! Kiszone, kwaszono! Łojciec w piwnicy mioł zawsze dwie beczki dymbowe! Jedna na kapusta, a ta mniyjszo na łogorki. A jak łogorkow boło mnij, to bonclok! Pisza i mi ślinka leci! Kwaśno kapusta, deptano! Ciekawym, fto terozki jom tak depto? Tak po naszymu?

A ta kwaska. Jak łona boła dobro. Zawsze wypijołżech tyj kwaski dużo, żeby mama nie wiedziała, bo godała jak bydzie bez kwaski, to bydzie sucho. Jak może być sucho, kej ino w wodzie! A woda z łogorkow kwaszonych! Dyć to niebo w gembie.

 

Kompalino

Richtig, to jo wom nie powiym, czymu zaś mi te Łogewniki do łeba przychodzom. Już wiym, bo wiela jo sie tam uśmioł! Niykedy to jo myśloł, że mi brzuch pynknie! Bo jak jo poszoł do staryj Kompaliny, to łona zawsze mi bombon dała, a jak fajnie umiała łosprawiać!

Myśla, że łona nigdy sie niy martwioła. Mioła tako dobro gymba, tako swojsko. Jo jom zarozki polubioł. Przeca som nie wiym, skónd jej sie to wszystko brało. Te wice! Godała bez przystanku, te jej łoczka tak fajnie lotały. Łone wyglądały jak dwa take wongliki, ino świeconce: ale ino jak godała. A, że prawie zawsze godała, totyż dycki świecioły. No, najlepi to mi sie te ło Francku i Antku podobały.

Wykopki

Fto pamiynto łogewnicke wykopki? Dyć zaroz za Amyndami, tam, kaj potym Amfityater postawieli, łod Wopynioka do stawu, to ino pola boły. Tam, kaj łogrodki tyż. Rosło żyto, pszynica, ale i kartofle. Jerónie, jak jo sie radowoł, na te wykopki. Nie, jo tam nie szoł kopać, jo boł za mały, ale zawsześ jeszcze wykopoł pora kartofli, choć już boło wyzbierane. A nać z kartofli. Ta sie poloła. To zawsze koło Amyndow my fojerki robieli i kartofle piykli. A jak łone smakowały! Take ciepłe. Aż w gębie parzoło, a ta skorka tyż dobro, tako przypieczono. Ftedy to tych fojerek jak już sie ciymnioło, to boło dużo. Chopcy i dziołchy z innych domow tyż robieli swoje. Jak to fajnie wyglondało. Te fojerki po cimoku, ale kartofle boły jeszcze lepsze. Wela my jich zawsze upiekli. A przy fojerce to my, chopcy kadziyli kadzidłami. He, he. Jako to boła uciecha tym kadzidłym tak w koło kryncić. Roz kadzidło boło na wierchu, nad gowom, a roz całkym nisko. Bo kadzidło to boła puszka po teraz my by pedzieli konserwach, a hynkel boł zrobiony z drotu. Ja, w dnie musiołeś gwoździem pełno dziur porobić, by boł cug. Wtedy to te kadzidło aż czerwone boło, jakżeś pryndko kryncioł. No, ino musiołeś dać pozór, żeby keregoś nie piznonć.

Polterabend

 Dawniej, w Łagiewnikach obchodziliśmy tę uroczystość zawsze. Bo polterabend to wspólne święto przyszłych małżonków w przeddzień wesela. W odróżnieniu od wieczoru kawalerskiego, gdzie osobno, ostatni raz, kandydaci na małżonków rozkoszują się kolegami z tego beztroskiego okresu życia, tutaj występują wspólnie. Chociaż ostatni raz nie związani świętym sakramentem.

Sąsiedzi, znajomi, którzy nie będą uczestniczyć w uroczystościach weselnych mają okazję wyrazić im, jutrzejszej młodej parze, swe do nich uczucia, życzenia.

Na sieni domu weselnego zawsze w przeddzień wesela tłukło się porcelanę. Porcelanę, bo przynosi szczęście! Bo, jeśli naprawdę życzyłeś im szczęścia, tłukłeś porcelanę. Nie szkło! Szkło... lustro jest ze szkła, a wiesz co oznacza stłuczone lustro - siedem lat nieszczęścia!

A przecież życzymy im szczęścia!

Jutrzejsza para młoda koniecznie razem sprzątała tę stłuczoną porcelanę. Tak jak teraz zgodnie zamiatają tą porcelanę, już jutro pójdą przez życie. A czym częściej musieli sprzątać, wspólne życie miało być zgodniejsze! Goście tego niezwykłego wieczoru zawsze poczęstowani byli kołoczem, a ci starsi jeszcze czymś ostrzejszym. Oczywiście podawane przez młodych.

Piękna tradycja.

 
 

(ciąg dalszy nastapi)

Wspomnienia Janka spisał i ilustracjami opatrzył: Krzysztof Woźniak Va 1975

Zapraszam do lektury innych artykułów na tym blogu!

 

 

Komentarze obsługiwane przez CComment

Nasze forum

new
Zapraszamy na nasze Forum !!

Ostatnio zarejestrowani

  • HUBANC
  • Mojra
  • MJaskulski
  • bazyli
  • marmur@wp.pl

Popularne

Zegar

Reklamy