Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

 

Cztery tygodnie poprzedzające święta Bożego Narodzenia od pokoleń znane są w chrześcijańskiej tradycji jako adwent. Jest to nie tylko czas przygotowania i radosnego oczekiwania na świąteczno-noworoczny okres, ale i głębszych refleksji nad istotą naszego życia. Zapraszam zatem do adwentowych impresji i wspomnień sprzed lat.

NASZ ADWENT

Wśród świata zgiełku, pośród dni zamętu,

Którymi tętni życie rozkrzyczane,

Przekraczam z wolna cichy próg adwentu,

Ciesząc się, że znów było mi to dane.

Przywitam wieniec już pierwszej niedzieli

I pieśni tej słowa: „Rorate caeli…”

 

Wraca wspomnienie z lat dawnych, dziecinnych

Gdy lamp światełka w przedświcie grudniowym

Zewsząd napływały do wrót świątynnych

Jak w mroku nieba rój meteorowy,

Co meandrując na bajkowej jawie,

Zastygł jasną wstęgą w kościelnej nawie.

 

Z każdym wklejonym roratnim obrazkiem,

Dobrym uczynkiem spełnionym w adwencie,

Radosnym oko płonęło nam blaskiem.

Tyle w nas było i woli i chęci,

By wigilijnej godnym być wieczerzy

I przyjście Pana jak najlepiej przeżyć.

  

Czas płynie, a w nas wciąż tyle zostało

Z człowieka, ile innym z siebie damy.

Nie zapominaj - wielu zapomniało -

Że wszyscy nieraz na próżno czekamy,

By nam mrok serca płomyk duszy bratniej

Rozświetlił jak jasność lampy roratniej.

Ileż nam takich adwentów zostało?

Dwa, czy pięćdziesiąt? Próżno snuć domysły;

Oby ich czasem nie było za mało

I przyszłe wizje jak bańki nie prysły,

Gdy za ostatnim staniemy zakrętem;

Wszak nasze życie jest wielkim adwentem.

 
Przodzi na Ślonsku z jagwiyntym zaczynało się wielgie świónteczne rychtowanie. Bajtle z lampiónami chodziły na roraty, kere ksiynżoszki łodprawiały niy wieczór, jak terozki, yno ło szósty rano! W kościele wisioł szykowny adwyntkranc i co niedziela zapolało się jedna świyca wiyncy. Nie wszyjskie wiedzom, co ta tradycjo niy ma tako staro: z Niymiec przikludziła sie do nos bezma dziewyndziesiont roków tymu nazod. Terozki adwyntkrance mómy nie yno w kościołach, ale w chałpach tyż, czego za naszych starzyków niy bóło. Przodzi świyce na adwyntkrancu boły czyrwóne, terozki po kościołach coroz czyńsci widzi sie trzi fioletowe, a jedna różowo, skiż łoblyczenio jake ksiynżoszek mo na sobie kej łodprawio msza. Ta różowo zapolo się we trzecio niydziela jagwiyntu, coby bóło wiadomo, co świynta już som blank blisko.

 

Swoje adwentowe wspomnienia snuje nasz absolwent Jan Jendrzej (Va 1965) jeden z czołowych gawędziarzy naszej witryny:

 

Gdy nazbierano odpowiednią ilość pierza, zwłaszcza tam, gdzie była panna na wydaniu, zaczynały się „szkubaczki”, czyli darcie pierza. Kupowano „inlety” mocne, gęste, konieczne czerwone, andrychowskie płótno zszyte tak, by po napełnieniu pierzem utworzyć pierzynę. Skubanie pierza to niesamowita, skrupulatnie przygotowywana ceremonia, którą jako dziecko uwielbiałem. I bynajmniej nie dlatego, że byłem taki pracowity.

W kuchni stół zajmował centralne miejsce. Wokół siadały sąsiadki, dzieci. A na stole lądowały sterty gęsiego pierza. Każdy brał na kolana jakieś naczynie i zaczynało się. Pierza ubywało, a kobiety, wśród których zawsze były niesamowite gawędziarki, rozpoczynały swe opowiadania. Sam nie wiedziałeś, kiedy nastał ciemny wieczór i czas do łóżka. Bo opowiadania kobiet były niezmiernie ciekawe. O utoplecach, duchach, niesamowitych zdarzeniach, rozbójnikach, śmiertkach, które z kosą zawsze przychodziły w odpowiedniej godzinie. My, dzieci, uwielbiałyśmy słuchać tych opowieści. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy następnego dnia w którym znowu usłyszymy nowe niesamowite historie.

 

  

Nie wszyscy hodowali świniaka w chlewiku. Ale moi rodzice tak. Przecież ile mięsa dawał świniak! W sieni zawsze stał pojemnik na odpady z obiadów, ostrużyny, stary chleb. Tam sąsiedzi dokładali te wszystkie odpady żywnościowe. Mama gotowała jakieś nieznane dla mnie potrawy do świń, dodawała pomyje, okraszała śrutą. A wieprzki zżerały wszystko. Nawet węgiel, który z rozkoszą wrzucałem im, dziwiąc się, jak może im smakować węgiel?! Wytłumaczono mi, że wspomaga trawienie.

Masorz przychodzioł z rana, zabijoł świnia, wywnętrzał, robioł połówki. Piec kachlowy w kuchni wchodzioł na wysokie obroty. Na blasze w kastrolu warzyły się krupnioki, żymloki. Wieszano je potem na specjalnie przygotowanych wieszakach, by ostygły. Niekiedy pękały, a wówczas śpiewano:

„Krupniok, krupniok, krupniok, krupniok, krupniok pynk...”

„Godołżech ci nie pij gorzoły. No, bo masorz musioł przeca mieć poł litra. Spukiwoł tuszcz. Toć malyrz tyż musioł do paskow dostać piwo. Lepij sie rozrobiała farba. Szynki, kotlety, preswurszt, leberwuszt. Wszystko wisiało na hokach. A wursztzupa? Jod ftoś z wos? Pieronie, kożdy chcioł. Dyć nosiołech jom i krupnioki, żymloki do sąsiadek. Za pomyje. No i jesce piniądze dostołech. Dyć to boła frajda".

 

 

ŁAGIEWNICKIE WSPOMNIENIA (fragment)

 

Kej sie na placu cisza robiła,

Klara na podzim słabiyj świyciła

I zabiyrali my do dóm graczki,

Wtedy sie zaczynały szkubaczki.

Jak dziołcha była kaj na wydaniu

To sie słaziła w takim miyszkaniu

Somsiadek bliższych i dalszych mocka,

By rzondzić w kuchni po samo nocka.

Przy stole z hołdom piyrza siadały

I łod ćmy do ćmy dycki szkubały.

Co by się przy tym im nie mierziło, 

Berały ło tym jak downij było;

Starki nojwiyncyj tych godek znały

I skuli tego sztyjc łosprawiały: 

O roztomajtych morach, utopcach, 

Gizdach, rojberach i gryfnych chopcach,

Śmiertkach, co z kosom wszandy łaziły 

I o bebokach - co durch straszyły.

Suchały berów tych wszyjskie skrzoty

Choć mioły strachu połne galoty.

Róncz jedno godka łopowiedziano -

Zajś nowo kupka je zeszkubano.

Jak cołkie piyrze połonaczyły, 

To sie fyjderbal w kuchni robiły. 

W podzim chodzilimy do chlywika

Kukać na wieprzka - czyli kormika.

Boły z tych wieprzków srogie żyroki

I żrały równo kej dziecka szkloki:

Bróka, pomyje, płónki z łogrodu

Chlyb, łoszkrabiny, abfal z łobiodu, 

Bajtle im nawet wongiel ciepały,

A nasze wieprzki to wszyjsko żrały.

Kej już stłustnyły ganc do imentu,

(A dzioło sie tak kole jagwientu)

Choćżech upuścił za wieprzkiym płaczka,

W dóma robilimy zabijaczka.

Prziłaziół masorz, świnia gorgolił, 

Wywnontrzoł, kroił, mlył, pieprzył, solił;

Robioł leberka, preswuszt, krupnioki,

Szonka, kotlety, wószty, żymloki 

I jeszcze innych maszketów kupa

Jak pyrdelonka, abo wósztzupa.

Wóniało w cołkij chałpie aż miło

Jak się w kastrolach wszyjsko warzyło;

A my łod rana już wachowali,

Kej nos na welflajsz bydom wołali [...]

 

 tekst i wiersze: Krzysztof Woźniak

Zapraszam do lektury innych artykułów na mym blogu!

Krzysztof Woźniak Va 1975

Komentarze obsługiwane przez CComment