• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Zamawianie biuletynu

Bieżące wiadomości

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

 

Jerzy (Georg) Harmak to jeden z najstarszych (IVa 1959) absolwentów Energetyka-Elektronika oraz przez kilka lat także jego nauczyciel. W przeszłości już kilkakrotnie nadsyłał nam swoje wspomnienia, ale były to raczej krótkie anegdoty. Teraz dał się namówić na "pełnometrażowe" refleksje o swych szkolnych czasach, których pierwszą część publikujemy.

W czwartek, 1 września 1955 roku, poszedłem po raz pierwszy do szkoły. Byłem trochę stremowany i podniecony - czy znajdę kogoś znajomego, gdzie będzie moja klasa itp. Po wejściu do budynku wszystko się wyjaśniło -  na tablicy ogłoszeń wisiał plan, z którego jasno wynikało, gdzie znajduje się każda klasa.

Klasę Ia znalazłem szybko, bo mieściła się na parterze, wejście od pl. Klasztornego. Pierwsze moje zdziwienie wzięło się stąd, że miała dwoje drzwi, ale po otworzeniu pierwszych wszystko stało się jasne - było to pomieszczenie w kształcie litery L.

Pierwsze drzwi były zaraz na lewo od wejścia, drugie były dalej na wprost. Klasa była obszerna, bo i nas było wyjątkowo dużo – 51 osób. Okna pierwszej części klasy wychodziły na pl. Klasztorny, widok z części drugiej natomiast był na podwórze, obok kamienicy przy ul. Katowickiej 37. W budynku tym mieszkała pani Pawelowa i pan Skonieczny, nauczyciel gimnastyki (były narciarz); od roku 1965 zamieszkaliśmy tam również i my.

 

 

Widok Technikum Energetycznego od strony pl. Klasztornego, przełom lat 50. i 60 XX w. Na uwagę zasługują małe drzewka po prawej stronie - obecnie są to potężne, przewyższające budynek szkolny, drzewa.

Część klasy bliżej podwórka była oddzielona od korytarza (gdzie wtedy był gabinet higienistki) ścianką drewnianą, częściowo oszkloną. Od października 1957 do stycznia 1959 miałem tam sklepik, o czym szerzej nieco później. W latach 60. natomiast mieściła się tam biblioteka, którą prowadziła koleżanka Krysia. Piszę to, żeby przybliżyć Czytelnikom ówczesny wygląd tej klasy.

Pierwsza moja przygoda, którą w niej przeżyłem, miała miejsce podczas lekcji rosyjskiego z profesorem Dobrowolskim (pseudo „Ignac”). Wychodziłem jednymi drzwiami, a drugimi wchodziłem (i to parę razy) i stukałem w tylną ścianę. W pewnym momencie pan Dobrowolski nie wytrzymał i popędził za mną. Nie miałem innego wyjścia, tylko uciekać do damskiej ubikacji, która właśnie była z tyłu. Tam mnie, niestety, dopadł. Nie było wcale wesoło, oberwałem po głowie i kopał mi do d... aż do klasy, która oczywiście pękała ze śmiechu.

Jednak pod koniec pierwszej klasy profesor był już ustosunkowany do mnie bardzo przyjaźnie. Niewątpliwie wpływ na tę zmianę miał pomysł, który wpadł mi do głowy. Urządziłem wśród uczniów zbiórkę pieniędzy, resztę dołożyłem i kupiłem przenośny patefon, z którym odtąd popularny „Ignac” przychodził na lekcje. Puszczał nam rozmaite płyty i z tych płyt uczył nas piosenek rosyjskich.

 

Drugą klasę mieliśmy na parterze, ale od wejścia przy ul. Katowickiej 35. Schodami schodziło się w dół - na wprost była sala gimnastyczna, w prawo była nasza klasa IIa, a na lewo był gabinet chemiczny p. Dobrowolskiego. Było już nas mniej, bo około 35-40 osób. Dwóch kolegów doszło, między innymi przyszedł do nas Andrzej Bogacki (o czym później). W zasadzie nic szczególnego się nie działo, poza zapamiętaną przez ze mnie jedną z klasówek z matematyki. Uczący nas jej dyrektor Wieruszewski przez dłuższy czas siedział spokojnie, ale w pewnym momencie „wystartował” do paru uczniów z krzykiem i za chwilę poleciały zeszyty przez okno na ul. Katowicką.

Następna historyjka była związana ze mną.  Pewnego razu wyszedłem z klasy żeby zobaczyć, czy idzie dyr. Wojciechowski, bo taki przyjął się u nas zwyczaj. Okazało się, że był tuż przed drzwiami – za późno było, aby się wycofywać. Grzecznie go przepuściłem, aż tu nagle – katastrofa! Jedna z koleżanek (obecna moja żona) myślała, że to ja wejdę; porwała za miotłę - skąd ją wzięła, tego już nie wiem, ale przyłożyła dyrektorowi w głowę. Klasa ryknęła śmiechem, a dyrektor stanął jak wryty i zaniemówił z wrażenia. Gdyby winowajcą był chłopak, to pewnie by mu się nieźle oberwało, ale Wojciechowski miał duże poczucie humoru i koniec końców też się zaczął śmiać.

Wracając do pierwszej klasy - zaraz w pierwszy poniedziałek odbyły się warsztaty w zajezdni tramwajowej w Chorzowie Batorym. Zbiórka o 8.00 na pl. Sikorskiego, podstawili wagon motorowy i jazda do zajezdni. Tam nas rozdzielili na oddziały. Około 14.00 przyjechał kierownik warsztatów, Julian Stachurski i każdego pytał, co robił. Przyszła kolej na mnie:

1.Gdzie byłeś? W szwajserni – dwója.

2.Co tam robiłeś? Szwajsowałem – dwója.

3.Z kim tam pracowałeś? Ze szwajserem - dwója.

W trzeci dzień w szkole chyba pobiłem rekord - w ciągu niecałych 10 minut dostałem trzy dwóje, widocznie pan Stachurski nie lubił śląskiej gwary. Ale na koniec roku miałem  z warsztatów piątkę.

 

W pierwszej i drugiej klasie były przyznawane stypendia; ja też dostałem, ale co kwartał sprawdzali, czy przypadkiem delikwent nie ma dwói na okres i tu pojawił się pierwszy problem. Otóż nasz polonista, pan Kozera, prowadził także chór pozalekcyjny. Wtedy zajęcia odbywały się od 8.00 do 15.00, od poniedziałku do soboty. Ze względu na fakt, że nie miałem tzw. „słuchu”, rzadko uczestniczyłem w próbach chóru, przez co miałem „bieżące” kłopoty z panem Kozerą – na koniec okresu (a było ich wówczas cztery) musiałem u niego zdawać, żeby nie mieć dwói. Moja awersja do chóru miała także przykre konsekwencje na maturze, ale o tym później.

Ciekawostka z drugiej klasy: z Kieleckiego przyjechał na Śląsk Andrzej Bogacki i trafił akurat do nas. Rzecz jasna, kiedy rozmawialiśmy ze sobą po śląsku, to nic nie rozumiał. Wobec tego postanowił pisać słownik śląsko-polski - i nic w tym nie byłoby złego, gdyby nie to, że chłopcy dyktowali mu same brzydkie wyrazy i wysyłali go z tym do dziewcząt, z czego zrobiła się niezła chaja.

W trzeciej klasie było bardziej ciekawie.

(ciąg dalszy nastąpi)

Zapraszam do lektury innych artykułów na tym blogu!

 

Krzysztof Woźniak Va 1975

Komentarze obsługiwane przez CComment

Nasze forum

new
Zapraszamy na nasze Forum !!

Ostatnio zarejestrowani

  • HUBANC
  • Mojra
  • MJaskulski
  • bazyli
  • marmur@wp.pl

Popularne

Zegar

Reklamy