1 wrzesień 1963 roku, przeszło 61 lat temu. Niewiele pamiętam, przez 76 lat w pamięci nagromadziło się wiele ważnych i jeszcze, znacznie, znacznie więcej rzeczy nieważnych. Z pierwszego dnia chyba nic nie pamiętam, a to, co pamiętam, trudno uporządkować na osi czasu przy punkcie 0.
Jakoś nas podzielono na klasy A B C D. Znalazłem się w D - specjalność: elektroenergetyka. Nie za wiele to nam mówiło. Ciekawa była lokalizacja klasy, poziom pomiędzy placem Klasztornym a ulicą Katowicką, wewnątrz budynku pomiędzy parterem a zejściem do kibla i szkolnych elektronicznych warsztatów. Kibel, oaza palaczy odwiedzana przez nawiedzonych nauczycieli, najczęściej zawodu, w celu rekwirowania papierosów, co z nimi robiono, to nie wiem, bo byłem niepalący. Sama lokalizacja klasy, na peryferiach życia szkolnego nie była w sumie zła. Można było wejść przez okno, gdy przy drzwiach szkoły odbywała się kontrola tarcz na rękawach odzieży. W katakumbach życie biegło spokojniej, nauczyciele mało zaglądali, chyba że jeden - nauczyciel zawodu, mój imiennik, nazwiska nie podam. Wpadał i błyskawicznie konfiskował ciężkie 10-cio złotówki, doskonale nadające się do gry w cymbergaja. Dlaczego to było przestępstwem, karanym konfiskatą sporej na tamte czasy kwoty pieniężnej, nie wiem. Jedno co wiem, to że nie wiem co robił z konfiskatą, nigdy nie mówił, że wpłaca ją w sekretariacie szkoły na jakieś cele. Jest to moje jedyne obrzydliwe wspomnienie z lat szkolnych.
Nasza klasa, męska, była liczna. W szczycie 1-szej klasy, było nas 47 chłopaków, to znacznie więcej niż liczyła 7 klasa w mojej podstawówce. Od początku, do końca mojej nauki, przez 5 lat siedziałem w ławce razem z klasowym kolegą z podstawówki, Jurkiem Namysłowskim. Towarzyszył nam jeszcze jeden klasowy kolega, Andrzej Pagacz. W klasie A był Marian Szolc, chyba tak się pisało jego nazwisko, a w klasie C, Kazik Bruniany. Chyba nieźle, jak na jedną klasę szkoły 22-giej w Bytomiu. Podobnie silną reprezentację posiadała szkoła, chyba 19-tka, ze Strażackiej. Jej reprezentantami byli: Tadek Stich, Jurek Klamut - nasz polonista, w sensie kopanym Wacek Michalski - junior w Polonii Bytom, chyba też z tej orbity Janusz Korzeniowski i Piotrek Wilamowski. Osobną grupę stanowili internowani w internacie, prawie wyłącznie reprezentujący rodzinne strony Jasia Nafalskiego, Kazimierzę Wielką - Tadek Sroka, Kazik Galwas, Kazik Wiejacha i może Tadek Antosiewicz. Znaczącą grupą byli ci z Lublińca, wszyscy normalni: Florek Wodara, Krystian Smolarczyk, Jan Bawełek, z trzymającym ich krótko hersztem, Jurkiem Szprotem na czele, który negocjował z nauczycielami wcześniejsze opuszczenie ostatniej 7-mej lekcji, celem zdążenia na pociąg do Lublińca.
Po lekcjach tworzyły się grupy wędrujące w różnych kierunkach, ja z Wieśkiem Kucharskim, Heńkiem Matysikiem i kolegami z 22-giej szliśmy w kierunku ulicy Mickiewicza. Nasz klasowy Don Juan, Krzysiek Świszcz wraz z chyba Leonem Orłowskim zmierzali w kierunku Klajfeldu. Kilku innych kolegów mieszkało w ścisłym centrum miasta, a paru - wolne elektrony, wsiadało w tramwaje i dojeżdżali do okolicznych miejscowości.
W trakcie ostatniego klasowego spotkania doliczyliśmy się 15-tu kolegów, którzy z różnych przyczyn nie dotrwali do końca 5-tej klasy. Równocześnie przybyło jednak kilku innych i tu należy stwierdzić, że poza nielicznymi, w większości wpisali się doskonale w resztę. Na pewno należy tu wymienić Michała Pielota, który stał się prawie naszą maskotką, czy też, Piotrka Przanowskiego.
Tworzyliśmy bardzo zgraną klasę, oczywiście nie bez małych incydentów, ale nie były to jakieś poważne konflikty. Najlepszym dowodem jest fakt, że do tej pory spotykamy się co 5 lat, w maju, dla uczczenia kolejnej rocznicy matury. Nie wiem czy istnieje, zaistniała jakaś klasa, która spotkała się dla uczczenia 55 rocznicy matury i zarazem 60 rocznicy utworzenia naszej klasy?
I tutaj bezsprzeczne zasługi należy oddać naszemu Ojcu Chrzestnemu i zarazem Matce tego ewenementu, Tadkowi Stichowi. Ta Matka i Ojciec w jednej osobie, zgodnie z duchem czasu, potrafił zmobilizować kolegów do spotkań, a nasza więź koleżeńska stanowiła lepiszcze tej grupy. W kilku spotkaniach, na wyjeździe, brały udział nasze nauczycielki, profesorki: Brzeżańska, Pawela, Szymik.
Naszymi wychowawcami byli kolejno: polonistka - prof. Mucha, prof. Lidowski - profesja ogólnie znana, prof. Brzeżańska i w 5-tej klasie dyr. Wieruszewski, który ku mojemu rozczarowaniu, objął też matmę! - z rąk prof. Mglej.
Doliczyliśmy się imiennie 28 nauczycieli „płci" obojga, wtedy o niebinarnych nie było nawet nic w słownikach, żyliśmy w normalnych czasach. Nie pomnę, koledzy też, nazwiska nauczyciela przedmiotu Higiena, miał ksywkę Skifoza, od jakiejś wady kręgosłupa, o której nam wykładał. Wszystkich pozostałych pamiętamy z nazwisk.
Uważam, że byliśmy klasą o wysokim poziomie nauczania, wyraźna czołówka, która dostała się po egzaminach maturalnych na studia politechniczne, a ja - odszczepieniec, na studia ekonomiczne. A nawet ci, którym się noga powinęła na egzaminach wstępnych, uzyskali tytuły inżynierów na studiach wieczorowych - pokazuje to, że nie zmarnowaliśmy naszej szansy - wykorzystaliśmy w pełni szansę, którą stworzyli nam nasi wspaniali Nauczyciele. Doliczyłem się przynajmniej 11-tu kolegów, którzy ukończyli studia. Natomiast ci koledzy, którzy z różnych powodów nie mieli zamiaru studiować, odnaleźli się doskonale w wyuczonym zawodzie.
Niewątpliwie na naszej klasie, przez dwa lata, swoje bardzo pozytywne piętno odcisnęła nasza wychowawczyni, prof. Maria Brzeżańska. Myślę, że z czasem stała się dla nas tą przysłowiową Kwoką, która opiekuje się swoimi, czasami niesfornymi, Kurczakami. Niezbyt poważana przez innych uczniów szkoły, okazała się bardzo wartościowym nauczycielem, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jej uczniowie, wychowankowie, odpłacili się pamięcią o Niej na różnych etapach Jej dalszego życia. I tutaj chylę głowę przed naszym Tadeuszem Stichem.
Cd. być może nastąpi, a może i nie?
Andrzej Fogel 5d 1968,
do czasu komisji wojskowej:
Andrzej Vogel.
Komentarze obsługiwane przez CComment